Dobrzy sąsiedzi

Najmłodsza ofiara: jednoroczny Szymon Langer. Najstarsza: 92-letnia Beila Neuman. Czarny Dunajec przywraca pamięć o tutejszych Żydach.

16.11.2020

Czyta się kilka minut

Uroczystość odsłonięcia pomnika oraz odczytania imion i nazwisk ofiar Holokaustu na cmentarzu żydowskim w Czarnym Dunajcu,  11 października 2020 r. / JACEK TARAN
Uroczystość odsłonięcia pomnika oraz odczytania imion i nazwisk ofiar Holokaustu na cmentarzu żydowskim w Czarnym Dunajcu, 11 października 2020 r. / JACEK TARAN

Filmowiec Wilhelm Hollender, szlifierz diamentów Steiner z Antwerpii i młody żołnierz Horowitz – co, oprócz żydowskich korzeni, łączy ich biografie? Urodzili się w Czarnym Dunajcu, gminie na południu Małopolski, która włącza się w przywracanie pamięci o dawnych, żydowskich mieszkańcach.

– Obok synagogi murowanej była drewniana, dla kobiet. Wiele razy widziałam, jak starsze kobiety wyprowadzali na ulice i od razu rozstrzeliwali. Tylko starsze: młodsze wywozili. Raz przyszło dwóch Niemców, oblali czymś drewnianą synagogę i podpalili. Krzyk był straszny, ciągle mam to w uszach, ciągle widzę, jak te kobiety z dziećmi na rękach uciekają z ognia. Ja strasznie płakałam, bo tam też się spaliły moje koleżanki. Mieszkałam wtedy bardzo blisko i jak dzisiaj idę tą ulicą, to jakbym to widziała – mówi Stanisława Walkosz, jedna z najstarszych mieszkanek Czarnego Dunajca.

Przed wojną żydowska społeczność wsi liczyła ponad trzysta osób. Byli zasymilowani, często zakładali góralskie stroje, mówili gwarą. Ale zachowywali swoją odrębność, o czym świadczą pozostałe do dziś najważniejsze ślady: cmentarz i synagoga. Starania o przywrócenie pamięci o dawnych mieszkańcach gminy podjął Dariusz Popiela. Jest kajakarzem, olimpijczykiem, wicemistrzem Europy i brązowym medalistą mistrzostw świata. Przede wszystkim jednak inicjatorem projektu „Ludzie, nie liczby” i założycielem Fundacji Rodziny Popielów „Centrum”. To dzięki niemu w październiku udało się odsłonić pomnik upamiętniający blisko pięciuset Żydów, mieszkańców Czarnego Dunajca i okolic. Wcześniej podobne działania prowadził w dwóch innych małopolskich wsiach – Krościenku ­i ­Grybowie.

Na początku była łąka

W całej tej historii ważna jest sprawiedliwość. Dlatego musimy cofnąć się do roku 2016. Wtedy to pochodzący z Czarnego Dunajca dziennikarz stołecznej „Gazety Wyborczej”, Michał Szaflarski, jako pierwszy podejmuje się sprzątania czarnodunajeckiego cmentarza. – To miejsce było w stanie niegodnym – wspomina dzisiaj. – Musiałem to zrobić, to było moje zobowiązanie wobec społeczności tego miasteczka, wobec naszych sąsiadów, którzy nagle zniknęli. To jest mój głos przeciwko zapomnieniu. Miałem kiedyś takie marzenie, by przynajmniej raz w roku przyjeżdżać tu z Warszawy i zbierać śmieci, kosić trawę, sprzątać. Ale to, co tutaj się teraz dzieje, ilu ludzi się w to zaangażowało, jaką pasją zaraża wszystkich Darek, przerosło moje oczekiwania.

Darek Popiela: – W Czarnym Dunajcu najpierw była łąka, nawet tutaj okoliczni mówili na nią „żydowska łąka”. Od 2016 r. regularnie odwiedzała ją grupa ludzi zebranych przez Michała. Dopiero bardziej regularne działania pozwoliły odkryć to, co naprawdę w tym miejscu jest.

