Pensje w budżetówce: wiatr w oczy

Polscy urzędnicy i nauczyciele czują się upokorzeni. Zarabiają coraz gorzej i coraz więcej Polaków patrzy na nich z góry. Skutki mogą być katastrofalne dla funkcjonowania państwa.

08.08.2022

Czyta się kilka minut

Pracownicy sądów i prokuratury  domagali się 12 proc. podwyżki płac. Warszawa, 10 września 2021 r. / ATTILA HUSEJNOW / FORUM
Pracownicy sądów i prokuratury domagali się 12 proc. podwyżki płac. Warszawa, 10 września 2021 r. / ATTILA HUSEJNOW / FORUM

Pierwsze informacje o podwyżkach w budżetówce wywołały społeczne oburzenie, gdyż miały objąć parlamentarzystów i najważniejszych w Polsce urzędników. Cała dyskusja skupiła się na nich, tymczasem zapomniano, że pracownicy sfery budżetowej od lat cierpią z powodu postępującej pauperyzacji. Chociaż rząd chętnie uruchamia kolejne transfery pieniężne, obejmujące także najzamożniejsze gospodarstwa domowe – mowa chociażby o dopłatach do węgla – to w przypadku podwyżek dla budżetówki tak szczodry już nie jest. Pensje wielu pracowników sektora publicznego nie nadążają nie tylko za płacami w całej gospodarce, ale także za wzrostem cen.

Budżetówka realnie biednieje, więc nic dziwnego, że jej pracownicy mówią „mamy dosyć”. Po niedawnych protestach pod urzędami wojewódzkimi, OPZZ zapowiada kolejne w sierpniu, tym razem już w stolicy. Związki oburzone są propozycją władz w sprawie podwyżek, które dalece odbiegają od oczekiwań pracowników. Niewiele zmienią w sektorze, w którym panuje ogromna rotacja, braki kadrowe oraz negatywna selekcja, co finalnie odbija się na jakości naszego państwa.


CZYTAJ TAKŻE:

PRAWDZIWY WZROST CEN DOPIERO PRZED NAMI. Tarcza antyinflacyjna i obniżony VAT na żywność zatrzymały ceny towarów spożywczych jedynie na moment. Prawdziwy szok dopiero przed nami i tylko w części będzie miał on związek z wojną >>>


To nie jest podwyżka

Rząd zaproponował, by wzrost płac w budżetówce w przyszłym roku wyniósł 7,8 proc. To dwa razy mniej, niż wynosi obecna inflacja. Nic więc dziwnego, że związki zawodowe chcą znacznie wyższej korekty pensji – o 20 proc. „Jest to bezwzględne minimum” – czytamy w komunikacie OPZZ z 1 sierpnia. Związki argumentują, że w czasie pandemii płace w budżetówce zostały zamrożone, a w tym roku podniesiono je ledwie o 4,4 proc. Tymczasem od 2019 r. ceny wzrosły o niemal jedną czwartą. – Będziemy rozmawiać ze stroną społeczną. Na dziś nie powiedziałbym, że ta podwyżka skończy się na 7,8 proc. – zapewniał w ostatni czwartek wiceminister finansów Artur Soboń.

Proponowanego obecnie wzrostu płac nie można traktować jako podwyżki, gdyż nie przekracza ona wskaźnika inflacji. Możemy więc mówić co najwyżej o częściowej waloryzacji, czyli próbie wyrównania siły nabywczej. Zniwelowanie spadku wartości wynagrodzenia, pozwalające utrzymać dotychczasowy poziom życia, byłoby możliwe dopiero przy waloryzacji na poziomie 20 proc. Tego właśnie domagają się związki. Jeśli wzrost nominalnych wynagrodzeń wyniesie tylko proponowane przez rząd 7,8 proc., nie zrekompensuje inflacji nawet w połowie.

Na razie nic nie wskazuje na to, by obie strony spotkały się w jakimś sensownym punkcie, co tylko zaognia sytuację. Zwłaszcza że płace w całej gospodarce rosną w tempie dwucyfrowym. W zeszłym roku było to 10 proc., a w tym roku kolejne 13 proc. Pracownicy budżetówki tracą więc także w stosunku do pozostałych obywateli, z każdym rokiem przesuwając się w dół na drabinie społecznej. Łatwiej byłoby im pogodzić się z tą sytuacją, gdyby całe społeczeństwo w podobny sposób zaciskało pasa. Jednak spadek realnych zarobków w czasach, gdy wielu osobom wokoło żyje się tak samo jak kiedyś, boli w dwójnasób.

