Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy możemy pisać o autorach, których znamy? Dyskusja na ten temat co jakiś czas powraca – sam nie widzę przeciwwskazań, byle to, co się pisze, było uczciwe i nie wiązało się z ukrytymi uwikłaniami.
Tym razem znajomość z autorem się przydaje, pozwala bowiem rozwiać wątpliwości podejrzliwego czytelnika. Niedoszły hungarysta opiekujący się w zoo pingwinami, gej objeżdżający ze swoją fretką imieniem Klusek lokalne oddziały Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, nauczyciel dzieci w żydowskiej szkółce niedzielnej mający przyjaciół starszych o kilka pokoleń – czy ktoś taki rzeczywiście istnieje? Zapewniam: istnieje, naprawdę nazywa się Patryk Pufelski i krąży między rodzinnym Trójmiastem, Krakowem a Wrocławiem, gdzie teraz mieszka ze swoim partnerem, odwiedza też ogrody zoologiczne w różnych częściach świata. Praca wśród zwierząt była od dzieciństwa jego marzeniem, historie żydowskich i kaszubskich przodków zbiera z pasją, a jego dziennik nie jest fikcją, choć jak każda autobiograficzna wypowiedź – trochę autokreacją.
Co najważniejsze – Patryk Pufelski umie pisać. A tę umiejętność łączy z wrażliwością, obejmującą cały świat istot żywych. Pierwszy zapis: „Umarł dziś mój jeż, Tadeusz”. Zapis następny dotyczy ukochanej babci, która właśnie zapisała się na fitness. I tak będzie dalej. „Mam 32 lata – mówi teraz autor Oldze Wróbel z „Dwutygodnika” – ale dziennik zaczyna się, kiedy mam 23. Nie miałem wtedy świadomości ani narzędzi, żeby rozgryzać sprawy międzyludzkie”. Zostawmy narzędzia, wspomnijmy o niebezpieczeństwach, których debiutant skutecznie unika: protekcjonalnego tonu wobec swoich wiekowych przyjaciółek i czułostkowości w relacjonowaniu przygód ze zwierzętami. Telefony babci Wusi to źródło zaskoczeń i zachwytu, a obserwacja życia codziennego stadka pingwinów łączy się z – jak by to ująć – szacunkiem dla ich odrębności. Kotikom można ofiarować torcik rybny na święto chanuki, ale od nich już zależy, czy ten prezent przyjmą.
Jest listopad, depresyjny miesiąc kurczących się dni. Lektura „Pawilonu...” krzepi, choć tamta dekada radosna nie była: pandemia, nasza wojenka domowa, szczucie na osoby LGBT, haniebne traktowanie migrantów na Podlasiu. Teraz za ścianą mamy wojnę prawdziwą. Uchodźców z Ukrainy na szczęście przyjmujemy, a są z nimi też zwierzęta. Siedmioletnia dziewczynka uciekająca z rodziną z Kijowa przywiozła 76 afrykańskich ślimaków z rodzaju Lissachatina – trafiły do Patryka. ©℗
Patryk Pufelski PAWILON MAŁYCH SSAKÓW,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022, ss. 200.