Metro w Charkowie: Miesiąc pod ziemią

Tysiące mieszkańców Charkowa ukrywają się przed wojną na stacjach metra. Mają nadzieję, że niedługo wrócą do domów.

28.03.2022

Czyta się kilka minut

8-letnia Weronika przez okno wagonu przygląda się temu, co dzieje się na peronie. Jej matka, 36-letnia Natasza, żartuje, że córka jest ich ochroniarzem. Charków, 19 marca 2022 r. / Paweł Pieniążek
8-letnia Weronika przez okno wagonu przygląda się temu, co dzieje się na peronie. Jej matka, 36-letnia Natasza, żartuje, że córka jest ich ochroniarzem. Charków, 19 marca 2022 r. / Paweł Pieniążek

Na wielkiej stacji metra Bohaterów Pracy mało jest wolnego miejsca. Schroniło się tu około ośmiuset ludzi. Policjanci, którzy pilnują porządku, mówią, że w szczytowym momencie było ich ponad dwa tysiące.

Według 33-letniej Mariny, jeszcze niedawno ledwie dawało się tutaj wejść. Ludzie leżeli wszędzie. Trudno było stawiać kroki tak, by na kogoś nie nadepnąć.

Teraz też na peronie są całe rodziny, niekiedy ze zwierzętami. Leżą na dmuchanych materacach i karimatach, przykryci kocami czy kołdrami. Stacja wygląda jak podziemne obozowisko.

Marina, jej 33-letni mąż Mychajło i dwuipółroczna córka Katia mieszkają na stacji metra od 24 lutego, czyli od pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę. Od tego dnia półtoramilionowy Charków – drugie największe miasto na Ukrainie, oddalone od granicy raptem 40 km – znajduje się pod ciągłym zagrożeniem ze strony Rosji. Już pierwszego dnia na obwodnicy pojawiły się rosyjskie czołgi. Regularnie spadały na miasto bomby z samolotów, pustosząc fragment centrum. Według mera Ihora Terechowa rosyjskie wojska zniszczyły już 1143 budynki.

Jak większość osób z dziećmi Marina, Mychajło i Katia trafili do wagonu pociągu. Im przypadł pierwszy wagon. Pociąg powinien zmierzać z krańcowej stacji Bohaterów na drugi koniec niebieskiej linii, czyli do Muzeum Historycznego w centrum. Jednak metro w Charkowie przestało kursować i dziś służy tylko za schronienie.

Złapać świeże powietrze

Na stacji Bohaterów Pracy, położonej przy osiedlu Sałtiwka, powietrze jest już ciężkie, zatęchłe. Obok wojny to rozprzestrzeniające się choroby są największym problemem chroniących się w metrze osób. Co chwilę ktoś pokasłuje lub patrzy nieprzytomnym wzrokiem. Choć lekarze i wolontariusze przywożą leki, w takich warunkach łatwo podupaść na zdrowiu.

Tuż za ciężkimi drzwiami prowadzącymi na stację swoje posłania ułożyli sąsiedzi z tej samej ulicy: 45-letni Rusłan i 40-letni Mykoła. Na twarzy Mykoły widać obfite krople potu, choć na stacji wcale nie jest gorąco. Ma rozbiegane oczy. Dwa dni temu badał go lekarz, który przyjeżdża na stację. Zdiagnozował u niego zapalenie oskrzeli.

– Zalecił, żebym częściej wychodził na świeże powietrze. Jak mam to niby robić? Dzisiaj byłem na ulicy przez dwie godziny, bo pogoda dopisywała i panowała cisza. Potem znowu zaczęły się ostrzały i wszyscy zeszliśmy tutaj, bo jak spadnie bomba z samolotu, to tylko tutaj będziemy bezpieczni – twierdzi Mykoła.


ATAK NA UKRAINĘ | KORESPONDENCJE WOJENNE I ANALIZY | CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Odgłosy, które teraz słyszymy, to akurat ukraińska artyleria, która wali na całego. Na szerokim, jeszcze miesiąc temu ruchliwym skrzyżowaniu jej huk niesie się tak, że nawet ludzie przywykli już w Charkowie do wojny się wzdrygają.

Oczywiście nie wszyscy. Mężczyzna pali papierosa przy wejściu do wciąż działającej knajpy, teraz gotującej posiłki dla osób chroniących się w metrze. Nawet oczami nie mrugnął, gdy rozległ się kolejny huk. – To nasi – mówi wyprany z emocji, trzymając papierosa między palcami.

Niektórym nie starcza nerwów. Zazwyczaj przy pierwszym głośnym wystrzale (bo te cichsze słychać niemal nieustannie) palacze i łapiący świeże powietrze w pośpiechu schodzą albo do przejścia podziemnego, albo w głąb stacji.

Nie wiem, czy dom stoi

Większość szukających schronienia na stacji Bohaterów Pracy to mieszkańcy Sałtiwki, największego osiedla na całej Ukrainie. Mieszka tu ponad 400 tys. osób – więcej niż w wielu ze stolic obwodów, jak Chersoń, Czernichów czy Połtawa.

