Paweł Bravo: Wojna i siła normalności

Zanosimy do punktów zbiórki żywność jako prosty pakiet ratunkowy dla ludzi wycieńczonych ucieczką spod moskiewskich kul. Puszka fasoli, cukier, butla oleju. Nie umrzeć z głodu i zimna – pierwszy cel.

28.02.2022

Czyta się kilka minut

 / Fot. Karol Makurat/REPORTER
/ Fot. Karol Makurat/REPORTER

Trzynastu. Nie ma potrzeby – prawda? – żebym dopowiadał, co oni za jedni. Dostępne dziś informacje są sprzeczne i ktoś, kto chce się trzymać tylko rzetelnych źródeł, musi zaczekać, zanim będzie mógł coś wiedzieć „na pewno” o losie załogi Wyspy Węży. Ale na pewno w wymiarze symbolicznym ich słowa już zostaną na znak mocy, jaką mały może okazać dużemu. Każdy z nas potrzebuje czasem tej mocy zaczerpnąć, sięga wtedy do zasobów mitologicznej wyobraźni, żeby móc postawić się przeciwnościom losu. A szczególnie jej potrzeba, gdy los to konkretna, fizyczna napaść oraz kampania podłego zastraszania. Czołgu wierszem nie ustrzelisz, symbolu nie podłożysz jako miny, ale żeby zwalczyć strach, broń, którą Rosja potrafi kierować równie podle jak rakiety, trzeba, żeby ktoś w imieniu słabszej ofiary powiedział „idi na chuj!”. Z tą kadencją rytmiczną i bijącą zeń najczystszą siłą odmowy, którą próbujemy usilnie znaleźć, ćwicząc zawiłe, acz wolne od bluzgów zdania na warsztatach asertywności.

Nie jest teraz istotne, czy tamtych trzynastu zdawało sobie sprawę, na jakiej to łysej skale, pozbawionej czegokolwiek użytecznego poza strategicznym położeniem, stacjonują. Na Λευκὴ νῆσος, Leuke nesos, znanym kiedyś każdemu absolwentowi porządnego zachodniego gimnazjum także jako Achilleos Nesos, czyli miejscu, gdzie Tetyda złożyła zwłoki swojego syna Achillesa, które zabrała, zanim zdążył zapłonąć stos pogrzebowy pod Troją.

Sądząc po gnuśnych reakcjach tak zwanego Zachodu na nasze wcześniejsze „rusofobiczne” wołania, jego władcy nie chodzili do porządnych gimnazjów. Jak dobrze to teraz widać, bez sentymentalnych osłonek, że został on zbudowany na rusztowaniu mentalnym i geograficznym kupieckiej unii miast hanzeatyckich, a nie na jakimś dawno pogrzebanym uniwersalizmie grecko-rzymskim. Gdyby Grecja się bardziej w tym projekcie liczyła niż Hanza, toby żaden polityk, do ostatniej chwili unikający „eskalacji”, nie traktował po cichu Ukrainy i całej tej bliżej nieokreślonej posowieckiej domeny jako dzikich pól, którymi trzeba zarządzać minimalnym nakładem sił.


Sytuację w Ukrainie śledzimy na bieżąco, w aktualizowanym serwisie specjalnym znajdą Państwo artykuły, wideo, zdjęcia i podkasty. Przejdź do strony "Atak na Ukrainę"


 

W czasach, kiedy w okolicach Hamburga czy Sztokholmu swobodnie hasały niedźwiedzie nieniepokojone zbytnio obecnością nielicznych ludów nietkniętych jeszcze wynalazkiem pisma, na Wyspie Węży już dawno stała świątynia Achillesa, jak wiemy z zachowanych inskrypcji, utrzymywana przez Olbię. Było to jedno z wielu prężnych miast greckich, tworzących na północnym brzegu Morza Czarnego silny biegun cywilizacyjny.