Nabory bez kandydatów

W 2021 r. według GUS przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 5,9 tys. zł brutto. To niedużo na tle państw UE, ale wielu pracownikom polskich urzędów państwowych nawet do takich pensji jest daleko. Według sprawozdania szefa Służby Cywilnej za 2021 r., na stanowiskach specjalistycznych w urzędach wojewódzkich średnie wynagrodzenie całkowite (czyli ze wszystkimi dodatkami i nagrodami) wynosi 5,2 tys. zł brutto, a w powiatowej administracji zespolonej ledwie 4,8 tys. zł. Tymczasem do tych ostatnich należą bardzo ważne urzędy dbające o nasze bezpieczeństwo. Mowa chociażby o powiatowych inspektoratach handlowych czy inspektoratach nadzoru budowlanego, w których pensje należą do najniższych w całym sektorze publicznym.

Efektem pauperyzacji urzędników jest fluktuacja kadr i problemy z zapełnianiem wakatów. Praca w administracji publicznej od dawna nie jest już spełnieniem marzeń. Ludzie masowo odchodzą, a urzędy muszą nieustannie szukać kogoś na ich miejsce, co dezorganizuje pracę i każe wciąż oddelegowywać niektórych pracowników do szkoleń stażystów, z których część i tak odejdzie. Według sprawozdania szefa SC, w 2021 r. liczba naborów wzrosła o prawie jedną trzecią w stosunku do 2020 r. Przeprowadzanie ich nie daje jednak żadnej gwarancji zatrudnienia odpowiedniej osoby, gdyż większość chętnych do pracy nie spełnia nawet minimalnych wymagań. W 2021 r. aż 46 proc. naborów zakończyło się nieobsadzeniem stanowiska, rok wcześniej było to 40 proc. W przypadku jednej trzeciej nie zgłosił się żaden kandydat. W sumie liczba chętnych do udziału w naborach na stanowiska urzędnicze od 2013 r. spadła czterokrotnie.

Wokół budżetówki narosło sporo mitów, które zniechęcają kolejnych rządzących do jej dofinansowania. W powszechnej opinii sektor publiczny jest przerośnięty, a administracja pochłania ogromną część budżetu. Te przekonania jednak mijają się z rzeczywistością. Według Eurostatu w polskiej budżetówce pracuje 17 proc. zatrudnionych, czyli niemal dokładnie tylu co w Austrii i tylko punkt procentowy więcej niż średnio w UE. We Francji sektor ten zatrudnia 22 proc. pracowników, a w Estonii prawie 24 proc. Na administrację publiczną i zarządzanie państwem wydajemy 4,4 proc. PKB, przy średniej unijnej 6,2 proc. Z tego niedofinansowania biorą się właśnie marne pensje pracowników wielu urzędów.

Niewielu chętnych do szkoły

Jesienią o swoje zamierzają też powalczyć nauczyciele. ZNP bardzo krytycznie odniósł się bowiem do rządowej propozycji podniesienia płac nauczycieli kontraktowych i stażystów. „Planowana przez rząd podwyżka wynagrodzeń nauczycielskich, i to tylko dla nauczycieli początkujących, nie zneutralizuje negatywnych skutków utraty siły nabywczej wynagrodzeń w roku 2022. Po wejściu w życie nowych stawek wynagrodzenia zasadniczego we wrześniu br. nastąpi dalsza faktyczna obniżka wynagrodzeń nauczycieli” – czytamy w opinii ZNP do projektu rozporządzenia Ministerstwa Edukacji.


CZYTAJ TAKŻE:

ILE ZARABIA NAUCZYCIEL? SZKOLNE RACHUNKI I PORACHUNKI >>>>


Związek zaproponował poprawki do nowelizacji ustawy o Karcie Nauczyciela, w wyniku której pensje wszystkich pedagogów wzrosłyby o 20 proc. Poprawka została przyjęta przez Senat, jednak jej przegłosowanie przez Sejm jest mało prawdopodobne. Jeśli finalnie zostanie odrzucona, ZNP planuje protesty, których dokładną formę określi pod koniec sierpnia. W grę wchodzi nawet strajk.