Osiedle usiane jest wysokimi blokami, powstałymi głównie w czasach Związku Sowieckiego, i dzieli się na dwie części: Sałtiwkę i Sałtiwkę Północną. Obie znajdują się pod ostrzałem od pierwszego dnia inwazji, ale to ta druga doświadcza jej bardziej. Rakiety zostawiają powybijane okna, a w ścianach dziury. Wzniecają pożary, wskutek których fasady pokrywają się czernią. Pozbawiają osiedle życia – dosłownie i w przenośni, bo oprócz zabitych i rannych pustoszeją bloki i podwórka. Zostają na nich tylko pojedyncze osoby, niemające dokąd się udać, a także wygłodniałe psy porzucone przez właścicieli – i gruzy.


Korespondencja z Charkowa: Trzeba działać inaczej wszystko wydaje się straszne


To właśnie w Sałtiwce Północnej mieszkają Mykoła i Rusłan.

– Dom był pod ostrzałem dzień i noc. Leżysz w łóżku, a cały budynek się trzęsie. Słyszy świst, wybuch i biegniesz do piwnicy – mówi Rusłan.

Na opuszczenie domu zdecydował się, gdy w pierwsze piętro jego budynku uderzył rosyjski pocisk. Nawet nie sprawdził, co się stało z jego mieszkaniem. Wtedy też wywaliło szyby u Mykoły i on także zdecydował się na przeniesienie się do stacji metra. Choć to ich prywatne mieszkania, od tego czasu nie wrócili do domu.

– Strasznie tam iść. Ludzie idą do sklepu, a w nich walą pociski – mówi Rusłan. – Musiałbym przejść kilka kilometrów, by dotrzeć do mieszkania. Wejść na siódme piętro, bo winda nie działa. Zanim bym dotarł, mógłbym już tam zostać.

Ma na myśli ostrzał bazaru na Sałtiwce. Zginęły wtedy dwie osoby, a pięć raniono.

– W domu nie było prądu ani wody. I nawet nie wiem, czy on stoi – przyznaje Rusłan. – Byłem tylko o sucharach i wodzie.

– Każdego dnia staram się dowiedzieć, czy mój budynek wciąż stoi. Wiem, że okien nie ma, ale cała konstrukcja się trzyma. To najważniejsze – mówi Mykoła. Dodaje, że dopóki stoją ściany i trzymają się kondygnacje, zniszczone wnętrze zawsze można naprawić.

W metrze nie słychać wybuchów

Gdy w lutym Rosja ponownie zaatakowała Ukrainę, w Charkowie i wielu innych miastach już nad ranem rozległy się wybuchy. Mychajło i Marina z Katią na rękach udali się od razu do najbliższej stacji metra. Odtąd unieruchomiony pociąg stał się ich tymczasowym domem. Jest tu cieplej niż na peronie, ale nie ma prądu, więc siedzą po ciemku. Panuje tu porządek. Rzeczy są poskładane w różnych częściach wagonu.

– Uznaliśmy, że to najbezpieczniejsze miejsce, w którym można się schronić – mówi Mychajło.

– Jak siedzisz w piwnicy w jakimś budynku i coś się stanie, to kto ciebie potem znajdzie? – pyta retorycznie 36-letnia Natasza, która także od 24 lutego ukrywa się w pierwszym wagonie wraz z 8-letnią córką Weroniką. – Jak wydarzy się jakaś apokalipsa, to nas pierwszych stąd wywiozą, bo to scentralizowany schron.

Weronika patrzy przez szybę, za którą widać setki ludzi, tak jak ona i jej mama chroniących się tu przed wojną. Natasza żartuje, że córka jest ich ochroniarzem.

Natalija i jej 11-letni syn także zamieszkali w tym samym wagonie. Przyszli na Bohaterów Pracy dopiero na początku marca. Przez pierwsze dni rosyjskiej ofensywy mieszkali w piwnicy, ale podobnie jak rodzina Mychajła doszli do wniosku, że w metrze będą bezpieczniejsi. – Nie słychać tutaj wybuchów. To bardzo ważne, szczególnie dla dzieci – przyznaje Natalija.

Znajdująca się głęboko pod ziemią stacja niemal całkowicie tłumi huk artylerii. Daje to namiastkę spokoju, bo każdy głośny dźwięk – jak choćby otwarcie ciężkich drzwi wagonu – od razu zwraca uwagę charkowian doświadczonych wojną, grzmotami dział, świstami pędzących rakiet i ich wybuchów sprawiających wrażenie, że coś rozrywa ciebie od środka.

– Najgorsze jest, gdy słyszysz samolot, bo zupełnie nie wiesz, gdzie spadnie bomba. Te dźwięki powodują, że dzieci są przerażone. Niedaleko ode mnie i syna wybuchł pocisk. Rozpłakał się tak, że z trudem go uspokoiłam – przyznaje Natalija.

