Wicepremier z sufitu

Jacek Rostowski nie ma dobrej passy. Opozycja domaga się jego głowy, ekonomiści krytykują, media spekulują o dymisji. A najtrudniejsza bitwa dopiero przed nim: przekonanie Polaków, że reforma emerytalna była zła i drugi filar trzeba zlikwidować.

27.08.2013

Czyta się kilka minut

Minister Jacek Rostowski. Warszawa, 26 czerwca 2013 r. / Fot. Witold Rozbicki / REPORTER
Minister Jacek Rostowski. Warszawa, 26 czerwca 2013 r. / Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

Pretekstem do tego, by na wciąż urzędującego ministra finansów posypały się gromy, stała się ostatnia nowelizacja budżetu. Rząd zdecydował, że tegoroczny deficyt zostanie zwiększony o 16 mld zł, do łącznej sumy 51 mld zł, przy jednoczesnym cięciu wydatków o ok. 8,5 mld zł (ucierpi na tym m.in. armia). Żeby tak się stało, z przepisów dotyczących finansów publicznych usunięto ważny zapis o tzw. pierwszym progu ostrożnościowym: nakazywał on, by dług publiczny nie przekraczał 50 proc. PKB. Inaczej mówiąc, Jacek Rostowski będzie mógł bez żadnych konsekwencji zaciągać nowe długi.

O tym, że drastyczne zmiany w budżecie będą konieczne, ekonomiści i analitycy mówili od dawna, jednocześnie zarzucając rządowi, że jego prognozy makroekonomiczne, dotyczące np. wzrostu PKB czy wpływów z podatków, są przeszacowane, zbyt optymistyczne bądź – jak to bardziej obrazowo ujął w rozmowie z „Tygodnikiem” były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski – wzięte z sufitu. Wicepremier zwykł pouczać ich, że nie mają racji. Teraz jednak widać, że cały plan koloryzowania przezeń rzeczywistości legł w gruzach: chciał, by gospodarka rosła w tempie 2,2 proc., tymczasem w 2013 r. wzrost będzie o połowę niższy. Z podatków zabraknie mu ok. 25 mld zł.

Na razie nie wiadomo, czy zapłaci za to stanowiskiem. Choć agencja Reutera i tygodnik „Newsweek” doniosły o jego możliwej dymisji, to premier Donald Tusk na razie odpowiada, że nie będzie komentował plotek. Ale co ciekawe, stanowczo tym plotkom również nie zaprzecza.

CHCIAŁ PRZEPROWADZIĆ POLSKĘ PRZEZ KRYZYS

– Całe nieszczęście polega na tym, że min. Rostowski nie ma najmniejszej skłonności do tego, by przyznać się do błędu – mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – I dlatego, broniąc się przed totalnym blamażem, brnie w tak niebezpieczne decyzje, jak choćby dewastacja ustawy o finansach publicznych.

Bo skoro zniesienie 50-proc. progu ostrożnościowego przyszło tak łatwo, to ten lub kolejny rząd zawsze będą mogły powiedzieć, że właściwie dlaczego nie pójść o krok dalej i zawiesić drugi (55 proc.), bądź nawet trzeci próg (60 proc. PKB). Skoro dane opisujące rzeczywistość gospodarczą nie pasują do przepisów prawa, to prościej zmienić prawo.

Minister do błędów się nie przyznaje, bo nie taki był jego pierwotny plan. Przecież ten sam Jacek Rostowski wspólnie z Donaldem Tuskiem jeszcze w 2008 r. obiecywał wejście Polski do strefy euro w 2011 r., a potem – już po wybuchu kryzysu na rynkach finansowych – zwykł pokazywać się na tle czerwonej mapy Europy z Polską jako zieloną wyspą. – Wydawało mu się, że bez drastycznych reform finansów publicznych uda się prześlizgnąć po krawędzi i tuż za nią będzie odbicie gospodarcze – uważa Jankowiak.

Do strefy euro nie weszliśmy, Polska uniknęła recesji, a minister o kryteriach z Maastricht na razie zapomniał. Kraj dotknęło za to wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego. Pocieszające, że jego najgorsza faza jest już najprawdopodobniej za nami. Ile w tym zasługi Jacka Rostowskiego?

W tym miejscu duże pole do popisu mają zwolennicy i krytycy ministra finansów. My skupmy się na faktach. Po pierwsze, o to, by polski PKB się nie załamał, w głównej mierze zadbali eksporterzy, którzy korzystali na osłabieniu złotego. Nie ma wątpliwości, że bez tego czynnika gospodarka jeszcze długo szorowałaby po dnie. Po drugie, w Polsce nie przeżyliśmy kryzysu sektora bankowego, który był główną przyczyną załamania w innych krajach. A w tym przypadku głównej zasługi należy upatrywać w polityce nadzoru finansowego, chociażby jego rekomendacji ostrożnościowych dla banków.

– „Zielona wyspa” nie ma nic wspólnego z polityką rządu – ocenia krótko prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów w rządzie Donalda Tuska, który odszedł z niego jeszcze w 2008 r. – Tusk stworzył z tego hasło, które pozwoliło zrealizować najważniejszy cel polityczny rządu, którym było niedopuszczenie do władzy Jarosława Kaczyńskiego.

