Irak: pięć lat później

Tylko na www.tygodnik.onet.pl20 marca 2003 roku żołnierze amerykańscy i brytyjscy, wspierani przez niewielki kontyngent australijski i polski, przekroczyli oficjalnie granicę iracką. Faktycznie jednostki sił specjalnych i CIA działały w Iraku już wcześniej, przygotowując grunt pod operację, której nadano kryptonim: "Iracka Wolność". Wojna ta trwa do dziś.

19.03.2008

Czyta się kilka minut

Irak /fot. KNA-Bild /
Irak /fot. KNA-Bild /

Decyzja o zaatakowaniu Iraku przez Stany Zjednoczone była konsekwencją zamachów terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r., a także szybkiego obalenia reżimu talibów w Afganistanie jesienią 2001 r. - politycy i generałowie z Waszyngtonu uznali, że skoro w Afganistanie poszło wtedy tak łatwo (dziś dopiero widać, że nie do końca), to również obalenie w Iraku prezydenta Saddama Husajna, kolejnego ogniwa w bushowskiej "osi zła", nie powinno stwarzać większych problemów.

Doktryna wojny prewencyjnej

Jako pretekstu do uderzenia wykorzystano pogłoski o związkach Husajna z Al-Kaidą oraz graniczące z pewnością przypuszczenia zachodnich służb wywiadowczych o posiadaniu przez Bagdad broni masowego rażenia. Ekipa George’a W. Busha przygotowywała się do inwazji na Irak wiele miesięcy - kolejne etapy tych przygotowań zrekonstruował potem skrupulatnie dziennikarz Bob Woodward w książce "Plan ataku". Zbudowano polityczno-militarną koalicję państw gotowych poprzeć, także czynnie, amerykański atak na Saddama - mimo sprzeciwu Francji i Niemiec oraz Rosji i Chin. Wśród krajów instynktownie popierających politykę Ameryki znalazła się Polska, która dopiero w tym roku, jesienią 2008 r., chce zakończyć wojskową obecność w Iraku.

Podłoże polityczno-strategiczne do "wyprawy na Bagdad" i obalenia Husajna zapewniała przyjęta po zamachach z 11 września doktryna wojny prewencyjnej. W zgodnej opinii elit politycznych USA, walka z terroryzmem nie powinna ograniczać się do reagowania na kolejne ataki przeciw interesom amerykańskim, ale musi zakładać precyzyjne uderzenia wyprzedzające przeciwko grupom i państwom podejrzewanym o terroryzm.

Amerykanów autentycznie zatrważa - czego często nie rozumieją Europejczycy - wizja użycia przez terrorystów broni masowej zagłady. Niezależnie od barwy politycznej kolejnych administracji amerykańskich, priorytetem było i jest zapobieganie (także przy użyciu siły zbrojnej) dostaniu się w niepowołane ręce broni nuklearnej, chemicznej czy biologicznej. W politycznym Waszyngtonie panuje całkowita zgoda, że Ameryka musi być zdeterminowana do uderzenia na kraje i organizacje, produkujące i rozprowadzające broń masowej zagłady.

Irak: wzór dla Bliskiego Wschodu

Atak na Irak był też kulminacją amerykańskiej niechęci wobec tak zwanego multilateralizmu, czyli wielostronnej dyplomacji. Bush i jego ludzie wytykali zwłaszcza Narodom Zjednoczonym nieskuteczność w walce z zagrożeniami globalnymi na miarę XXI wieku, do których zaliczono właśnie terroryzm i rozprzestrzenianie broni masowego rażenia. Wieloletnie sankcje przeciw Saddamowi nie przyniosły żadnego efektu - podkreślano w Waszyngtonie - a jedynym językiem, jaki rozumieją dyktatorzy wspierający terroryzm, jest naga siła.

Już pięć lat temu w Ameryce mówiło się głośno - zwłaszcza w publicystyce tak zwanych neokonserwatystów - że atak na Husajna miał być także elementem wielkiego przedsięwzięcia strategicznego, jakim było nowe uporządkowanie Bliskiego Wschodu przez jedyne supermocarstwo świata. Według wyznawców doktryny neokonserwatywnej, Irak miał stać się sztandarem demokracji w sercu terytorium arabskiego i muzułmańskiego: autentycznym zaczynem rewolucji demokratycznej, która miała zreformować - w sposób pokojowy lub nie - istniejące reżimy bliskowschodnie. Zresztą także te proamerykańskie.

Irak miał więc stać się "platformą" do reformy Bliskiego Wschodu i eksportu wartości zachodnich na ten region. Osądzenie przywódców totalitarnego Iraku przez reprezentantów narodu irackiego miało być sygnałem dla sąsiadów, że czas dyktatur się kończy, nadchodzi czas reform i demokratyzacji. Militarna obecność w Iraku potężnego kontyngentu wojsk USA stanowić miała gwarancję stabilizacji nowego porządku bliskowschodniego, który na kolejne dekady gwarantowałby regionowi bezpieczeństwo i demokratyzację. A także zabezpieczenie dostaw surowcowych dla reszty świata.

Rozwiane nadzieje

Bardzo niewiele z tych założeń sprzed pięciu lat udało się zrealizować.

