Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z badań seksuologa Zbigniewa Izdebskiego, omawianych w „Polityce”, wynika, że najdłuższe penisy w stanie erekcji mają zwolennicy PiS. Twarde, nomen omen, ustalenie zostało podważone przez autorytety naukowe, lansowane przez mainstreamowe media. Autorytety doszły do wniosku, że badania wcale nie dowodzą wielkości przyrodzenia, ale wielkości mniemania o sobie: „Prawicowcy oszukują, są mitomanami”.
Polemizuję! Odwaga, jaką wykazywał rzecznik PiS Adam Hofman podczas zeszłorocznej imprezy na Podkarpaciu, przeczy tej tezie. Poza tym lepiej nie brnąć w tę stronę. Co będzie, jeśli okaże się, że wyborcy PO i SLD też nie byli szczerzy w swoich odpowiedziach? Obnażona prawda może pogłębić społeczny pesymizm, choć z naukowego punktu widzenia łatwiej będzie wytłumaczyć kryzys demograficzny. Niech lepiej zostanie tak, jak jest! Zwłaszcza że sprawdzić się tego nie da – nie każdy wyborca PiS ma śmiałość rzecznika.
Choć różnie to bywa. W rosyjskich bibliotekach czytelnicy poszukują ciągle poematu Włodzimierza Majakowskiego „Obłok w spodniach” (Obłako w sztanach). Niestety, poemat jest już nieco przykurzony, więc młodzi często mylą tytuł i zamawiają utwór pt. „U Błoka w spodniach”. Liczą na męską poezję czy męską anatomię? I czy to qui pro quo prowadzi do renesansu zainteresowania osobą Majakowskiego, o Błoku nie wspominając?
Nic nie sugeruję, tylko podrzucam tematy kolejnych badań Zbigniewowi Izdebskiemu. Seksuologię można łączyć nie tylko z socjologią, ale i literaturoznawstwem. Kto wie, czy nie warto pójść jeszcze dalej, badając wpływ „długości na liczbę” np. kwintali pszenicy zbieranych z hektara. Tu też mogą być ciekawe zależności.
A co w rosyjskiej socjologii? Niezależne od Kremla Centrum Jurija Lewady – które nie zajmuje się seksuologią, tylko badaniami opinii publicznej – pytało Rosjan o „Dzień jedności narodowej”. Okazało się, że tylko co drugi obywatel wie, co to za święto, a świętować ochotę ma ledwie co piąty. To nie najlepiej świadczy o propagandzie. Przecież od dziesięciu lat wbija ona wszystkim do głowy, że 4 listopada 1612 r. z Kremla zostali wygnani polscy okupanci.
Polacy poddali się z głodu – zjedli wszystko, co było do zjedzenia, łącznie ze świecami, księgami z pergaminu, a nawet jeńcami. Jak wychodzili z Kremla, mimo umowy, zostali podstępnie napadnięci: wielu wyrżnięto bez litości, o co mieliśmy do Rosjan pretensje. Tryumfujący Rosjanie zastali splądrowane świątynie, spalone miasto i mnóstwo zhańbionych kobiet – o co mieli pretensje do nas.
Wszystko się zgadza, oprócz 4 listopada. Nasza załoga skapitulowała trzy dni później. No ale tamta data była już zajęta przez rewolucję październikową, i to od tego święta W.W. Putin zamierzał odwrócić uwagę. Chciał zabrać rocznicę komunistom, więc trochę nakłamał i podarował ją nacjonalistom. Jeśli jakiś Rosjanin ma skośne oczy czy śniadą karnację – niezależnie od tego, jak bardzo jest za jednością – powinien tego dnia pozostać w domu. Chyba że chce się spotkać z krzepkimi młodzieńcami, którzy mu wytłumaczą, że jedność dotyczy tylko etnicznych Rosjan, czyli Russkich.
Ale tego roku w święcie nie brała udziału jeszcze jedna grupa obywateli – tajna armia Władimira Putina walcząca we wschodniej Ukrainie. Żołnierze regularnych jednostek posyłani są na tamtejszy front w mundurach pozbawionych znaków rozpoznawczych. Według niektórych szacunków kilka tysięcy z nich wróciło do domu w plastikowych workach.
Władze robią wszystko, by nad tymi ofiarami panowała głęboka cisza. Chowają je w bezimiennych mogiłach, przekupują rodziny, by zapomniały ich imiona. Matki, żony, ojcowie – sami zdejmują z mogił tabliczki z nazwiskami poległych. W zamian dostają rekompensatę finansową albo talon na nowe mieszkanie – o czym pisze Arkadij Babczenko, niezależny reporter, kiedyś uczestnik wojny w Czeczenii. „W Czeczenii robiliśmy nieśmiertelniki ze stalowych łyżeczek, bo jeśli będziesz się palił w beteerze, to twój państwowy »medalik« się roztopi. To było głównym mottem tamtej wojny: zostać rozpoznanym. Mieć szansę na pochówek. Mieć prawo choćby do swojego imienia, jeśli z prawem do życia się nie udało. I nasi dowódcy pomagali nam w tym. Posłanie tej wojny jest inne – być nierozpoznanym. Umrzeć bez własnego imienia”.
Babczenko niby pisze o ciszy i nieśmiertelnikach, a tak naprawdę mówi o zdziczeniu, jakiego wojna dokonuje w społeczeństwie.
Na szczęście to daleko od nas. Możemy spokojnie wrócić do swoich baranów, pardon: penisów.