– Nauczyciel dyplomowany, czyli z najwyższym stopniem awansu zawodowego, ze stażem kilkunastu lat pracy, z dodatkiem za wychowawstwo oraz dodatkiem motywacyjnym, zarabia 3,3 tys. złotych na rękę – mówi Artur, nauczyciel wychowania fizycznego w jednej ze śląskich szkół. – Dopiero z nadgodzinami można zarobić pensję, która ledwo starcza na utrzymanie.

Najgorsza jest sytuacja nauczycieli stażystów, których wynagrodzenie zasadnicze to 2949 zł brutto, czyli jest niższe od pensji minimalnej. Dopiero od września wzrośnie do 3424 zł, czyli tylko 40 zł więcej niż przyszłoroczna pensja minimalna. Z kolei pensja zasadnicza nauczyciela mianowanego będzie zaledwie 200 zł wyższa od przyszłorocznej płacy minimalnej. W takich warunkach trudno do pracy w szkole przyciągnąć młodych absolwentów uczelni. Rośnie więc liczba wakatów. W kuratoriach zarejestrowano ich już 16,5 tys. Szkoły ratują się m.in. zatrudnianiem pedagogów w wieku emerytalnym, co przy okazji pozwala ulżyć systemowi ubezpieczeń społecznych.

– W mojej szkole właściwie nie ma młodych nauczycieli – przyznaje Artur. – Większość jest po pięćdziesiątce, niektórzy nawet po sześćdziesiątce. Sam mam prawie 40 lat i należę do najmłodszych. Jeszcze dekadę temu wuefista musiał mieć szczęście, żeby szybko znaleźć pracę, teraz szkoły same ich szukają.

Według Eurostatu, spośród osiemnastu dużych grup zawodowych w Polsce pracownicy oświaty są piątą najgorzej wynagradzaną. Nasi nauczyciele zarabiają bardzo słabo nawet na tle krajów od nas biedniejszych. W 2020 r. średnie zarobki w polskiej edukacji wynosiły 979 euro miesięcznie. W Rumunii 1125 euro, a w Chorwacji 1217 euro.

Brak pieniędzy i szacunku

Degradacja finansowa zawodu nauczyciela wpływa także na postrzeganie pedagogów przez społeczeństwo. Dotyczy to zresztą większości pracowników budżetówki, którzy są często pogardzani, co odbija się negatywnie nie tylko na nich samych, ale też na zaufaniu i szacunku do instytucji państwa w ogóle.

Nauczyciele podkreślają, że zasadnicza zmiana zaszła w ostatnich kilku latach, i mówią wręcz o „dewastacji” swojego zawodu. Zarobki wyznaczają w pewien sposób ich pozycję społeczną i pedagodzy czują to na każdym kroku, choćby kontaktując się z dużo lepiej sytuowanymi rodzicami uczniów. Ci zresztą coraz częściej patrzą na nich z góry, bo są przekonani, że mają do czynienia z nieudacznikami życiowymi.

Z powodu fatalnych zarobków w sferze budżetowej następuje też selekcja negatywna. Trafia do niej coraz więcej osób, które po prostu nie odnalazły się w sektorze prywatnym. Największe talenty czy ludzie z pasją omijają nasz sektor publiczny szerokim łukiem. Widać to też w oświacie. Jeszcze niedawno szkoły wolały zatrudniać młodych nauczycieli, którzy mieli dużo energii i zapału do pracy. Obecnie wolą zatrudniać starszych, gdyż ci młodzi zaraz po studiach są znacznie słabsi niż jeszcze pokolenie wcześniej.


CZYTAJ TAKŻE:

POLSKA SZKOŁA. Uczniowie, nauczyciele i lekcje do odrobienia. CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM>>>


Głodząc budżetówkę, rząd tak naprawdę wybija zęby sobie oraz społeczeństwu, gdyż odcina instytucje publiczne od najbardziej kompetentnych ludzi. Nic więc dziwnego, że jakość nowych regulacji prawnych spada (przykładem liczne błędy w Polskim Ładzie), a nasze państwo z roku na rok ma coraz większe problemy ze stawianiem czoła rosnącym wyzwaniom cywilizacyjnym. I nawet jeśli przyszłoby w tej kwestii nagłe opamiętanie, na efekty będziemy czekać latami.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wiatr w oczy