Oszczędzaj, póki możesz

Gdyby temperatura sporu o kształt systemu emerytalnego przełożyła się na wysokość wypłacanych świadczeń, zadowolenie Polaków sięgałoby zenitu. Na razie jednak awantura wśród ekonomistów tylko brutalnie przypomina o finansowej rzeczywistości, przy okazji budząc niepokój o przyszłość naszych emerytur.

07.12.2010

Czyta się kilka minut

Spierających się ekonomistów łączy jedno - przekonanie o potrzebie głębokich i szybkich zmian, bo rośnie obawa, że emeryckim chudym portfelom z czasem zagrozi finansowa anoreksja. Niestety radykalnej poprawy ich obecnego stanu nikt nie obiecuje. Choć pomysłów na uzdrowienie jest pełen kosz, to głównie dotyczą one ratowania finansów publicznych, a nie podnoszenia świadczeń. Jedni wybierają drastyczny wariant węgierski, w naszym przypadku oznaczający likwidację Otwartych Funduszy Emerytalnych, a inni ewolucyjne naprawy.

Powrót do przeszłości czy ucieczka do przodu

Na razie szczegóły rządowego programu zmian w emeryturach nie są znane, ale jest prawie pewne, że nastąpią. Publicznie ministrowie i ich doradcy proponują kilka wersji, począwszy właśnie od demontażu reformy emerytalnej z 1999 r., czyli zostaje sam ZUS, nie ma OFE. W tym scenariuszu jest prawie pewne, że emerytury z czasem będą niższe. W odróżnieniu od OFE, które inwestują nasze składki na rynku kapitałowym, ZUS może tylko liczyć na waloryzację świadczeń, a ta zależy od nastroju polityków. Oczywiście taki powrót do przeszłości równałby się odrzuceniu umowy społecznej zawartej przed dekadą i tym samym podważył wiarygodność państwa nie tylko u obywateli, ale też na rynkach finansowych, co łatwo udowodnić, patrząc na rozwój zdarzeń na Węgrzech.

Innym rozważanym pomysłem jest czasowe - na dwa, trzy lata - ale całkowite wstrzymanie wpłat do OFE z ZUS albo ograniczenie ich wysokości z 7,3 do 3 proc. Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych, żywo zainteresowana w tym, by takich zmian nie wprowadzać, twierdzi, że doprowadzą one do obniżenia przyszłych emerytur. Tak to może się skończyć, ale w tym przypadku diabeł tkwi w szczegółach, których na razie nie znamy.

Padła też propozycja, aby każdy sam decydował, czy chce być w drugim filarze, czy nie. Niektórzy zachęceni taką wizją zlikwidowaliby konto w OFE, a oszczędności wydali, licząc, że państwo nie zostawi ich na starość bez opieki. Przy obecnym poziomie wiedzy ekonomicznej taki scenariusz wydaje się prawdopodobny, dlatego groźny.

Prawie pewne jest za to wprowadzenie nowego typu obligacji, tzw. emerytalnych, które OFE kupowałyby od państwa zamiast zwykłych skarbowych, co pozwoli zmniejszyć zadłużenie publiczne. Ale ekonomiści wyliczyli, że gdyby oprocentowanie obligacji emerytalnych odpowiadało wzrostowi PKB, o czym się mówi, to w długim okresie byłoby droższe niż obecny system.

Papierowe reformy

Wielkie pieniądze odłożone na starość przez obywateli w Otwartych Funduszach Emerytalnych budzą silne emocje nie z powodu majestatu sumy (ponad 200 mld zł), ale z uwagi na fundamentalny charakter sporu: czy oszczędności zgromadzone w OFE należą do obywateli, czy też państwo może decydować samo i dowolnie z nich korzystać? Ten spór toczą ze sobą najbardziej znani polscy ekonomiści - Leszek Balcerowicz, Bogusław Grabowski, Janusz Jankowiak, Witold Orłowski, Ryszard Petru, Dariusz Rosati, a także ministrowie rządu Donalda Tuska: szef doradców premiera Michał Boni, minister pracy Jolanta Fedak, minister finansów Jacek Rostowski.

Motorem całego zamieszania nie jest sam system emerytalny - choć powinien, z uwagi np. na bardzo wysokie prowizje pobierane przez OFE - ale napięte do granic konstytucyjnych progów bezpieczeństwa finanse publiczne. Rosnące długi muszą budzić strach, bo przekroczenie progów oznacza cięcia wydatków, społecznie mało akceptowalne, politycznie niepopularne, zwłaszcza że za rok wybory parlamentarne.

Globalny kryzys finansowy szczęśliwie ominął polską gospodarkę, jednak znacznie obniżył dochody państwa. Na to nałożyło się cięcie wysokości składki rentowej tuż przed wybuchem kryzysu. Kosztowało to nas ok. 23 mld zł, do tego rachunku trzeba jeszcze dodać utracone 17 mld zł po obniżeniu stawek PIT. W efekcie deficyt sektora finansów publicznych sięga około 8 proc. PKB, a nie powinien przekraczać 3 proc.

