Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co piątek przyjeżdżał do Grybowa Hamann, szef gestapo z Nowego Sącza. Raz przyjechał, był ubrany nie w mundur, ale w zgrzebne ubranie, marynarkę i czapkę z lnu. Kogo na ulicy spotkał, jakiego Żyda, to zastrzelił. Pamiętam ten dzień, tu gdzie się przechodziło od Ziółki do Żydowskiej uliczki, to kogo spotkał, tego strzelał. Całą noc było słychać krzyki”.
Te słowa pochodzą z relacji pani Barbary Młott-Mąkosy, która młodość spędziła w Grybowie. O upamiętnienie ofiar tamtych zdarzeń zadbał teraz Dariusz Popiela, twórca projektu „Ludzie, nie liczby”. Kajakarz górski, olimpijczyk, wicemistrz Europy i brązowy medalista mistrzostw świata, z kilkorgiem mieszkańców doprowadził do budowy pomnika na grybowskim cmentarzu żydowskim. Na granitowych tablicach wykuto 1775 nazwisk. Pomnik odsłonięto 3 listopada w obecności potomków grybowskich Żydów oraz naczelnego rabina Polski Michaela Schudricha.
Grybów to małe miasto w powiecie nowosądeckim, mieszka w nim dziś około 6200 ludzi. Tutejsza społeczność żydowska przed II wojną światową liczyła ok. 1300 osób, jedną trzecią mieszkańców. Podczas wojny w Grybowie utworzono getto. Bez murów: wyznaczono ulice i kwartały, gdzie Żydom wolno było mieszkać, wyjście poza ten obszar karano śmiercią. Zwożono tu ludzi z niedalekich miejscowości, jak Krynica czy Muszyna. W przeludnionym getcie panował głód i choroby. Jego likwidacji dokonano 20 sierpnia 1942, zginęło wówczas ponad 1700 osób.
Z pasjonatami, którzy doprowadzili do powstania pomnika, spotkałem się na cmentarzu kilka tygodni przed uroczystością. Trwały właśnie ostatnie prace pod czujnym okiem przedstawicieli komisji rabinicznej.
Bliscy, choć nieznani
Swój projekt „Ludzie, nie liczby” Dariusz Popiela zainaugurował budową pomnika na cmentarzu żydowskim w Krościenku. Odsłonięty w czerwcu 2018 pomnik upamiętnia z imienia i nazwiska 256 osób. Pomnik w Grybowie to o wiele większe przedsięwzięcie: koszt jego realizacji wynosi około 110 tys. złotych. Całością projektu „Ludzie, nie liczby” zarządza powołana specjalnie w tym celu Fundacja Rodziny Popielów „Centrum”.
Czytaj także: Ludzie, nie liczby - Jacek Taran o upamiętnianiu Żydów z Krościenka
– Po Krościenku uznałem, że warto nasze działania sformalizować – mówi Popiela. – Głównie po to, by móc pozyskiwać środki. W statucie mamy działania związane z wielokulturowością, wieloetnicznością, promowaniem postaw związanych z tolerancją.
W swoich działaniach w Grybowie nie jest osamotniony. Udało mu się znaleźć grupę miejscowych aktywistów, którzy już od dawna interesują się historią żydowskiej społeczności beskidzkiego miasteczka. Jednym z nich jest Kamil Kmak, grybowianin z urodzenia, obecnie mieszkający w Krakowie. To głównie dzięki niemu udało się odtworzyć listę nazwisk osób, które znalazły się na tablicach.
Kamil: – Zbierałem te nazwiska od wielu lat z myślą o publikacji, ale nigdy nie sądziłem, że zostaną wyryte w kamieniu. Zainteresowanie żydowskimi mieszkańcami Grybowa zaczęło się od opowieści mojej babci. Jako dziecko przyjaźniła się z żydowskimi dziewczynkami. Ze wzruszeniem opowiadała o doktorze Henryku Kohnie, o którym grybowianie mówili „nasz kochany Żyd”. W wielu relacjach pojawiają się opowieści, że ubogich leczył za darmo, często dawał im bezpłatnie lekarstwa, które wtedy były bardzo drogie.