Gdy w jedną z sierpniowych sobót spotykam się w Czarnym Dunajcu z Darkiem, właśnie trwa porządkowanie. – W Krościenku byliśmy we dwóch z Jakubem Dydą, w Grybowie w kilka, czasami kilkanaście osób – mówi. – A tu cmentarz sprząta ponad trzydzieści osób.


Czytaj także: Jacek Taran: Pamiętaj o Marysieńce


Kilka miesięcy temu na cmentarzu nie było macew, poza jedną, popękaną, niemożliwą do odczytania. Dziś udało się znaleźć dwadzieścia, z czego dziesięć zachowanych w całości. – Na początku sceptycznie podchodziłem do sygnałów, że ktoś widział u kogoś na podwórku, że ktoś wie, gdzie są porzucone – wspomina Popiela. – Przy wcześniejszych pracach w Krościenku czy Grybowie takie sygnały sprawdzały się bardzo rzadko. O pierwszej macewie opowiedziała nam pani Małgorzata Kulawiak z Urzędu Gminy. Poznała nas z artystą rzeźbiarzem Piotrem Długopolskim. Sam zgłosił się z informacją, że ma macewę i chce ją oddać. Dziś jest odnowiona, ma złocone napisy. Później wójt gminy Marcin Ratułowski ogłosił apel z prośbą o informacje o macewach. Zgłosił się do nas wtedy Wojtek Głowacz, który jest informatykiem w gminie. Bardzo zaangażował się w te poszukiwania. Na podwórku jednego z mieszkańców znaleźliśmy osiem macew. Gospodarz, u którego były ukryte, sam nie wiedział, że jest ich tyle. Kiedy skuliśmy mu część podwórka, okazało się, że są jeszcze fragmenty innych. Pokryliśmy mu potem koszty naprawy. Jego nazwisko będzie wymienione na tablicy z podziękowaniami.

Z macew, które zachowały się jedynie w niewielkich fragmentach, utworzono lapidarium w obrębie dawnego domu pogrzebowego. Jednym z jego elementów będzie umieszczona centralnie menora. – Padł pomysł, by na dawnej studni, która wtedy była odsłonięta na jakieś 30-40 cm, postawić reflektor – relacjonuje Popiela. – Wojtek Głowacz z bratem Grześkiem zaczęli wydobywać z niej kamienie i ziemię. Na głębokości dwóch metrów okazało się, że oprócz cegieł i gruzu z rozbiórki domu pogrzebowego są też fragmenty macew. Doszliśmy w końcu do czterech metrów i znaleźliśmy kawałki kolejnych, pięknych, z białego marmuru. Leżały pod naszymi stopami przez ponad siedemdziesiąt lat.

Pepka Wyklęta

W projekcie uczestniczy też dr Anna Staszel – wykładowczyni krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego. Jedna z nielicznych zaangażowanych w projekt osób, która ma żydowskie korzenie. Na tym cmentarzu odnalazła ślady swoich przodków. – Pamiętam jedną z akcji sprzątania – opowiada. – Czyściłam grób i Michał Szaflarski mówi, że już kończymy. Ja mu na to: „Czekaj, tylko odczyszczę napis”. Zdziwił się, bo wcześniej nie było żadnych napisów. Odkryłam na macewie inskrypcję napisaną polskim alfabetem: „Amalia Horowitz”. Karolina Panz [socjolożka, prowadzi badania dotyczące społeczności żydowskiej na Podhalu, współautorka książki „Dalej jest noc” – red.] zaczęła szukać w archiwach i natrafiła na relację przechowaną w Yad Vashem autorstwa Sali Horowitz. Pisze tam o Pepce Szwab, która była jej kuzynką. A Pepka Szwab to moja prababka.

