Ostatnia klasa. Szkoła w czasie wojny

Dla wielu z nich szkoła to psychiczne oparcie. Spotykając się online, ukraińskie nastolatki przerabiają materiał, opowiadają o przeżyciach i dodają sobie odwagi.

11.04.2022

Czyta się kilka minut

Jarina została w Charkowie. Gdy nie ma lekcji, pomaga dzielić pomoc humanitarną.

Kiedy Olga Igoriewna zobaczyła na ekranie swoich uczniów z klasy 11b, poczuła, że coś ją ściska w gardle. Gdy wyjeżdżała z Charkowa, nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś się z nimi spotka.

Łączyli się z miejsc, do których rzuciła ich wojna: z Uścia nad Łabą w Czechach, z Kitzingen w Niemczech, ze Lwowa, Kamieńca Podolskiego, Chmielnickiego, a niektórzy, co zostali, ze swoich domów w Charkowie.

„Niedawno omawialiśmy »Białą gwardię« Bułhakowa. To powieść o wojnie i okazuje się, że sami musimy dokonywać takich wyborów jak bohaterowie. Po jednej stronie jest zło, a po drugiej dobro. I każdy z nas musi podjąć decyzję, co wybiera. Zastanowić się, co może robić, żeby zachować swoje człowieczeństwo” – zaczęła zajęcia Olga Igoriewna, próbując nie płakać. Niektórzy z uczniów po drugiej stronie ekranu też pociągali nosami, kilka kamerek się na chwilę wyłączyło.

Jeszcze niedawno głównym tematem było nadchodzące ZNO – ukraińska matura. Teraz realizacja programu nauczania straciła znaczenie. Zamiast o Bułhakowie rozmawiali o tym, gdzie kto jest, jak się trzyma, czy nie potrzebuje jakiejś pomocy.

Znowu nie omówili tematu zaplanowanego na 24 lutego. Ale tym razem nie był to powód do żalu.

Idziemy szukać bunkra?

Szkoła w opowieści Jariny wydaje się przede wszystkim miejscem gry w karty na przerwach, bitew na śnieżki zimą i eventów, które pomagała organizować: z okazji początku roku szkolnego, walentynek, dnia nauczyciela, Nowego Roku, Halloween. „Mała, drobna dziewczyna z bardzo silnym charakterem. Typ człowieka, który jest zawsze w centrum, łączy ludzi. Nie wyobrażam sobie klasy bez niej” – tak siedemnastoletnią dziewczynę opisała Olga Igoriewna. Gdy rozmawiam z Jariną, wierzę w każde słowo tej charakterystyki. Prawie przez cały czas żartuje, w kącikach ust ciągle czai się uśmiech, którego nie zdołała zetrzeć wojna.


ATAK NA UKRAINĘ | KORESPONDENCJE, ZDJĘCIA, ANALIZY | CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>


– Mieliśmy tyle planów – uśmiecha się dziewczyna. Na prima aprilis chłopcy mieli przyjść przebrani za dziewczyny i na odwrót. Jedenastego kwietnia planowali obchodzić „dzień anime”, japońskich kreskówek, które w klasie cieszą się powodzeniem. Nie zdążyli.

Wcześniej żartowali sobie w klasie z zapowiadanych terminów rosyjskiej inwazji. „To co, idziemy szukać bunkra?” – śmiali się.

Jarina mówi, że nawet teraz nie ma do końca poczucia, że to wszystko dzieje się naprawdę. – Może to dlatego, że nikt z moich znajomych nie umarł, a bomby nie spadły blisko mojego domu – wyjaśnia. „Nie blisko” oznacza dla niej, że okna w domu są całe. Jeszcze.

Początek inwazji przespała. Obudziła się po siódmej i sięgnęła po telefon, który co chwila rozświetlał się powiadomieniami. „Co? Jaki ostrzał? To żart?” – myślała, przecierając zaspane oczy. Po kilku kwadransach po ulicach Charkowa niósł się huk wybuchów.

Jej ojciec cały dzień oglądał wiadomości. Mama co chwila wybuchała histerycznym śmiechem. „Już rozumiecie, że nie musicie iść do szkoły. Siedźcie w domu i uważajcie na swoich bliskich” – napisała ich wychowawczyni na grupie w komunikatorze Telegram.

Pierwszy dzień inwazji upłynął Jarinie na szyciu filcowych zabawek i rysowaniu. Kiedy ostrzał przybierał na sile, zabierała swoją pracę i chowała się pod stół. Sztywniała przy każdym kolejnym wybuchu. – To takie uczucie jak wówczas, gdy na schodach człowiek nie zauważa stopnia i leci w dół. Nagle przepływa przez ciebie fala strachu – tłumaczy.

