Pan wisielec

Po prawej ręce miałem majestatyczne Góry Wirunga. Po lewej – ciągnący się po horyzont, opuszczony obóz uchodźców. Walały się w nim sterty rzeczy.

24.01.2015

Czyta się kilka minut

Szmaty, które jeszcze wczoraj były ubraniami. Patyki będące cennym chrustem, który dawał ciepło. Zmięta folia – dach chroniący przed równikową ulewą. Rzeczy niegdyś cenne, które z dnia na dzień stały się zwykłymi śmieciami. Pośrodku śmietniska stał bez ruchu samotny człowiek.
Minęło bez mała 20 lat. Prawdę mówiąc, zostało mi mgliste wspomnienie. Wyglądał jak nauczyciel albo urzędnik. Ubrany w ciemną marynarkę i „kościółkowe” spodnie. Opodal leżała teczka. Był gotowy do drogi, do powrotu do domu.
Czarnoskóry Hutu, członek plemienia morderców. Plemienia, które z zimną krwią zabijało swoich sąsiadów Tutsi. Które przegrało. I musiało uciekać. Za zbrodnię czekał ich czyściec na ziemi. Powolne umieranie na wulkanicznej skale, która nic nie rodzi. W dymie ognisk, w smrodzie fekaliów. Pod knutem „swojej”, uzbrojonej i niemającej gdzie się kryć milicji Interahamwe. Oni byli dla nich tarczą. A Interahamwe rządziła ich życiem i śmiercią.
Bóg był okrutny. Umierali w najpiękniejszym zakątku ziemi – u stóp dymiącego wulkanu Nyamuragira i zielonych wzgórz, opodal jeziora Kivu – szmaragdowego, przesiąkniętego trupim jadem.
To sąsiedzi Tutsi skrócili mękę: przyszli po nich aż tutaj. Na obozy spadały pociski, aż milicja uciekła. Nowi panowie kazali wracać do domów – co im było po państwie bez ludzi? Jeśli chcieli żyć normalnie, musieli wybaczać.
Plemię morderców ruszyło potulnie. Wąską drogą, w kierunku Gomy i Gisenyi. Wczoraj przeciskałem się pod prąd tej rzeki. Każdemu spoglądałem w oczy. Który z was jest z Kigali? Który wrzucał granaty do kaplicy na Gikondo? Który zabijał przy stadionie Amahoro? Ilu z was zgwałciło wtedy moją przyjaciółkę? Macie maczetę, która przecięła gardło jej ojcu? Spuszczali wzrok.
Rzeka nie chciała się skończyć. Słońce piekło, potem opuściło się ku górom. Ciągle szli. Na głowach dźwigali tobołki na nowe życie. Myśleli, jak przyjmą ich sąsiedzi. Ciągnęli za ręce wychudzone dzieci. Wyczerpani padali w przydrożnych rowach. Nie byli w stanie się podnieść. Niektórzy zostawali tam na zawsze. A ja nie mogłem przestać patrzeć im w oczy.
Gdy słońce już zaszło za zielone zbocza, dostrzegłem posiwiałego człowieka. Dawno porzucił tobołek. Zamiast niego na plecach niósł dwuletniego synka. Zrozumiałem, że ratował dziecko za wielką cenę: cenę całego dobytku. Opadli już z sił. Szukali miejsca na spoczynek.
Maluch musiał urodzić się w tym piekielnym obozie. Nie znał innego życia. Kurczowo ściskał szyję ojca. Jakby się bał, że też zostanie porzucony przez wyczerpanego mężczyznę. Zbrodnia plemienia ściągnęła karę i na niego. Był winny grzechów popełnionych, zanim przyszedł na świat. Powinienem patrzeć i w jego oczy? I jemu zadawać pytania o to, co było w Kigali? Czy ojciec, w którego szyję wbija teraz palce, też tam był?
Niedawno siedziałem w kawiarni w Warszawie w towarzystwie znajomych dziennikarzy. Była też tam pewna pani „nie z branży”.
– Jeździ pan często na Ukrainę, prawda? – Tak. – Cała Europa jest teraz Charlie. Tak łatwo zapominamy o Ukraińcach... Nie oburza to pana? – Zawsze łatwo zapominamy. Gdyby Ukraina leżała w Syrii, nie mówilibyśmy o niej ani tam nie jeździli. Nie sądzi pani? – zapytałem. – Tak sądzę – uśmiechnęła się. – Przeraża mnie, że z każdym dniem to, co oglądam i czytam, robi na mnie coraz mniejsze wrażenie. Widzę jak przez szybę: Majdan, syryjskie zagazowane dzieci, ostrzały miast, uchodźcy, zamach w Paryżu, egzekucje dziennikarzy. Zlewa mi się wszystko w pokaz nierealnych slajdów. Obrazy, które niedawno wywoływały płacz, dziś nie wywołują nawet współczucia. Wiem, że nie powinnam się z tym godzić, ale nie potrafię. Przepraszam pana za to.
Mnie? – pomyślałem. Zapominanie to część mojej pracy. Muszę zapominać, żeby móc wrócić do domu, płacić rachunki, pić kawę w ładnych kawiarenkach. Mam pełne notesy portretów ludzi, o których zapomniałem.
Gwałtownie usiłowałem przypomnieć sobie jakiś zatarty obraz. Jakiegokolwiek człowieka, którego spotkałem na swojej drodze. Przyszedł mi do głowy ten sprzed 20 lat. Bez ruchu, stał samotny pośrodku śmietniska. Intrygujący widok. Odświętny strój i bagaż. Dlaczego został, skoro całe plemię odeszło? Dlaczego żołnierze nie wyprawili go w drogę jak innych?
Pewnie bał się wracać do rodzinnego miasta. Pewnie miał dużo na sumieniu. Może był jakimś ważnym urzędnikiem reżimu? Sam wydawał rozkazy zabijania? Chciałem, żeby mi to wyjaśnił. Gdy zbliżałem się, uderzyła mnie apatia tego człowieka. Tkwił zamrożony. Dostrzegłem nienaturalnie zgięte w kolanach nogi. Jakby chciał paść na kolana, prosić o przebaczenie i jakby powstrzymywała go przed tym jakaś niewidzialna siła.
Dopiero gdy byłem już całkiem blisko, dostrzegłem cienką linkę. Biegła od wygiętej żerdzi zrujnowanego szałasu, w środku którego stał, wprost do szyi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015