Wspomnienie lekarza Henryka Kohna pojawia się również w relacjach Barbary Młott-Mąkosy spisanych przez Kamila. „Doktor Kohn u mnie ciągle był, byłam bardzo chorowita. (...) nigdy nie prosił pieniędzy, to był bardzo porządny facet, uczciwy i przyjazny. On uciekł do Rosji, wraz z bratem i siostrą, na początku wojny, ale po wojnie wrócił i ja nawet u niego byłam ze starszą siostrą i ją leczył. Miał gabinet lekarski we Wrocławiu, w środku miasta. Potem wyjechał do Izraela i tam się ożenił i krótko żył”.
Kamil zna dziesiątki podobnych historii. Jak ta o Róży Hirsh, którą wyratował od śmierci zakochany w niej polski urzędnik o nazwisku Wesper. Udało mu się wyrobić dla niej aryjskie dokumenty. Na robotach w Niemczech, jako Polka, przeżyła do końca wojny. Później mieszkała w Stanach Zjednoczonych.
Anna Boruch, z wykształcenia ekonomistka, to kolejna grybowianka ściśle współpracująca z Popielą. Z cmentarzem żydowskim wiążą ją historie rodzinne.
– Mój pradziadek był tu przed wojną grabarzem – opowiada. – Później o cmentarz dbał dziadek. Jako dziecko przychodziliśmy tu często z rodziną na spacery. Mieliśmy taki ulubiony grób – Marysieńki. Moja prababcia często powtarzała mojej mamie, żeby pamiętała o Marysieńce. Później mama mówiła do mnie: „Idź do Marysieńki, zobacz, co u niej, zanieś jej kwiaty”, i szłyśmy z siostrą. Marysieńka stała się dla nas kimś bliskim, chociaż zupełnie nieznanym.
Stoimy z panią Anną przy tym grobie – do dziś zachował się tylko zniszczony cokół pomnika. Marysieńka prawdopodobnie nazywała się Szmal, ale nie ma żadnego potwierdzającego to dokumentu.
Lajka przez okno machała
Kiedy rozmawiam z panią Anną, za naszymi plecami Darek Popiela wozi taczkami białe kamyki, które mają symbolicznie wyznaczyć odnalezioną zbiorową mogiłę. Pochowano w niej 150 osób zamordowanych w dniu likwidacji getta.
– Tak właśnie powinien pracować prezes fundacji – mówi Darek. – Nie chcę tylko firmować prac swoim nazwiskiem. Jestem obecny na każdym etapie, od pierwszych porządków, które robiliśmy z uczniami ze szkoły z Siołkowej, poprzez prace projektowe i teraz, kiedy trzeba ciężko zasuwać.
Pytam, jak to jest robić grób dla 150 osób. – Na pewno to niecodzienne doświadczenie, nadające sens temu, co robię – odpowiada. – Robię to dla takich chwil. Kiedyś w tym miejscu stał oprawca, ludobójca, dzisiaj jesteśmy my. Co z tego, że większości to nie obchodzi, że ze wszystkim ciężko i pełno stereotypów, wszyscy zalatani. Wzmianka w relacji mówi o 150 osobach – tyle po tobie zostaje. Jedno zdanie. A jak wiele niezwykłych ludzi, ich planów, marzeń. Stoję na ściernisku, a z dokumentów i relacji znam ostatnie ich chwile – rozebranie się do naga, kładka nad dołem, który nie mógł być za głęboki, bo teren cmentarza jest bardzo kamienisty. I regularna, monotonna seria, strzał za strzałem. Koniec. Mój i twój tak naprawdę. Jednak morderca nie do końca wygrał! On miał cel: ostateczne zapomnienie o Żydach, o ludziach. I to się prawie udało! Ale dzisiaj jestem tylko ja i grób. Bo to ludzie, nie liczby.
O pamięć stara się dbać również pani Ewa Kornakiewicz, katechetka w szkole w Siołkowej. Cmentarz leży na pograniczu Grybowa i tej właśnie miejscowości. To właśnie Ewa Kornakiewicz zajęła się angażowaniem młodzieży do pracy przy porządkowaniu cmentarza.
