Papież musi wierzgnąć

Buntowniczy i krytyczny wobec kapitalizmu Franciszek podzielił się swoją marką z najprężniejszymi i najbogatszymi tego świata. Czy to ma sens?

08.03.2021

Czyta się kilka minut

Nairobi, Kenia, listopad 2015 r. / THOMAS MUKOYA / REUTERS / FORUM
Nairobi, Kenia, listopad 2015 r. / THOMAS MUKOYA / REUTERS / FORUM

Czy pamiętają Państwo „Lamparta” Tomasiego di Lampedusy? Ten klasyk XX-wiecznej literatury (sfilmowany przez Luchina Viscontiego w 1963 r.) opowiada o burzliwych przemianach politycznych i społecznych XIX-wiecznej Italii. Ale „Lampart” to również uniwersalna opowieść o tym, że uprzywilejowane elity nigdy tak po prostu się nie poddają. Nawet gdy nadciąga rewolucja, której nie mogą już w żaden sposób zapobiec. Wówczas zaczynają działać wedle zasady: „Wiele musi się zmienić, by wszystko pozostało tak, jak jest”.

Ten refren powtarza się w „Lamparcie” kilkakrotnie i jest wypowiadany przez różnych bohaterów powieści. Gdy książę Salina wyrzuca swojemu siostrzeńcowi, że ten, przechodząc na stronę rewolucjonistów Garibaldiego, zdradził swoją klasę, słyszy: „Jeśli nas tam nie będzie, oni ogłoszą republikę. Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić. Rozumiesz?” (przeł. Zofia ­Ernstowa). Potem zaś spowiednik księcia, jezuita o. Pirrone, powiada tak: „Powiem wam od razu, w dwóch słowach, (...) nie było żadnej rewolucji i wszystko będzie tak, jak było przedtem”.

Krótko mówiąc: rewolucja rewolucją, zmiany zmianami, zamieszanie zamieszaniem. Najważniejsze, żeby końcowy efekt nie różnił się zasadniczo od punktu wyjścia. Dominujący mają zachować swoją pozycję oraz wpływy.

Ludzki kapitalizm

Papież Franciszek „udzielił błogosławieństwa” (to cytat z doniesień medialnych) grupie o nazwie Rada Inkluzywnego Kapitalizmu. Tę radę tworzy ponad sto bardzo bogatych firm, banków oraz funduszy inwestycyjnych. Dobijali się oni do wrót spiżowej bramy od paru lat. Pierwsze zapoznawcze spotkanie miało miejsce już w 2016 r.

Zrzeszone w Radzie instytucje kontrolują aktywa warte ok. 10,5 bln dolarów (roczne wydatki polskiego budżetu to ok. 1,5 proc. tej sumy) i mają ok. 200 mln pracowników w 163 krajach świata. Twarzą przedsięwzięcia jest baronessa Lynn Forester de Rothschild – trzecia żona sir Evelyna de Rothschilda. Ich wspólny holding inwestycyjny nazywa się E.L. Rothschild i ma w portfelu m.in. wydawcę tygodnika „The Economist” czy holding IHS (największego dostawcę infrastruktury telekomunikacji komórkowej w Afryce). Majątek netto tej gałęzi rodu Rotschildów szacuje się na 20 mld funtów.

Oprócz niej w Radzie znaleźć można prezesów lub wręcz właścicieli takich potęg współczesnego świata jak: Bank of America (drugiego co do wielkości banku w USA i ósmego banku na świecie) czy konsultingowego giganta EY (kiedyś Ernst&Young). Są nafciarze z BP, kosmetyczny potentat Estée Lauder, wielobranżowy konglomerat Johnson&Johnson, niemieccy farmaceutycy z firmy Merck, faktyczni monopoliści rynku kart kredytowych Visa i Mastercard, a także Salesforce z Doliny Krzemowej – jeden z największych dostarczycieli software’u z dziedziny tzw. chmury tele­informatycznej. Osobiste majątki członków Rady nierzadko liczone są nie w milionach, ale wręcz w miliardach dolarów.