Ta historia ma drugie dno. Anna Staszel opowiada, z trudem kryjąc wzruszenie: – Ojciec mojego dziadka był góralem, a mama Żydówką, która się ochrzciła. Została przez to wyklęta z rodziny. Urządzono jej nawet symboliczny pogrzeb z siedmiodniową żałobą. Z ich związku urodził się mój dziadek. Niestety nigdy nie została zaakceptowana przez swoją teściową, góralkę. Prawdopodobnie zabrano jej dziecko, którego nie mogła samodzielnie wychowywać. Jej mąż mieszkał dalej ze swoją mamą i z dzieckiem, a ona osobno, w domu należącym też do rodziny męża. Wyrzekła się jej własna rodzina i nie zaakceptowała jej rodzina męża. Może gdyby bardziej o nią dbali, to miałaby szanse przeżyć?

Została rozstrzelana przez Niemców 4 grudnia 1942 r. w więzieniu w Nowym Targu.

Zagłada przez firankę

Podobnych historii Popiela zna mnóstwo: – W relacjach świadków, do których docierałem ja czy Karolina Panz, bardzo często pojawiają się stwierdzenia: ­„widziałem przez firankę”, „słyszałem przez ścianę”.

Naoczny świadek jednej z takich historii mówił w 1984 r. przed Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich: „W okresie okupacji mieszkałem z rodzicami w Czarnym Dunajcu przy ulicy Kmietowicza. Na wprost naszego domu mieszkała rodzina żydowska Kolberów. Jednego dnia latem zobaczyłem, że do domu naprzeciwko przyszło dwóch gestapowców. Wyszedłem na stajnie i patrzyłem przez małe okienko na ogród. Zobaczyłem, jak z domu wychodzi małżeństwo Kolberów. Za nimi szedł jeden gestapowiec, krzyknął coś na nich po niemiecku. Oni się położyli na trawniku i objęli się rękami. Wtedy wyszedł drugi gestapowiec. Ten pierwszy wskazywał na nich i ten oddał strzały do leżących. Potem obaj odeszli. Poszli do domu innych Żydów, Ligasów, stamtąd też słyszałem strzały, ale nie widziałem egzekucji”.

Darek wymienia nazwiska. Opowiada historię rodziny Horowitzów, która chętnie fotografowała się w góralskich strojach. Najmłodszy z nich, Szlomo Horowitz, zginął w pierwszych dniach kampanii wrześniowej w 1939 r. Mówi o pięknej Alfredzie Bachner, która na zdjęciu zrobionym przez fotografa w getcie śmieje się, jakby usłyszała właśnie dobry dowcip (przeżyła wojnę, zmarła w styczniu 2020 r. w wieku 98 lat). Opowiada o Reginie Lehrer, która rzuciła się na gestapowców rozstrzeliwujących jej ojca i chwilę później sama zginęła od kuli w głowę.

Cios zadany oprawcom

To zdanie bardzo często pojawia się we wpisach Popieli na facebookowej stronie: „Ludzie, nie liczby – People, not numbers”. Jak dziś rozumieć jego sens, kiedy oprawcy, tak samo jak ich ofiary, od dawna nie żyją? – Wiem, że nie przywrócimy nikomu życia – mówi Popiela. – Ale mamy wpływ na to, co się dzieje teraz. Robimy coś wbrew tym, którzy mordowali Żydów. Mieli prosty cel: unicestwić i wymazać po nich wszelką pamięć. Po to były niszczone synagogi, cmentarze. Wszystko, co jest wbrew temu, zadaje cios zbrodniczej ideologii. Jeśli widzę zapomnienie np. w moim Nowym Sączu, gdzie Żydzi stanowili jedną trzecią populacji, czyli jedenaście tysięcy istnień jak ty czy ja, to trudno mi się z tym pogodzić. W Krościenku przywróciliśmy świadomość o istnieniu 256 ludzi, w Grybowie o 1774, w Czarnym Dunajcu 494. Łącznie to 2524 ofiary wymienione z imienia i nazwiska. Trzeba jednak pamiętać, że w tej akcji najważniejsi są potomkowie. To nie były przecież moje rodziny, to nie była moja babcia czy dziadek. Gdy widzę, jak przyjeżdżają ich wnuki, jak płaczą, jak przytulają się nawzajem, jak dziękują nam za pracę, to mam poczucie, że ta historia nie skończyła się 75 lat temu.