Świątynię na Wyspie Węży bezpowrotnie zniszczono dopiero w połowie XIX w., gdy Rosjanie zaczęli budować tam latarnię morską i posterunek. Tyle dobrego, że carska admiralicja zleciła wcześniej pobieżną inspekcję, której zawdzięczamy szkice tamtych materialnych śladów. Mniej szczęścia miały inne greckie kolonie, takie jak ta na wysepce Berezan w pobliżu Olbii, która długo służyła jako cel ćwiczeń artyleryjskich floty. Mimo to do dziś archeolodzy wciąż wydobywają z ziemi resztki tamtej Europy.

Ciągłość, oczywiście, została zerwana znacznie wcześniej, dzisiejsza Ukraina nie ma nic wspólnego z greckimi koloniami. Geografia, wymiar przestrzenny dziejów, ma jednak swoje znaczenie, czasem podskórne, i trudno w tych dniach nie myśleć o tym, że widać poważny kryzys Europy mającej punkt ciężkości na Zachodzie i Północy, i że już najwyższy czas ściągnąć go nieco bardziej na Południe i Wschód. Dlatego też ta wojna jest po prostu europejska.

O tym, jak bardzo ta wojna jest w nas, myślałem już w jej pierwszych godzinach, obserwując, jak trudno nam ułożyć w głowie obok siebie gonitwę strasznych myśli i poruszeń serca (które się rozwinęły w zryw pomocy) z jednoczesnym odruchem trwania przy normalności, której emblematem były akurat pączki. Krwawy tłusty czwartek. Wypada je jeść? Czy można oddawać się wcale niekoniecznym do przetrwania biesiadnym rytuałom (choć tego dnia zamiast biesiady odbywa się raczej wielkie narodowe stanie w kolejce), szczególnie tak próżnym i bezsensownym, jak spożywanie tłustego drożdżowego gniota? A może one są właśnie konieczne do przetrwania, o czym świadczy ich trwałość, sprzeczna – zwłaszcza w przypadku pączka – z oficjalną poprawnością dietetyczną i kultem zdrowego ciała?

Zanosimy do punktów zbiórki żywność jako prosty pakiet ratunkowy dla ludzi wycieńczonych ucieczką spod moskiewskich kul. Puszka fasoli, cukier, butla oleju. Nie umrzeć z głodu i zimna – pierwszy cel. Wciskamy gołymi rękoma wyrwane cegły w dolne piętra piramidy Maslowa. Czy jednocześnie możemy czerpać przyjemność z innego jedzenia? Tego zbędnego, wyszukanego, które już wywindowaliśmy na wyższe piętra potrzeb – mając wciąż luksus ich posiadania, bo jesteśmy dopiero następni w kolejce do „denazyfikacji”?


Marek Kita, teolog, znawca prawosławia: Rosyjska cerkiew jest tragicznie uwikłana we wspieranie władzy. Tolerowano okrucieństwo cara w imię tego, że władza pochodzi od Boga.


 

Ależ nawet powinniśmy. Robić swoje i zachowywać wszystkie kawałki godności i poczucia dobrego życia, jakie się tylko w danych warunkach da poskładać z tej wciąż nam nieodebranej normalności. Żeby się dzielić i pomagać, trzeba mieć w sobie siłę i pewność. Skoro pączek może sprawić, że jesteśmy bardziej sobą i czujemy się u siebie, to jego zjedzenie jest czynnością etyczną.

Nastał teraz wielki post. Obyśmy za półtora miesiąca mogli się zakrzątnąć wokół tego, żeby na Wielkanoc stół wyglądał jak należy. Odsuwając od siebie strach i wynikłe zeń upokorzenie, bo nie sprzyjają ani altruizmowi, ani męstwu. Chwała ludziom z Wyspy Węży, cokolwiek się tam zdarzyło. Ale odwaga to też czasem mniej efektowna wytrwałość w normalności. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Siła normalności