Rada Inkluzywnego Kapitalizmu jest mocno powiązana ze środowiskiem forum ekonomicznego w Davos. A dyrektor generalny i „dusza Davos”, czyli niemiecki ekonomista Klaus Schwab, stał się nawet kimś w rodzaju głównego ideologa Rady. Podczas ostatniego forum Schwab zaprezentował zarysy swojego „wielkiego resetu” światowej ekonomii. Ma ona opierać się na trzech filarach. Po pierwsze, na wyższych podatkach dla najbogatszych. Po drugie, na obcięciu państwowego finansowania paliw kopalnych. Po trzecie, na wypracowaniu nowego podejścia do bardziej sprawiedliwego światowego handlu oraz poluzowania prawa patentowego.

Również w wypowiedziach innych członków Rady pełno jest wyrazów troski o stan światowej gospodarki. „Bóg nie stworzył korporacji. Korporacja to wytwór społeczny, którego celem jest ograniczenie odpowiedzialności udziałowców. Ale dlaczego społeczeństwo ma godzić się na takie ograniczenie odpowiedzialności, jeśli udziałowcy źle traktują swoich pracowników, trują swoich klientów albo niszczą środowisko naturalne?” – pytała retorycznie Rothschild, inaugurując inicjatywę.

Na stronie internetowej Rady można zobaczyć zobowiązania korporacji na rzecz nowego społecznego kontraktu. Są one najróżniejsze: najczęściej dotyczą klimatycznej neutralności i troski o różno­rodność rasową i genderową. Rzadziej – choć i to się zdarza – dotyczą spraw socjalno-bytowych, wsparcia dla projektów budownictwa mieszkaniowego albo lepszych płac. Wszystkie są oczywiście dobrowolne.

Papież Franciszek ma być tego procesu „duchowym przywódcą”, ale bez konkretnych kompetencji nadzorczych. Raczej jako dobra marka wzmacniająca całościowy przekaz Rady.

Buntownicza koszula

Można ulec pokusie i zakrzyknąć: nareszcie! Zwłaszcza że wiele mediów (po części – dodajmy to uczciwie – kontrolowanych przez holdingi reprezentowane w Radzie) pełnych jest słów głębokiego uznania dla „wielkiego resetu”. Bo oto ­establishment światowego kapitalizmu zapragnął się podzielić. Więcej nawet: bogaci są w tym obrazie wręcz wystylizowani na buntowników, którzy chcą rzucić wyzwanie „niesprawiedliwemu systemowi” i „wyzwaniom nowoczesności”. Dlatego w naturalny sposób muszą połączyć swoje siły z innym buntownikiem. Czyli właśnie z Franciszkiem. Duchownym, który przecież przyniósł ze sobą do Watykanu latyno­amerykańską perspektywę wielkich i utrzymujących się przez wiele dekad nierówności społecznych. Nierówności, które nakręcają niekończącą się spiralę biedy, przemocy, wykluczenia, wojny i niesprawiedliwości. Ale także perspektywę tzw. globalnego Południa. Czyli krajów, a nawet całych kontynentów, które cierpią z powodu strukturalnego wyzysku w relacjach z bogatym Zachodem.

Te perspektywy zaowocowały dwiema papieskimi encyklikami: „Laudato si” (2015) i „Fratelli tutti” (2020). A także wieloma mniejszymi interwencjami. Jak choćby w kwietniu 2020 r., gdy Franciszek wprost poparł koncepcję „powszechnej pensji podstawowej”. Oto więc buntownicy łączą siły z buntownikiem. Czy to nie wspaniałe? Któż może ruszyć z posad bryłę świata, jeśli nie taki tandem?