Byle do poniedziałku

Jarina czuła, że potrzebuje być z ludźmi. Następnego dnia poszła do swojego najlepszego przyjaciela, Artema z klasy 11a. (Olga Igoriewna: „Nie bardzo zafascynowany nauką… Ale odda się tematowi, który go zainteresuje. Lider. Towarzyski, życzliwy i utalentowany”). Dziewczyna wzięła ze sobą apteczkę, sznurki do plecenia bransoletek i ubrania na dwa dni. Planowała zostać do końca wojny, czyli do poniedziałku. „Przecież do tego czasu wszystko się uspokoi” – pomyślała.

Autobusy nie kursowały, miała więc do przejścia kilka kilometrów piechotą. Padał śnieg, słońce schowało się za chmurami. Mijała ludzi ciągnących za sobą walizki, wielkie kolejki przy sklepach i aptekach. W innych miejscach było pusto.

Przemykała blisko ścian, słysząc echa eksplozji. Za każdym razem, kiedy dostrzegała kogoś wyłaniającego się zza rogu, serce podchodziło jej do gardła. Słyszała, że w mieście są rosyjscy dywersanci.

Artem z braćmi wyszli jej naprzeciw. Z nimi poczuła się raźniej.

W domu grali w gry planszowe i oglądali kreskówki. Rozmawiali o wojnie, śmiali się z niej („Andriej, tak tupiesz, że nie wiadomo, czy tu strzelają, czy chodzą”). Rosyjska propaganda bawiła ich do łez. – Przykładowo ukraińskie gołębie, które wysyłamy, by odchodami z wirusem siały zarazę w Rosji – wybucha śmiechem Jarina.

Bransoletka

W poniedziałek wojna się nie skończyła, zabrała za to Artema. Chłopak, pełnoletni od trzech tygodni, postanowił wstąpić do obrony terytorialnej. Nie miał doświadczenia wojskowego i był za młody, ale jego starszy znajomy za niego poręczył.

Wyszedł z domu rano, kiedy rodzice jeszcze spali. Jarina uściskała go mocno i podarowała mu na szczęście bransoletkę, którą uplotła. Nie widziała go od tego czasu. Kiedy pytam, jak czuje się Artem, dziewczyna chwilę milczy.

– Stracił romantyczną wizję wojny. Kiedy znajomi proszą, by pomógł im dostać się do obrony terytorialnej, próbuje ich zniechęcić. Mówi, że to po prostu rzeźnia – odpowiada w końcu.

Artem pisze, że jest cały i je dobrze. Znajduje się w „gorącej” strefie. Resztę opowie, kiedy się spotkają. Bransoletkę od Jariny nosi na karabinie.

Pusty blok

Sasza, szkolny kolega Jariny, miał mniej szczęścia niż ona. Mieszkał w tej samej „gorącej” strefie, do której trafił Artem. Jego charkowskie osiedle to kilkanaście budynków z wielkiej płyty z placem zabaw i niewielkimi klombami kwiatów. Okna jego bloku wychodzą już na pola przed miastem.

On nie przespał początku jak Jarina. Obudziła go jego kotka, która próbowała dostać się do szafy. Wkrótce spadły pierwsze bomby, a do mieszkania zapukali ukraińscy wojskowi, nakazując ewakuację. Mieszkańcy chwilę tłoczyli się przy wejściu do piwnicy, jak gdyby nie dowierzali, że na ich okolicę naprawdę spadną pociski. Sasza najbardziej myślał o kocie, który został w mieszkaniu.

Według Olgi Grigoriewny chłopak to „indywidualista, introwertyk. Bardzo charakterystyczna, głęboka osoba”.

– Jestem człowiekiem kultury – mówi o sobie Sasza. Ma gęstą byroniczną grzywę ciemnych kręconych włosów i rzadkie bokobrody. Mówi rozbudowanymi zdaniami, bliższymi eseju niż potocznej mowy nastolatka.

Opowiada, że w piwnicy odgrywał rolę informatora, ponieważ często jako jedyny miał dobry dostęp do internetu. Czytał kolejne informacje o bombardowaniach i ofiarach z wrażeniem, że czyta jakąś książkę, a nie relację z tego, co dzieje się tuż obok.

Kiedy ostrzał się przeciągał, siadał na podłodze i zaczynał pisać w cienkim zeszycie opowiadanie pt. „Zdjęcie w lustrze”. – Ale to tekst na czas pokoju, nie wojny – mówi.

