Paweł Bravo: Skąd wziąć poczucie bezpieczeństwa

Zarówno czas wielkiej choroby, jak i wojny w sąsiedztwie wyostrzyły głód bezpieczeństwa i mocno przeskalowały istotność życiowych potrzeb z niższych pięter piramidy Maslowa.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

 / MONIKA / ADOBE STOCK
/ MONIKA / ADOBE STOCK

Pięć lat i dwa dni urzęduje obecny polski premier i zdanie to, jeśli mu się bliżej przyjrzeć, idealnie przylega do stanu rzeczy, w którym władza owego pana jest co najmniej względna i dziurawa. Polszczyzna z trafnością wytrawnego politologa przeznacza na takie okoliczności właśnie „urzędowanie”. ­Korzeń fonetyczny wyraźnie związany z rządzeniem, ale słowo zupełnie wyprane z aspektu sprawczego. Dobrze oddaje dryf i uwikłanie w zależności od różnych prezesów, bez żadnego trybu ciągnących za sznurki. Nasza mowa niejedno już bowiem widziała i wie (tak, przypisuję jej podmiotową świadomość), iż nic w życiu zbiorowym nad Wisłą nie dzieje się całkowicie, konsekwentnie i do końca. Na Brackiej w Krakowie śpiewano o tym kiedyś ładną piosenkę, ale któż by z grona panów polityków słuchał jakiegoś barda z prowincji.

Dlatego nie zawracam wam głów okrągłą rocznicą premiera, by referować próby rytualnych podsumowań, jakie klasa gadająca wyprodukowała z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku eksperckiego. Uderzyła mnie w tym wszystkim nie sama groteskowość mentorskiej perory, śmiało tnącej w poprzek warstwy niesamowicie gęstych od wydarzeń pięciu lat, ile tychże lat liczba. Pięć to bardzo mało, ledwie tyle czasu mija od momentu, gdy się dziecku pierwszy raz ociera główkę z lepkiego śluzu aż do chwili, gdy goni nas po domu, wykrzykując z dumą pierwsze brzydkie słowo, jakiego nauczyło się wczoraj w przedszkolu. Mało, a wydarzyło się tyle, że aż kusi powiedzieć: wszystko, tak bardzo zmienił się świat przeżywany, zwłaszcza na skali strachu. A także nasze pojęcie o tym, co się w ogóle mieści w głowie.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Mamy renesans kiszonek. Wróciły na polskie stoły przez drugą stronę świata. Przeszły długą drogę, od ubogich przetworów do modnego superfood. Bo kwaśny to nasz smak. Zwłaszcza zimą >>>>


Zanim niestety każą nam dalej poszerzać granice jej pojemności, możemy na pewno stwierdzić, że zarówno czas wielkiej choroby, jak i wojny w sąsiedztwie wyostrzyły głód bezpieczeństwa i mocno przeskalowały istotność życiowych potrzeb z niższych pięter piramidy Maslowa. Święta to czas szczególnie ważny w obu aspektach i na różne sposoby: po pierwsze, przez swój ciepły charakter – ciepły oczywiście przenośnie, jak światło kaganka i jak oddech nachylającego się osła czy wołu – dają wytchnienie, odsuwają lęk i pozwalają zadomowić się w rzeczach skromnych. Po drugie, jeszcze większe poczucie bezpieczeństwa daje – niezależnie od słów czytania z drugiego rozdziału Ewangelii św. Mateusza – sama cykliczność, niechybna powtarzalność spraw, gestów i rytuałów, choćby w formie szczątkowej sprowadzonych do tego, co na stole. Doprawdy, jedną z ważnych granic dorosłości jest ten dzień, gdy się człowiek przestaje złościć na monotonię świąt, a zamiast niej karmi się i cieszy wiecznym powrotem tego samego. A ściślej – prawie tego samego, bo oczywiście delikatne zmiany i mieszanie wzorców to istotna część tego obrazka, widoczna wszakże bardziej dla badaczy niż dla aktorów.

Schronienie przed wszystkimi lękami świata w powtarzalności i przewidywalności wigilijnego stołu ma jeden aspekt paradoksalny, choć korzystny w czas ściśniętych budżetów i konieczności podzielenia się z jeszcze większą liczbą ludzi. Skoro bowiem z góry wiadomo, co będzie jedzone, można się tym zająć, nie dbając o jakość składników i roboty. Nie namawiam, by programowo gotować z byle czego i byle jak, ale raczej do tego, by naprawdę zdjąć sobie troskę o to z głowy, a w każdym razie odsunąć ją dwa piętra niżej. Niech będzie najlepiej, jak się da, zważywszy na czas, na zasoby i na możliwości, ale miejmy przy tym godność celebransa ważnego rytuału i nie gońmy za niczym szczególnym.

Kiedy jak co roku w grudniu przelatuję czule pamięcią galerię postaci, które niosą dobro w moim życiu, myślę też o ludziach na kilku targach i w kilku gospodarstwach w różnych stronach Polski, którym zawdzięczam to, że jem tak, jak lubię. A podobno jem dobrze – tak powiadają osoby, które ten stół niekiedy ze mną dzielą. Cenię ich, bywam gotów podjąć wysiłek, by do nich dotrzeć i się spotkać. Mam szczęście, że wielu z nich mam praktycznie na wyciągnięcie ręki. Los dał mi na razie nieco wolnego czasu i parę wolnych miedziaków w kieszeni. Ale gdybym ich nie miał, buraki na zakwas wziąłbym z najbliższej Biedronki i nie miał z tym żadnego problemu – przynajmniej jeśli chodzi o samoocenę.

Albo nawet otworzył kartonik z barszczem. Nie ma w tym żadnej sprzeczności: najważniejszy posiłek całego roku musi być syty w białko i tłuszcz, ale przede wszystkim nasycić obietnicą powtórzenia następnej zimy. To smak nadziei i przetrwania. A cała reszta to tylko dodatek. ©℗

Nasze wigilijne tradycje kuchenne to świetny dowód, jak można zrobić na bogato coś, co symbolizuje postną skromność i prostotę. Jest jednak w moim domu takie danie – przez wzgląd na powtarzalność robię je tylko raz do roku – którego naprawdę nie da się podkręcić. Gotujemy kaszę jaglaną – najlepiej nie w dużej wodzie, tylko w kocu (proporcja wody do kaszy ok. 1,8:1). Kroimy bardzo drobno 5 suszonych śliwek. Średnią cebulę drobniutko pokrojoną bardzo mocno rumienimy na oleju. Oba te dodatki łączymy z kaszą w ostatniej chwili, dodając ewentualnie jeszcze trochę oleju. Nie znam rodowodu tego dania, ale przez swój charakter (dużo małych ziarenek) wpisuje się w szeroki katalog europejskich potraw mających sugerować i zwiastować obfitość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Najlepiej, jak się da