Problem polega na tym, że taki obraz nie bardzo pasuje do rzeczywistości. Problemów jest bowiem kilka. Pierwszy polega na tym, że ci, co przychodzą do Franciszka z projektem „wielkiego resetu”, nie są żadnymi buntownikami. Przeciwnie. Szczerze mówiąc, ich wiarygodność w obietnicy naprawienia gospodarki jest niezwykle niska. Mamy tutaj do czynienia z ludźmi oraz firmami, które bynajmniej nie urodziły się wczoraj. Większość z karier i olbrzymich pieniędzy została pomnożona właśnie na przestrzeni ostatnich 40 lat. A przecież nie był to ­abstrakcyjny czas, gdy nic się z gospodarką światową nie wydarzyło. Odwrotnie. To właśnie od połowy lat 70. XX wieku nierówności we wszystkich zachodnich społeczeństwach rosną i rosną, osiągając już poziomy ­XIX-wieczne.

Strażak podpalacz

Kto nie wierzy, niech zajrzy do (aktualizowanych) danych dostarczanych przez twórców World Inequality Database: ekonomistów Thomasa Piketty’ego, ­Emmanuela Saeza, Gabriela Zucmana i Facunda Alvareda. Dowie się wówczas np., że w roku 2020 na świecie było prawie 220 miliarderów. A ich liczba uległa podwojeniu w ciągu dekady. Ci miliarderzy mają zaś więcej majątku niż w sumie 4,6 miliarda ludzi na Ziemi. 22 najbogatszych mężczyzn świata posiada więcej niż wszystkie kobiety Afryki. Gdyby każdy z nich mógł usiąść na pliku banknotów studolarowych, które posiada, to znalazłby się… w przestrzeni kosmicznej. Podczas gdy większość ludzi ledwie odrywałoby się od podłogi.

Ważne jednak, że obecne nierówności są efektem konkretnych decyzji politycznych i ekonomicznych, które składają się na triumf systemu zwanego neoliberalizmem. Nie jest on – wbrew temu, co powiadają prześmiewcy – jakimś niedefiniowalnym zaklęciem, tylko precyzyjnym opisem procesu zmiany polityczno-ekonomicznego status quo. Jego kolejne etapy to najpierw (lata 80. i 90. XX w.) ograniczenie wpływu państw i rządów na gospodarkę i zastąpienie państwa (działającego w interesie wspólnoty) prywatnymi (działającymi w interesie swoich właścicieli) podmiotami gospodarczymi. Potem (po roku 2000) umożliwienie prywatnym podmiotom osiągnięcie pozycji monopolistycznej na wielu rynkach towarów i usług, co pozwoliło im na eliminację konkurencji i akumulację zysków. Mniej więcej w tym samym czasie (lata 90.) model ten został rozszerzony na cały świat w ramach procesów globalizacji.

Przykładem (aktualnym) może być tutaj działanie tzw. sektora Big Pharma – wielkich firm farmaceutycznych, które były jednym z głównych architektów systemu TRIPS, czyli Porozumienia w sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej, wprowadzonego w życie w ramach reżimu Światowej Organizacji Handlu (rok 1995). Jednocześnie ograniczona została siła przetargowa pracowników – głównie poprzez niszczenie związków zawodowych, ignorowanie praw pracowniczych oraz wycofywanie się państw z zadania zapewnienia w kraju tzw. pełnego zatrudnienia.

W tych warunkach, gdy produktywność gospodarki rosła, a płace spadały (lub stały w miejscu), oznaczało to nieuchronnie, że zyski trafiać musiały do biznesu lub wprost do najbogatszych, siedzących na końcu łańcucha tworzenia wartości dodanej. A ponieważ działo się to w warunkach stale spadających krańcowych stawek podatkowych (czyli danin płaconych przez najzamożniejszych), to pieniądze te nie trafiały na inwestycje, lecz były (i są nadal) bunkrowane przez najbogatszych w rajach podatkowych. Ile tam jest? Trudno powiedzieć. Szacunki wahają się między 8 a 35 bln dolarów. To są sumy niewyobrażalne.