Kiedy ponad dziesięć miesięcy temu rozpoczynano prace przy cmentarzu w Czarnym Dunajcu, Karolina Panz spodziewała się, że w archiwach znajdzie około dwustu nazwisk. Znalazła blisko pięćset. „To są całe rodziny, ludzie w każdym wieku. Kiedy patrzymy dziś na te tablice, to każdy z nas może znaleźć swoich rówieśników” – mówiła w czasie otwarcia cmentarza.

Najmłodsza ofiara upamiętniona na granitowej tablicy to jednoroczny Szymon Langer. Najstarsza – Beila Neuman, lat 92.

Wujek, a nie Żyd

W Czarnym Dunajcu o Żydach mówi się raczej dobrze. – Zawsze tak było – wspomina pani Stanisława Walkosz. – Tu nikt z dzieci nie mówił do nich inaczej jak „ciocia” czy „wujek”. Co nas to interesowało: Żyd czy nie Żyd? To byli po prostu dobrzy sąsiedzi. My mieliśmy krowę, i gdy przychodziła do nas Żydówka Julianna po mleko, to zawsze coś przyniosła dla mamy czy dla dzieci. Miałam też koleżankę, Kristinę. Bawiłyśmy się razem, przychodziła do nas do domu.

Pani Stanisława nie ma wątpliwości: miejsca pamięci są potrzebne przede wszystkim młodemu pokoleniu: – Moje dzieci nie chciały mi nigdy wierzyć w to, co opowiadałam o wojnie.

Podobnego zdania jest wójt Ratułowski, który w projekcie „Ludzie, nie liczby” widzi szansę na turystyczny i kulturowy rozwój gminy: – Chcemy w synagodze zrobić dom pamięci historycznej. Pokazać, jak społeczność żydowska zasymilowała się z góralami. Chcę, by powstało tu centrum dialogu społecznego, które będzie oddolnie wspierać relacje pomiędzy narodami. Cmentarz będzie miejscem ciszy, synagoga miejscem życia: koncerty, konferencje, wystawy. To też nasza cegiełka do budowaniu pokoju. Chcemy pokazać, że nawet z małej, wiejskiej gminy może wyjść coś o ogromnej wartości.

Popiela wspomina jeszcze jedno, nietypowe spotkanie: – Akurat byłem sam, kiedy przy bramie zatrzymało się terenowe auto. Wysiadł wielki, wytatuowany typ, taki co to jak go widzisz, to przechodzisz na drugą stronę. Podszedł i spod bluzki wyciągnął wiszący na szyi złoty łańcuch z gwiazdą Dawida i napisem „Jude gang”. Zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że to jeden z byłych szefów kiboli Cracovii. „»Cracovia Pany – naród wybrany« – ja to hasło wymyśliłem”, mówił z dumą. Pogadaliśmy o historii, o Żydach, o kibolskich sojuszach. „Kiedyś goniliśmy po ulicach ludzi kolorowych czy gejów, to co oni nam wtedy przeszkadzali? – dodawał. – Głupi jakiś byłem. Dzisiaj sam mówię do młodych, żeby piłką się zajęli, a ludzi zostawili”.

Ze względu na ograniczenia epidemiczne otwarcie cmentarza miało charakter symboliczny. Wzięło w nim udział nieco ponad trzydzieści osób. Zmówiono krótką modlitwę, po czym wspólnie odczytano nazwiska ofiar. Oficjalne otwarcie, z udziałem potomków i przedstawicieli duchowieństwa, zaplanowane jest na przyszły rok. Prace na cmentarzu sfinansowane zostały przez Fundację Rodziny Popielów „Centrum”, Fundację Rodziny Nissenbaumów, Konsulat Generalny Niemiec w Krakowie, Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, Forum Dialogu oraz przez rodziny potomków i prywatnych darczyńców. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Fotoreporter i dziennikarz, fotoedytor „Tygodnika Powszechnego”. Jego prace publikowane były m.in w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue Polska”, „Los Angeles Times”, „Reporter ohne Grenzen”, „Stuttgarter Zeitung”. Z „Tygodnikiem” współpracuje od 2008 r. Jest też… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020