I to jest argument, by szybko coś w finansach państwowych zmienić. Istnieje bowiem ryzyko, że inwestorzy, od których Polska pożycza pieniądze, mogą uznać nasz kraj za mniej wiarygodny niż wcześniej. Zażądają więc wyższych rentowności od kupowanych papierów skarbowych - czyli wszyscy za to zapłacimy. Jeśli uwzględnimy, że za takim ruchem podąży osłabienie rodzimej waluty, od razu zrozumiemy powagę sytuacji.

Księgową ulgę finansom publicznym najszybciej mogą przynieść fundusze emerytalne. Wystarczy, aby ZUS nie przekazywał ustawowej części naszych składek do OFE - wtedy zadłużenie państwa na papierze będzie wyglądać lepiej. I to jest - jak mówią jedni ekonomiści - nieszczęście funduszy emerytalnych; choć w tym szaleństwie jest metoda - zaraz dodają drudzy.

Mamy przejedzone

Reformę emerytalną trzeba dokończyć albo wyrzucić do kosza. Stanu pośredniego nie powinno się dłużej utrzymywać. Obecny system emerytalny jest dla państwa bardzo drogi. Gdyby publicznych pieniędzy nie dokładano emerytom, ich świadczenia spadłyby do ok. 40 proc. tego, ile otrzymują obecnie. Łatwo sobie wyobrazić, jakie wywołałoby to skutki. A przecież finanse przeciętnego emeryta nawet teraz nie są godne pozazdroszczenia.

Emeryci są królami życia tylko dla bezrobotnych, gdyż mają stałe dochody, ale bez drastycznego ograniczania wydatków większość z nich nie zwiąże końca z końcem. Nauczycielka z 35-letnim stażem pracy, z wyższym wykształceniem, dostaje co miesiąc ok. 800-1000 zł. Jeśli odejmiemy od tego stałe opłaty, np. czynsz i media, to, co pozostaje, wystarcza na bardziej niż skromne życie.

Reforma emerytalna sprzed dekady zakładała ograniczenie dopłat państwa. Dzięki stworzeniu Otwartych Funduszy Emerytalnych, z czasem mieliśmy dostawać tyle emerytury, ile faktycznie sami na nią odłożymy. Za ok. ćwierć wieku ponad połowa naszych świadczeń miała pochodzić już z OFE. Ale wcześniej nowym systemem powinny zostać też objęte te grupy zawodowe, które były z niego początkowo wyłączone. W sumie kilka milionów obywateli: policjantów, wojskowych, górników, rolników, sędziów, prokuratorów - dziś jest ich tak dużo, że jednym tchem trudno wszystkich wymienić.

Reformę wprowadzono, ale z przyczyn czysto koniunkturalnych zaniechano dalszych niezbędnych zmian. Politycy w obawie o utratę wyborczego poparcia postanowili przywilejów emerytalnych nikomu nie odbierać. Równocześnie nie zdecydowali się na wydłużenie okresu aktywności zawodowej Polaków. Państwu w wydatkach emerytalnych miały ulżyć wpływy z prywatyzacji, ale te pieniądze woleliśmy przeznaczać na inne cele. Jak twierdzą ekonomiści, zwyczajnie je przejedliśmy. Tylko raz udało się zrobić krok w stronę reform, gdy obecny rząd ograniczył pomostówki. Dlatego dziś reforma emerytalna w Polsce utrwala w wielu osobach przekonanie o wyjątkowej trwałości prowizorek.

System emerytalny stworzony przed dekadą nie działa dobrze, zadłużając coraz bardziej państwo. Co więcej: za 15-20 lat ma być jeszcze gorzej, emerytury spadną co najmniej o jedną trzecią, pesymiści uważają, że nawet o trzy czwarte. Właściwie jakie będą, nikt nie wie na pewno, bo system trzeba będzie zmienić. W tej materii więcej zależy od polityków niż ekonomistów, a oni zwykle kierują się krótkoterminowym interesem, myślenie o przyszłości z reguły zostawiając następcom.

***

Mając w pamięci, co obiecywano emerytom, gdy reformę wprowadzano w 1999 r., o skuteczności nie może być mowy. Powstałe wówczas OFE wabiły do siebie klientów wizją dostatnich emerytur. Uśmiechnięci starsi ludzie mieli odpoczywać w ciepłych krajach pod palmami, niczym amerykańscy turyści z obrazów i rzeźb epoki pop-artu.

Bez czarów pędzla czy dłuta artysty polskie emerytury nie zapewnią nam w przyszłości godnej starości. Gorzka prawda jest taka, że ten, kto może, powinien dodatkowo oszczędzać, aby mieć z czego dokładać do emerytury w jesieni życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2010