I tak wracamy do reprezentowanych w Radzie firm. Oni wszyscy: Big Pharma, Big Finance, Big Tech, wielkie sieci sprzedaży. Wszyscy siedzieli na samym końcu tej rury wysysającej pieniądze od zwykłych, ciężko pracujących ludzi. I to u nich te pieniądze lądowały. Czy teraz będą najlepszymi architektami tego nowego społecznego kontraktu i „wielkiego resetu”? Czy nie mamy tu przypadkiem do czynienia ze strażakiem bohatersko gaszącym wywołane przez siebie pożary?

Kieszenie bogatych

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że lepiej późno niż wcale. I że warto skorzystać z koniunktury i brać od bogatych, póki chcą się dzielić. Ale to nie do końca tak. Historia gospodarcza świata uczy raczej, że jedyne momenty, gdy udaje się zresetować system i wyrównać nierówności, przychodzą wtedy, gdy bogaci… nie mają wyjścia. Bo przychodzi potężniejsza od nich siła, zagrożenie, że stracą wszystko. Dopiero wtedy oddają cokolwiek. Dobrze można to pokazać na przykładzie historii podatków. Przez całe wieki fiskalne daniny od bogatych nie istniały. Było wręcz odwrotnie – to podatek był źródłem dochodu dla bogatych (magnateria, Kościół), którzy pobierali go w imieniu monarchy. Płaciły zaś szaraczki, co często było powodem do buntu.

Bardziej trwały wyłom wobec tej zasady uczyniła dopiero rewolucja francuska, ustanawiając kilka pionierskich sposobów opodatkowania bogactwa: podatki od własności ziemskiej, od wykonywanych (prestiżowych) zawodów, od rynkowej wartości wynajmowanych nieruchomości oraz od nieruchomości rezydencyjnych (to ten liczony od liczby okien czy drzwi). Po upadku rewolucji i restauracji wpływów ancien regime’u przestały one jednak odgrywać większe znaczenie praktyczne. W tym samym czasie samoregulacji bogatych (via kontrolowany przez nich parlament) próbowała Wielka Brytania. Efekt? Aż do końca stulecia w najbogatszym państwie ówczesnego świata podatek nie przekraczał nigdy 5 proc. A momentami spadał do 1 proc.

Sytuacja zaczęła zmieniać się dopiero w XX wieku. Dlaczego? Zadecydowały dwa czynniki. Po pierwsze konieczność powszechnej mobilizacji w wojnach światowych. Ekonomiści David Stasavage i Kenneth Scheve nazywają to ­conscription of wealth – czyli „wzięciem bogactwa w kamasze”. Po roku 1918 w wielu krajach podatki szły dalej w górę. Dlaczego? Tu dochodzimy do drugiego czynnika, czyli strachu przed rewoltą społeczną własnych obywateli. Przypomnieć trzeba, że od roku 1917 w Rosji rządzili już bolszewicy. A niewiele brakowało, by dwa lata później rewolucja socjalistyczna powiodła się w Niemczech czy Austro-Węgrzech. W obawie przed gniewem ludu bogaci zgodzili się na niespotykane wcześniej sięgnięcie do ich kieszeni. Wojenna dogrywka z lat 1939-45 wywindowała stawki podatkowe dla najbogatszych do rekordowych wielkości. Wysokie podatki na Zachodzie utrzymywała potem przez kolejne lata groźba zimnej wojny. Nieprzypadkowo dopiero gdy zagrożenie komunizmem zaczęło znikać (lata 80.), podatki poszły w dół. I są tam do dziś.

