Piechur

02.08.2021

Czyta się kilka minut

Był człowiekiem delikatnym, nieco wycofanym, nienarzucającym się. Obserwatorem, „aniołem obserwacji”, jak go nazwał jeden z przyjaciół. Tuż przed śmiercią oświadczył żonie, że robił w życiu dokładnie to, co chciał – pisał wiersze i chodził.

Bohaterem najnowszego numeru „Literatury na Świecie” jest Charles Reznikoff, zmarły niespełna pół wieku temu żydowsko-amerykański poeta, który większość swoich tomów sam złożył i wydrukował na ręcznej maszynie drukarskiej zainstalowanej w piwnicy. Znany u nas dotąd głównie z krótkich, migawkowych wierszy – w których opowiadał o tym, co zobaczył, skojarzył, usłyszał lub co przyszło mu do głowy podczas spacerów – we wspomnianym numerze prezentuje się przede wszystkim jako autor wstrząsającego cyklu „Świadectwa”, na który złożyły się utwory będące wynikiem wieloletniego studiowania akt procesowych (Reznikoff z wykształcenia był prawnikiem). Czytając te wiersze, słyszymy głosy przesłuchiwanych, na ogół świadków jakiegoś zdarzenia, czasem – z rzadka – opinię sądu w rozpatrywanej sprawie. To ciemna i trudna lektura, dla „delikatnych literackich żołądków” zapewne zbyt mocna, jak pisze w poświęconym „Świadectwom” szkicu Milton Hindus. Ukazując świat naznaczony przemocą, często wybuchającą nagle, z przerażającą gwałtownością, poeta buduje swoistą alternatywną historię Ameryki, a może po prostu alternatywną – wobec nadmiernie optymistycznych (bywały w przeszłości takie) – wizję natury ludzkiej.

„Świadectwa”, ale też inne wiersze Reznikoffa w numerze, dostajemy w przekładach Piotra Sommera, który od lat przenosi do polszczyzny jego utwory, dłubiąc przy każdym z nie mniejszą starannością niż sam autor. „Jeśli chodzi o te krótkie wiersze – powiem panu, jak je piszę”, mówi Reznikoff w opublikowanej przez „Literaturę…” rozmowie z niemieckim amerykanistą. „Nie deliberuję nad tym zbytnio, zapisuję coś surowego, coś – jeśli mnie uderzyło – a kiedy potem czytam i przerabiam, to wykreślam linijkę za linijką, jeśli nie wydają mi się udane, i w końcu zostaje mi haiku! A jak dobrze pójdzie, to dwuwiersz. Czasem nawet pojedynczy wers”. Poeta pilnował przy tym, żeby zapis miał swoją melodię, a jeśli się da – także akcent humorystyczny. „Amerykański język potoczny nie przekonuje mnie muzycznie”, mówi w tym samym wywiadzie. „Ale staram się w nim tę muzykę wytwarzać”.

Numer jest obszerny, po raz pierwszy dostajemy w języku polskim tak dużo materiału komentującego dzieło Reznikoffa. Ba, mamy nawet fragment jego powieści. Wiele cennych autokomentarzy i informacji biograficznych przynosi wspomniany wywiad. Reznikoff opowiada w nim m.in. o podejmowanych próbach nauki hebrajskiego, najpierw w chederze, gdzie nie mógł się odnaleźć („metoda była taka, że każdy uczył się innego fragmentu i głośno go wykrzykiwał”, więc „panował straszny harmider”), a potem samodzielnie, kiedy to z nadmierną pieczołowitością wymawiając samogłoski, wywoływał popłoch wśród krewnych (ojciec, słysząc go, zawołał przerażony: „Toż to arabski!”). Wspomina też, że imię wybrał dlań lekarz, który był przy jego narodzinach, „Żyd, tyle że anarchista”. Reznikoff był dzieckiem imigrantów przybyłych z Rosji, matka chciała, żeby nosił imię jej ojca – Ezechiel. „Wie pani co?”, powiedział lekarz. „Niech mu pani da na imię Charlie. Kiedyś pani podziękuje”.

Jednak to, co najciekawsze, jest w wierszach. Reznikoff świadomie ustawia się w nich nieco anachronicznie – obraz poety, jaki kreuje, był niemodny już wówczas, w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. A jednak jest w tej jego anachronicznej powściągliwości coś ujmującego, a efekt, jaki osiąga prostymi z pozoru środkami, szalenie trudno podrobić. Nawet najskromniejsza, najbardziej potoczna obserwacja czy refleksja uzyskują tu kształt w jakiś sposób ostateczny; można odnieść wrażenie, że wystarczyłby jeden nieuważny ruch – podmiana jednego słowa albo inny podział na wersy – i wiersz przechyliłby się w coś nieznośnego. Nie da się zwyczajnego życia i pospolitych doświadczeń opisać lepiej niż tak jak w tym wierszu:

Krzak pod moim oknem tak urósł

że gałązka

wyciąga się teraz do mnie nad parapetem

jakby chciała pokazać

pęk delikatnych liści.

Jesteście piękne, liście, i milczące

nie prosicie o nic –

ani o żywność, ani o honorarium,

a nawet żebym na was patrzył. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2021