– Duża ich część nawet nie wiedziała, że tutaj kiedyś był cmentarz żydowski – opowiada pani Ewa. – Uczę ponad 20 lat i wolę pracować z dziećmi w terenie. Byli, widzieli, zapamiętali, czegoś dotknęli. To lepsze niż suche słowa. Zachętą dla nich była też wycieczka do Bełżca, na którą pojechali pomimo tego, że były wakacje. Widziałam po nich, jak bardzo przeżyli ten wyjazd. Jestem przekonana, że coś dobrego w ich głowach zostanie. Robię z nimi dobro. Dobro się obroni w każdej religii. Nie patrzę na ideologię – nawet na lekcjach religii w szkole mówię: „Wiecie, że tu nagle ponad 1700 osób zginęło? Potraficie sobie to wyobrazić? Wielu z nich to byli wasi rówieśnicy albo nawet młodsi”.
O tragedii, jaka spotkała najmłodszych mieszkańców Grybowa, nie potrafi też obojętnie mówić Kamil Kmak: – Razem ze śmiercią 1700 ludzi zginął kawałek świata. Ich wzajemne powiązania, zawody, plany. 20 sierpnia w samym Grybowie zginęło 360 osób, pozostali wraz z Żydami z okolicznych wiosek zostali popędzeni do Nowego Sącza, gdzie zgromadzono ponad 16 tysięcy ludzi z całej okolicy. Tam zapakowano ich w pociągi i wywieziono do Bełżca trzema transportami. W tych transportach było około pięciuset dzieci.
Wspomnienie o pociągach jadących z Nowego Sącza do Bełżca przez Grybów pojawia się też w relacji pani Barbary Młott-Mąkosy, która opowiada o jednej ze swoich sąsiadek:
„Lajka, przy ulicy Sądeckiej niedaleko, miała knajpkę. Chodziłam tam jako dziecko po lody. Tam był bilard, studenci siedzieli. Jak wieźli Żydów z Nowego Sącza do Bełżca, przypadkowo stałam przed szlabanem koło Ziółki. Ta Lajka przez okno machała. Taka czerwona była, oni się tam gotowali w tym upale, i ja jej też pomachałam i tyleśmy się widziały...”.
Macewy nie dostały nóg
Uczestników programu cieszy fakt, że w samym mieście spotykają się z przychylnym nastawieniem do swoich działań. To rodzi nadzieję, że tamte czasy i tamtych ludzi uda się przywrócić z zapomnienia.
– To jest praca u podstaw. Spotykam się z wieloma pozytywnymi reakcjami. Dostaję od ludzi pamiątki, dokumenty, niektórzy sami zgłaszają się do sprzątania cmentarza – cieszy się Kamil.
Podobnie ocenia to Ewa Kornakiewicz: – Zastanawiam się czasami, co by było, jakby ci wszyscy ludzie nagle wstali. Zobaczyliby piękne, odnowione miasto, ale nie spotkaliby nikogo ze swoich przyjaciół, bo wszyscy już nie żyją. A my o nich zapomnieliśmy. Na tym cmentarzu było kilkaset macew. Gdzie są? Dostały nóg i gdzieś poszły? Same nie poszły. Mam niedosyt, że to robimy o ponad dziesięć lat za późno. Dzięki Darkowi, który nas zmobilizował, dał przykład, że można. A nauczanie religii w szkole bardzo łatwo połączyć z troską o pamięć po zamordowanych Żydach. Przykazanie miłości nie odnosi się do Żyda lub nie-Żyda. Żyd to bliźni.
Według Kamila Kmaka nie chodzi jedynie o pamięć, ale też o zwykłą ludzką przyzwoitość i sprawiedliwość dziejową. – Jest w Grybowie odsłonięty w 1959 roku Pomnik Ofiar Faszyzmu – mówi Kamil. – Wymieniono na nim 144 ofiary, ale zupełnie pominięto te pochodzenia żydowskiego. Przecież nie można ich wymazać. Mam w dokumentach historie całych rodzin – kto z kim był spokrewniony, kto był czyim sąsiadem, czym się zajmował. Każda śmierć to jest koniec jakiegoś świata. ©
Prace w Grybowie udało się sfinansować dzięki Fundacji Rodziny Popielów „Centrum”, wsparciu Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny oraz potomków Żydów z Grybowa. Autorami pomnika są Joanna i Grzegorz Kurczabowie. Relacje Barbary Młott-Mąkosy pochodzą ze strony saga-grybow.com prowadzonej przez Kamila Kmaka. Bieżące informacje o projekcie „Ludzie, nie liczby” można znaleźć na Facebooku na stronie o tym samym tytule.