Mimo to dzień po dniu pokrywał kolejne strony gęstym drobnym pismem. Tymczasem jego blok się wyludniał, ludzie wyjeżdżali. Czasem ktoś z sąsiadów przychodził na chwilę po rzeczy, jedna kobieta wróciła na cały dzień. Chciała chociaż trochę pobyć u siebie w domu.

W końcu w całej ośmiopiętrowej klatce zostali tylko oni i ich starsza sąsiadka. Po Saszę i jego mamę miał przyjechać ich krewny, ale ostrzał był tak gęsty, że trudno było znaleźć moment, aby tam bezpiecznie dojechać.

Czekali więc, patrząc, jak ich osiedle zamienia się w gruzy. Sasza widział, jak pali się blok naprzeciwko. Gdy wychodził na dwór, szkło chrzęściło mu pod stopami. W całym bloku tylko dwa mieszkania – w tym jego – miały komplet okien.

Chłopak najbardziej martwił się o mamę, o przyjaciół oraz o kotkę. O siebie nie. Mówi, że czuł się bardzo intensywnie żywy. Jak gdyby wojna wybudziła go z melancholijnego snu, w którym znajdował się wcześniej.

Kiedy w końcu udało im się wyjechać, w bloku została tylko ich starsza sąsiadka. Później pomogli zorganizować dla niej transport. W budynku nie został już nikt. Chłopak nie wie, czy jego dom jeszcze stoi. Wiadomości już nie sprawdza.

Groza, nuda

W czasie, kiedy Sasza raz za razem zbiegał do piwnicy, Jarina nadrabiała zaległości ze szkoły. Wszyscy jej przyjaciele – poza Artemem, z którym z oczywistych powodów nie mogła się spotkać – wyjechali z miasta i nie bardzo miała czym się zająć. Prawie od początku szukała miejsca, gdzie mogłaby pomóc, ale nie było łatwo coś znaleźć: nikt nie ogłaszał, że potrzebna jest pomoc w takim a takim miejscu – to na wypadek, gdyby Rosjanie przechwytywali wiadomości.

Wychodziła na niedługie spacery.

– Czy to nie było niebezpieczne? – pytam.

– W zasadzie to bomba może spaść gdziekolwiek, na ulicy albo w domu, gdzie czujesz się bezpiecznie. Jeśli bomba nie spadnie na twój dom, to masz szczęście. Jeśli tam spadnie, kiedy cię nie ma: też fart. A jeśli spadnie, kiedy jesteś u siebie, to przynajmniej nie będzie twój problem, bo… – wzrusza ramionami z lekkim uśmiechem.

Wychodziła więc, ponieważ to, czy będzie żyć, i tak nie zależało od niej. Pamięta spacer z mamą do centrum miasta kilka tygodni temu. Wrażenie, jakby była na planie postapokaliptycznego filmu. Główna ulica Charkowa, a one są na niej tylko we dwie. Żadnych samochodów, nic. Rozbite witryny, walające się w głębi sklepów głowy i ręce manekinów. Na pokrytych śniegiem chodnikach masa szkła i kawałki luster, w których odbijały się osmalone fasady budynków oraz jasne niebo.

Dla Jariny wojna jest nie tylko koszmarna, ale też nudna. Do eksplozji już przywykła. O swoje bezpieczeństwo się nie martwiła. Najbardziej się przestraszyła, gdy Artem napisał, że niedaleko niego trafił pocisk. Żeby jej nie stresować, odczekał kilka dni, zanim jej o tym powiedział, ale i tak Jarina przez resztę dnia była niespokojna.

Nawet wtedy nie płakała. Mówi, że nigdy nie płacze w stresowych sytuacjach. Łzy przychodzą u niej dopiero, gdy się rozluźnia. Na razie sobie na to nie pozwala.

W końcu udało się jej znaleźć miejsce, gdzie może pomagać. O dziewiątej przyjeżdża po nią samochód. Jadą między przeciwczołgowymi jeżami i betonowymi blokami przepuszczani przez kolejne posterunki obrony terytorialnej. Ulice są już uprzątnięte, ludzie zaczęli wychodzić. Docierają do punktu pomocy humanitarnej, gdzie Jarina pomaga porządkować rzeczy i odbiera zamówienia od mieszkańców. Robi listę i potrzebne produkty rozwozi później samochód. Z punktu łączy się ze swoją klasą na zajęcia, robiąc sobie przerwy w pracy.

Znowu w ławce

Dyrekcja niepełne trzy tygodnie po rozpoczęciu wojny zapytała nauczycieli i uczniów, czy chcą i są w stanie wrócić do zajęć. Bardzo chcieli. Pierwszy raz klasy spotkały się ze swoimi nauczycielami dokładnie miesiąc od pierwszych ostrzałów.