Ostatnio w niektórych ekonomicznych kręgach karierę zaczęło robić pojęcie „abolicji bogactwa”. Albo „uczynienie bogatych zbędnymi” – według propagatorki takich rozwiązań, amerykańskiej ekonomistki Pavliny Tchernevej. Jej zdaniem „to iluzja, że społeczeństwo potrzebuje bogatych, by zapłacili za socjalne fanaberie biednych”. Dlatego szkoła myślenia o gospodarce, z której wywodzi się Tcherneva, to tzw. nowa polityka pieniężna (angielski skrót to MMT – od modern monetary theory). Postuluje ona, by odzyskać dla demokratycznych polityków możliwość bardziej odważnego niż dziś finansowania najpotrzebniejszych usług publicznych. Głównie poprzez odejście od zbyt wyśrubowanych limitów zadłużenia publicznego. Koniecznie połączoną z aktywną rolą banku centralnego, który powinien w razie potrzeby pomagać swojemu własnemu rządowi, by nie wpadł w spiralę zadłużenia w walucie obcej.

Tcherneva i MMT powiadają: wtedy nie będzie sensu prosić bogatych, by podzielili się majątkiem. Nie chcą się dzielić? Trudno. Zostawimy im majątki, będą tylko bezwartościowymi symbolami statusu. Zwietrzałą iluzją władzy, której już nie ma.

Watykański listek figowy

Postawmy teraz obok siebie te dwie wizje: z jednej strony uczynienie nadmiernego bogactwa zbędnym. Z drugiej połóżmy propozycje samoregulacji bogactwa na warunkach ustanowionych przez najbogatszych, z którą de facto przychodzi Rada. Która z nich jest bliższa duchowemu przesłaniu papieża Franciszka z jego encyklik? Aż głupio pytać, prawda?

Dlatego trudno zrozumieć łaskawość, z jaką o pomysłach Rady Inkluzywnego Kapitalizmu wypowiada się ghanijski kardynał Peter Turkson, który reprezentuje papieża w relacjach z Radą. W opublikowanej w lutym rozmowie z konserwatywnym amerykańskim „National ­Catholic Register” Turkson mówi o tym, że dla ratowania świata warto sprzymierzyć się z każdym. Choćby i ze środowiskiem multimiliarderów z Davos.

Podobną linię argumentacji zauważyłem, gdy miałem okazję rozmawiać z siostrą Alessandrą Smerilli, koordynatorką „Taskforce Economia” Komisji Watykańskiej ds. COVID-19, powołanej przez Franciszka w marcu 2020 r. Albo z papieskim doradcą ds. ekonomicznych Luigino Brunim (zob. powszech.net/bruni). Obie rozmowy odbyły się pod koniec 2019 r., lecz plany powołania Rady Inkluzywnego Kapitalizmu były już wtedy szeroko omawiane. Wyłaniające się z tych wypowiedzi podejście Watykanu opiera się na założeniu, że oto nareszcie te wszystkie wielkie korporacje chcą Stolicy Apostolskiej słuchać. Należy więc tę szansę wykorzystać.

Takie stawianie sprawy niesie ze sobą jednak poważne zagrożenie. Buntowniczy i krytyczny wobec kapitalizmu brand papieża Franciszka zostanie wykorzystany niczym detergent. Do resetu odpowiedzialności za stan społecznego rozkładu, w jakim znalazły się światowe społeczeństwa. Będzie z tego dużo pięknych zdjęć dla działów CSR (angielski skrót od terminu „społeczna odpowiedzialność biznesu”) i PR w globalnych korporacjach. Wedle zasady: zmieniło się wszystko, żeby wszystko mogło pozostać tak, jak było.

Aby temu zapobiec, Franciszek powinien wierzgnąć. I to mocno! Dużo bardziej wyraziście przedstawiając to, czego się Watykan po współpracy z Radą spodziewa. Albo jakie konkretne warunki (prócz ich luźnego zobowiązania do samo­regulacji czy naskórkowych korekt) stawia bogaczom w ich wizji naprawy świata. Jeśli Watykan tego nie zrobi, to może utracić coś bardzo cennego. Żywe przekonanie, że franciszkowy Kościół jest po stronie pokonanych, jak w Ewangelii. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2021