Perły i wieprze

Czterdzieści. Tyle miliardów ma ponoć kosztować najnowsza piątka – tak się zwie w obecnej nowomowie podstawową jednostkę politycznej wymiany idei między władzą a elektoratem.

25.02.2019

Czyta się kilka minut

 / KUNSTHISTORISCHES MUSEUM WIEN
/ KUNSTHISTORISCHES MUSEUM WIEN

Ciekawe, że idzie to wbrew ugruntowanej w naszych umysłach skłonności do układania ważnych treści w trójkach (z przyczyn dla każdego teologa oczywistych). Domyślam się, że jakiś konsultant do spraw „komunikacji” wykombinował w swoim kuglarskim łebku, iż pięć krótkich haseł to tyle, ile się akurat zmieści na Twittera, a poza tym dobrze się rymuje z liczbą pięćset.

Dlaczego pięć, a nie trzy, to drobiazg, ta lista budzi inne ważne pytania. Na przykład: dlaczego teraz? Andrzej Stankiewicz na początku tego numeru patrzy na tę kwestię swoim analitycznym wzrokiem. Tym razem jednak nie dostrzega pewnej ważnej, choć pozapolitycznej okoliczności: przecież kiełbasy – nawet jeśli jest tylko wyborcza – nie jada się w poście! Mamy końcówkę długiego karnawału, do tego schyłek niemrawej zimy, to więc ostatni moment, żeby jeszcze zaszaleć, zarżnąć ostatniego świniaka, o ile się w chlewiku uchował.

Ten tydzień zaiste mamy bardzo świński. Cóż to bowiem za „tłustość” będzie wam ściekać po buzi w tłusty czwartek? Ja wiem, dużo się w cukiernictwie i technologiach zmieniło i utwardzone tłuszcze roślinne coraz lepiej spełniają swoją rolę, ale dobry pączek albo chrust wymagają usmażenia w smalcu. Zza słodkiego i lepkiego od lukru rytuału wesoło wystaje różowy ryjek i małe, bystre oczka, tudzież ogonek, równie zakręcony jak ten, w którym stoicie przed cukiernią. Przed świnią nie ma ucieczki, z całą jej symboliczną ambiwalencją. W co Pan Jezus wpędził demony tkwiące w ciele dwóch opętanych? Ano w stado świń, które akurat się pasły obok. Demony same o to poprosiły, to było dla nich oczywiste, jakby poczciwa trzoda tylko na to czekała, aby stać się naczyniem zła. W naszej zeświecczonej kulturze czuć nadal bliznę po biblijnym dziedzictwie. Nawet wśród ludzi o wygaszonej do popiołu duchowości niechęć do wieprzowiny jest jakoś bardziej żywa, niż mogłyby to sugerować względy medyczne (zresztą zmistyfikowane). Krąg moich potencjalnych gości za stołem nie dzieli się tylko na dwa obozy mięsożerców i wegetarian. Ci pierwsi mają w sobie wcale spory podzbiór niewieprzowych – dlatego umawiając po raz pierwszy z kimś kolację, ustalam tylko dwie sprawy: czy ktoś ma jakieś serio alergie, a jeśli akceptuje mięso, to czy również świninkę.

Wlecze więc świnia cały swój bagaż brudu, nieczystości, wstydliwości jakiejś. Ilekroć podgrzewam na oliwie czosnek, to duma rozpiera, że nawet w najdalszych kątach mieszkania będzie niosła się wieść o obiedzie. Kiedy topię słoninę i tłuszcz z boczku, żeby podgrzać na nim cebulę do sosu bolońskiego (nie ma uczciwego bolognese bez odrobiny sadła, spójrzcie na wielkiego syna Bolonii Romano Prodiego: czy on wam wygląda na kogoś, kto liczy cholesterol?), to zaraz mam odruch, żeby przepraszać sąsiadów, że im smrodzę, choć to równie piękny i obiecujący pyszności zapach. Kiedy tydzień temu w tekście o Jakubie Błaszczykowskim pojawił się wątek zapachu murzynka, który piekła jego mama i który do dziś budzi w nim wewnętrzne dziecko, to nie mogłem w sobie znaleźć analogicznego ciasta-klucza, ale, owszem, słoninka na patelni to jest coś, co mnie otula wspomnieniami. Żałuję bardzo, że urodziłem się w zbyt późnej epoce, by przeżyć w dzieciństwie takie świniobicia, o jakich pisuje Hrabal w co bardziej ekstatycznych fragmentach swojej prozy.

Jest taki obraz Pietera Bruegla „Myśliwi na śniegu” – niesprawiedliwie traktowany jak błaha dekoracja jadalni, choć jest arcy­mądrą metaforą daremności ludzkich starań na tym świecie. Oto widzimy, jak kroczą ciężko myśliwi, jeden tylko niesie jakiegoś nędznego lisa, ich piękne psy wydają się czuć ciężar bezużyteczności. Cokolwiek byśmy zdziałali w trakcie intensywnego życia, wraca się zawsze do punktu wyjścia z zaiste lichym urobkiem. Może trzeba było spędzić lata na zabawie, jak ci wieśniacy widoczni w tle, zajęci figlami na ślizgawce... Jedno jest tylko na tym chłodnym obrazie źródło ciepła: ognisko przed karczmą, na którym zaraz będą opalać zarżniętego wieprzka. Zapach osmalonej szczeciny nie bywa zaliczany do przyjemnych, ale krzątanina jako jedyna daje wytchnienie tym łowcom bez celu i nadziei. Bo niezależnie od tego, jak bardzo brak nam sensu i spełnienia w życiu, to nie powód, żeby odmówić sobie kolacji. ©℗

Na czas ostatkowy opowiem wam o wyrafinowanym risotto, powściągliwym w smaku, ale bardzo hedonistycznym, bylebyśmy użyli dobrych składników. W garnuszku na 6 łyżkach oliwy podgrzewamy parę minut garść czerwonego pieprzu. Odławiamy ziarenka, oliwę dajemy na szeroką patelnię, podgrzewamy na niej wolniutko drobno posiekaną szalotkę (lub małą cebulę). Kiedy się zeszkli, wsypujemy 320 g odpowiedniego ryżu (kupcie najlepszy, na jaki was stać), zwiększamy nieco ogień, prażymy ryż kilka minut, podlewamy szklanką mocno wytrawnego białego wina, po odparowaniu dolewamy wrzący bulion warzywny, dodajemy ze dwie gałązki tymianku i dalej procedujemy jak zwykle przy risotto, sukcesywnie uzupełniając płyn. Kiedy już ryż będzie prawie gotowy, w ostatniej dosłownie minucie, dodajemy 200 g serka mascarpone, mieszamy dość intensywnie, żeby wszystko było kremowe. Wyłączamy ogień, dodajemy 40-50 g tartego parmezanu (ale nie więcej, bo przykryje wszystko) i obficie posypujemy ziarenkami czerwonego pieprzu lekko rozgniecionymi w moździerzu lub w palcach (ale uważajcie potem, żeby nie dotykać oczu).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019