Na początku lekcje trwały po 20 minut, dla starszych klas wydłużono je do pół godziny. Samych zajęć też jest mniej, maksymalnie pięć dziennie. Zresztą, ponieważ końcowe egzaminy nie mają już znaczenia, program nie jest taki ważny. Na przykład nauczycielka biologii zrobiła zajęcia o fizjologii stresu.

Olga Igoriewna machnęła ręką na lektury: całość będzie dla chętnych, ona będzie zadawać tylko małe fragmenty. Jeśli ktoś nie przeczyta nawet tego, nie będzie robić wyrzutów.

Spotykają się w prawie całym składzie, chociaż z części przedmiotów otrzymują tylko zadania do zrobienia.

– Wreszcie mam poczucie upływającego czasu, bo wcześniej nic nie odróżniało jednego dnia od drugiego. No i dobrze jest mieć coś ze świata sprzed tej wojny – mówi Jarina. Cieszy się z zajęć z jeszcze jednego powodu: skoro działa szkoła, może z Ukrainą nie jest jeszcze tak źle?

Sasza też uważa zajęcia za „pożyteczne”. – Dla mnie, człowieka, który tak lubi wiedzę, byłoby bolesne stracić taki przedmiot jak „historia światowej kultury” – mówi.

Kiedy zaczęły się zajęcia, był w wiosce pod Charkowem i szkoła była jego jedyną odskocznią. Czuł się fatalnie w domu pełnym krewnych, których wcześniej widywał tylko od święta. Był rozstrojony, podminowany. Odnosił wrażenie, że każdy dorosły miał jakieś zdanie na temat tego, jak powinien się zachowywać. Nie pamięta dokładnie, ile czasu tam spędził, chyba dwa tygodnie, choć czuje, że równie dobrze mógłby to być rok.

Ten czas był gorszy niż w Charkowie, gdzie przynajmniej coś się działo i wiedział, co do niego należy. To go utrzymywało w ruchu. W wiosce stracił ochotę do zajmowania się czymkolwiek. Miał wrażenie, że gnije. Ostatecznie dostał się do Iwano-Frankiwska, do domu swojej dziewczyny. Zabrał ze sobą także swoją kotkę. Dopiero tam mógł się rozluźnić i w końcu poczuł, jak bardzo jest zmęczony.

Uważa, że dobrze to wszystko zniósł. Jego mama czasem wzdryga się bez powodu. Zdaje jej się, że znowu słyszy wybuchy. Nieistniejące dźwięki budzą ją w nocy.

Sasza może cieszyć się ciszą.

Żyć, po prostu

Jedenasta klasa jest ostatnia. Pytam Jarinę i Saszę, jak sobie wyobrażali swoje życie po skończeniu szkoły.

Dziewczyna mówi, że chce robić „wszystko”. Nie zamierza iść od razu na studia. Chce pracować w warsztacie samochodowym, żeby nauczyć się rozbierać i składać samochody. Albo w barze. Albo jako baristka. Albo kelnerka. I tańczyć, mnóstwo tańczyć.

Kiedy mówi o swoich planach sprzed inwazji, nie używa czasu przeszłego.

Sasza mówi, że chce studiować filozofię, ale też nie wyklucza roku przerwy. Nie przez tę wojnę. – Bo widzisz, mam poczucie, że jestem jeszcze w jakimś procesie – mówi.

Opowiada, że kilka lat temu był bardzo zamknięty w sobie. Miał depresję. Nie wychodził z domu, jeśli nie musiał. Do dzisiaj to nie jest dla niego łatwe. Ale jakieś trzy lata temu zaczął więcej czytać i pisać. Żeby rozmawiać o tym, co wyczytał, zaczął pisać z ludźmi w internecie. Najpierw pod pseudonimem, później zaczął się z nimi spotykać na żywo. Przyjaźnić. Kłócić. Szwendał się po Charkowie ze swoją pierwszą dziewczyną. Zaangażował się w amatorski teatr. Dlatego nie spieszy mu się na studia. Chce mu się po prostu żyć.

– Wojna ci w tym nie przeszkadza? – pytam.

– Wcale. Najważniejsze dla mnie rzeczy nie zależą od wojny – odpowiada.

– Od czego więc?

– Po prostu ode mnie. I od tego, czy będę mieć trochę wolności. To jest coś w środku, coś więcej niż na przykład możliwość pójścia do teatru. Jeśli nikt nie będzie tego ograniczał, będzie mi dobrze. Nawet w piwnicy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2022