ZDECYDOWAŁ SIĘ NA ZMIANY W SYSTEMIE EMERYTALNYM

Zdaniem prof. Gomułki eksplozja deficytu budżetowego to cena, jaką trzeba zapłacić za to, że Jacek Rostowski całkowicie podporządkował się naczelnej doktrynie premiera, sprowadzającej się do tego, by za wszelką cenę utrzymać władzę i nie podejmować radykalnych cięć wydatków, które mogłyby negatywnie odbić się na społecznym poparciu.

Większe od spodziewanego spowolnienie wzrostu gospodarczego wyraźnie popsuło jednak szyki ministrowi finansów i przez to koszty będą jeszcze większe. Polskę czeka reforma systemu emerytalnego, która może być bolesna zarówno dla przyszłych emerytów, jak i dla rynku kapitałowego. Rząd przymierza się bowiem do zmian w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Szczegóły planu poznamy niedługo, ale z pewnością sprowadzi się on do znacznego ograniczenia roli OFE po to, by znów zdecydowaną część środków ze składek dostawał ZUS. Chodzi o poprawienie sytuacji finansów publicznych i zredukowanie długu o co najmniej 6 pkt. proc.

Zdaniem krytyków Rostowskiego, wśród których znalazł się m.in. prof. Leszek Balcerowicz, stanie się tak kosztem przyszłych emerytów. – Przyznam, że stanowisko ministra w sprawie OFE było dla mnie dużą niespodzianką. Przecież przed laty był jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników całej reformy – mówi prof. Gomułka.

Tego, że z funduszami emerytalnymi jest mu nie po drodze, Jacek Rostowski dowiódł już w 2011 r., gdy przeforsował zmniejszenie składki płynącej do OFE z 7,3 do 2,3 proc. naszych wynagrodzeń. Obecnie zanosi się na dalsze kroki. Nie wnikając w rozważania na temat tego, która instytucja lepiej zarządza pieniędzmi (ZUS czy OFE), niepokojący jest wpływ planowanych zmian na rynek kapitałowy w Polsce. OFE mają w tej chwili ok. 100 mld zł w akcjach spółek notowanych na giełdzie. Bez nich żadna z dużych prywatyzacji za pośrednictwem GPW nie miałaby szans powodzenia. Zmiany mogą doprowadzić do gwałtownych spadków na rynku. – Wszyscy obawiają się, że kosztem akcjonariuszy rząd zdecyduje się na takie kroki tylko po to, by ratować finanse publiczne – mówi nieoficjalnie jeden z zarządzających w dużym funduszu inwestycyjnym w Polsce.

Zdaniem Stanisława Gomułki, w ogóle by nie było tematu tych niezwykle kontrowersyjnych zmian, gdyby polska gospodarka notowała wzrost rzędu 4 proc. rocznie. Wówczas wpływy z podatków byłyby wyższe, a problemy budżetu mniejsze. Tymczasem, jak szacuje w lipcowej prognozie Międzynarodowy Fundusz Walutowy, w tym roku PKB Polski wzrośnie o 1,1 proc.

MA OBSESJĘ NA PUNKCIE STÓP PROCENTOWYCH

Reforma OFE to jednak nie koniec kontrowersyjnych propozycji. Ostatnio głośno o pomyśle zmian przepisów o Narodowym Banku Polskim, aby ten mógł kupować obligacje rządowe. Choć może to być też interpretowane jako szukanie zabezpieczenia przed odpływem zagranicznego kapitału, to dla krytyków sprawa jest jasna: chodzi o finansowanie długu państwa przez bank centralny, co w tej chwili jest niemożliwe.

W tym miejscu przypomina się od razu spór Jacka Rostowskiego z Radą Polityki Pieniężnej na temat wysokości stóp procentowych: minister zarzucał członkom RPP, że zbyt wolno obniżają koszt kredytu, a to nie sprzyja wzrostowi gospodarczemu. O dalszym cięciu stóp mówił jeszcze w lipcu, gdy spadły do i tak już rekordowo niskiego poziomu. – Jacek Rostowski ma już obsesję na punkcie niskich stóp procentowych – ironizuje Janusz Jankowiak.

Być może ta obsesja to wynik trudnej sytuacji, w której znalazł się min. Rostowski: pole manewru, by nie dopuścić do poważnego kryzysu w finansach publicznych, wyraźnie się kończy. Zabranie pieniędzy z OFE, sztuczki z upychaniem długów chociażby w Krajowym Funduszu Drogowym, zniesienie progu ostrożnościowego – to sprawy, przy których podwyżka stawki VAT do poziomu 23 proc. wydaje się dość niewinnym zagraniem. I pewnie mało kto już pamięta o tym, że minister obiecał powrót do starej stawki VAT na początku przyszłego roku. Taki krok oznaczałby przecież odpływ kolejnych ok. 9 mld zł z budżetu w 2014 r.

Wicepremier w ostatnich latach dał się też jednak poznać jako zręczny gracz, który potrafi wyczuć nastroje na rynkach finansowych, a także rozmawiać z unijnymi urzędnikami na temat kondycji finansów publicznych w Polsce i strefie euro. Mimo to wydaje się, że doszedł już do ściany i tym, czego dramatycznie potrzebuje, jest wyraźne odbicie gospodarcze w Polsce. Od tego zależy jego przyszłość w rządzie. Trudno przecież oczekiwać, by Donald Tusk oszczędził go, gdy będzie szło o konieczność poprawienia swoich notowań. 


ŁUKASZ PAŁKA jest analitykiem portalu finansowego Money.pl. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013