Obalenie Husajna, jego osądzenie oraz "desaddamizacja" Iraku nie przyniosła krajowi demokracji. Irak, mimo istnienia fasadowych instytucji demokratycznych, obowiązywania prawa konstytucyjnego oraz przeprowadzenia wolnych wyborów parlamentarnych, pozostaje podzielony między zwaśnione grupy sunnitów i szyitów oraz Kurdów. W ciągu tych minionych pięciu lat były też okresy, gdy można wręcz mówić o wojnie domowej między sunnitami i szyitami.

Uwikłanie wojsk amerykańskich w zwalczanie sunnickiej rebelii oraz w zwalczanie terrorystycznych komórek Al-Kaidy doprowadziło do sytuacji, w której Ameryka nie jest w stanie "eksportować" stabilizacji i własnych wpływów na Bliski Wschód. Zdeklarowani wrogowie Ameryki - jak Iran - aktywnie wspierają walkę z wojskami amerykańskimi w Iraku.

Klęską zakończyła się próba odbudowy gospodarczej kraju. Szyby i rurociągi naftowe przez długi czas były celem ataków. Teraz wydobycie ropy powoli rośnie, ale do dziś nie ma zgody, jak wpływy z handlu ropą - głównym bogactwem kraju - mają być dzielone między Kurdów, sunnitów i szyitów.

Dla samych Stanów Zjednoczonych koszty finansowe operacji irackiej są gigantyczne, szacowane nawet na 3 biliony dolarów. W połączeniu z niestabilnością finansowych instytucji Ameryki, rosnące koszty wojny mogą teraz wpędzić globalnego hegemona w potężne tarapaty ekonomiczne.

Kto wygrał?

Niezwykle ciekawą prezentację zwycięzców interwencji w Iraku zaprezentowało jeszcze w ubiegłym roku prestiżowe pismo "Foreign Policy". Wymienia w niej 10 "zwycięzców" wojny. Nie ma wśród nich Stanów Zjednoczonych ani administracji Busha.

Lista w zasadzie wciąż aktualna: Wygranymi tej wojny mieliby zatem być:

1. Iran, bo chaos iracki i obalenie wroga Iranu, jakim był Saddam Husajn, podniosło znaczenie regionalne Teheranu, oczywiście ku niezadowoleniu Waszyngtonu.

2. Muktada as-Sadr, radykalny szyicki duchowny, bo zbudował własną pokaźną siłę zbrojną wśród szyitów, a teraz jest narzędziem polityki irańskiej w Iraku.

3. Al-Kaida, bo mimo swej klęski w Afganistanie w 2001 r. i mimo zabicia przez Amerykanów wielu jej przywódców, nadal elektryzuje sympatyków w świecie muzułmańskim, w dużej mierze właśnie wezwaniami do "wyzwolenia Iraku".

4. Samuel Huntington, amerykański politolog, bo już w 1993 r. przewidział "zderzenie" cywilizacji Zachodu z islamem.

5. Chiny, bo korzystają z zaangażowania Ameryki na Bliskim Wschodzie do gwałtownej rozbudowy swej potęgi wojskowej i politycznej w Azji i na innych kontynentach, jak Afryka.

6. Arabscy dyktatorzy, bo przetrwali "wstępną falę" demokratyzacji Bliskiego Wschodu i dzisiaj są Ameryce niezbędni do zwalczania ekstremizmu islamskiego.

7. Cena ropy, bo nieprzerwanie rośnie ku zadowoleniu potęg naftowych, w tym Rosji.

8. ONZ, bo organizacja ta wraca do łask jako najważniejsza instytucja globalna do rozwiązywania konfliktów.

9. Tak zwana "stara Europa", czyli głównie Francja i Niemcy, bo po tym, jak nie chciały angażować się w wojnę w 2003 r., mogą teraz mówić Ameryce: "A nie mówiliśmy!".

10. Izrael, bo zyskał na obaleniu Saddama, który był zaprzysięgłym wrogiem państwa żydowskiego i patronem palestyńskiego terroryzmu.

Gra toczy się dalej

Z tym tylko, że Izrael dostrzega także wzrost potęgi Iranu, który dziś wyrasta na największego wroga państwa żydowskiego. To właśnie irański program atomowy był tematem numer jeden podczas wizyty w Izraelu niemieckiej kanclerz Angeli Merkel w tym tygodniu. Ze strony gospodarzy padały słowa, że państwu żydowskiemu grozi dziś "nowy Holocaust", tym razem ze strony Iranu i jego (budowanej właśnie) bomby atomowej.

Izraelczycy coraz aktywniej szukają sojuszników w Europie - i z obawą spoglądają na Stany Zjednoczone, gdzie rozkręca się wyścig do "Białego Domu". A mają się czym martwić: Norman Podhoretz, nestor amerykańskich neokonserwatystów, powiedział dwa dni temu w rozmowie z dziennikiem "Die Welt", że Barack Obama, jeśli zostanie prezydentem, nigdy nie wyda rozkazu zbombardowania Iranu, aby uniemożliwić mu zbudowanie bomby atomowej.

A co Obama, jeśli zostanie prezydentem, zrobi w kwestii Iraku? Albo Hillary Clinton?

Na takie pytanie Podhoretz nie potrafił odpowiedzieć. Przyznał, że szukał w programie Demokratów jakiejś alternatywnej strategii wobec tego, co robił Bush - ale nie doszukał się niczego konkretnego.

JACEK STAWISKI jest dziennikarzem TVN 24, stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]