Do domu na razie nie wrócą

W pierwszych dniach po tym, jak wraz z rodziną udał się do metra, Mychajło każdego ranka chodził do swojego domu. Przygotowywał jedzenie, zabierał rzeczy i przynosił je do wagonu. Z Mariną zaczęli się wahać, czy nie wrócić. Artyleria grzmi, ale może nie trafi w ich dom. W metrze, nawet w wagonie, nie jest komfortowo i trudno tak funkcjonować z małym dzieckiem. Spanie na siedzeniach, czasami trafią się uciążliwi ludzie, ale przede wszystkim nie ma nawet sekundy prywatności. Zawsze jest ktoś obok, może z wyłączeniem toalety.

Sąsiedzi Mychajła i Mariny w którymś momencie nie wytrzymali, postanowili wrócić. – Cudem przeżyli – mówi Marina.

– Mieszkali tutaj tydzień, wrócili do domu i akurat w ich budynek uderzyło. Pocisk trafił w klatkę schodową. Odłamki przeszły przez drzwi ich mieszkania jak przez masło. Jakby ktoś stał w kuchni, to byłby koniec – dodaje Mychajło.

On też miał szczęście, bo gdy to się wydarzyło, już był w metrze. Na skutek ostrzału zginęła jedna z mieszkanek jego klatki schodowej. Sąsiedzi przeprowadzili się gdzieś indziej.

– Mają matkę w podeszłym wieku, może nie była w stanie tutaj siedzieć – zastanawia się Mychajło.

Po tym wydarzeniu rozwiały się wszelkie ich wątpliwości. O powrocie do domu nie było już mowy.

Mychajło twierdzi, że w metrze od czasu do czasu pojawiają się kolejni pozbawieni właśnie złudzenia bezpieczeństwa i iluzji, że ich dom wojna ominie: – Widać, że przychodzą po ostrzale. Czasami z poharataną twarzą, ledwie uszli z życiem.

Natalija, gdy wyszła na papierosa, znalazła przy wejściu potężny fragment, zapewne, rakiety. Zabrała go ze sobą. – Zostawiłam go na pamiątkę, choć myślę, że i tak nigdy tego nie zapomnę – mówi.

Odkąd rosyjska artyleria zaczęła dosięgać okolic ich metra, Mychajło zawsze dwa razy się zastanowi, czy na pewno chce iść zapalić. Za każdym razem patrzy w niebo, żeby przekonać się, że nic nie leci.

Wojna każdego dogoni

Dzięki instrukcjom ojca, byłego wojskowego, Natalija wie, że nie musi się bać – jak je określa – szeleszczenia przelatujących rakiet, bo lecą gdzieś dalej. Dlatego wciąż nie zrezygnowała z palenia.

Natalija urodziła się w Polsce, w Legnicy, gdzie służył jej ojciec. Jest Rosjanką i mówi po rosyjsku. Dopiero gdy miała 11 lat, przeprowadziła się do Charkowa i od tego czasu stał się on jej domem. Dla niej pojęcie russkogo mira, rosyjskiego świata, jest skompromitowane. Wbrew słowom Kremla, nie czuje się na Ukrainie dyskryminowana ani gnębiona. – Zawsze przyjmowaliśmy Rosjan z otwartymi ramionami, z radością! Regularnie przyjeżdżali do nas z Biełgorodu. Witaliśmy ich jak krewnych – mówi Natalija.

Według sondażu Ogólnorosyjskiego Centrum Badania Opinii Publicznej z początku marca, „operację specjalną” wojsk rosyjskich (jak atak na Ukrainę określa Kreml) popiera 71 proc. Rosjan. Jak mówił rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, jej celem ma być wyzwolenie Ukraińców spod ucisku.

– Wyzwolili mnie od domu i pracy, a moje dziecko od szkoły – mówi Natalija. – To będzie bardzo straszne, jeśli tutaj będzie jak w Donbasie.

W 2014 r. tuż po protestach na kijowskim placu Niepodległości, które zakończyły się ucieczką prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza, Rosjanie anektowali Krym i przy wsparciu części miejscowej ludności rozpoczęli wojnę w Donbasie. Według ONZ w jej rezultacie zginęło minimum 13 tys. osób, z czego przynajmniej 3375 to cywile. Teraz, w trwającej miesiąc ofensywie Rosji na Ukrainę, życie straciło już według ONZ tysiąc cywilów. ONZ przyznaje, że faktyczna liczba ofiar jest zapewne znacznie wyższa (np. w oblężonym Mariupolu mowa jest o ofiarach cywilnych idących w tysiące), ale w tym momencie nie jest w stanie tego zweryfikować.

Mimo zagrożenia Natalija nie ma zamiaru wyjechać. – To mój dom, miasto i ziemia – mówi.

– Ludzie wyjeżdżają, a to ich ciągle dogania – wtóruje jej Natasza.

Podaje przykłady swoich znajomych, którzy wyjechali do innych obwodów, a niedługo później także te tereny znajdowały się pod ostrzałem rakietowym.

– My przynajmniej jesteśmy w swoim mieście i w bezpiecznym miejscu. Można wezwać lekarza, są leki i dają jedzenie. Gdzie indziej nie wiadomo, co na ciebie czeka. Bo to, że dzisiaj jest tam cicho, nie znaczy, że będzie tak jutro – mówi Natasza.

– Jak to się zaczęło, moja sąsiadka wyrwała się z mężem na daczę. Ledwie przyjechali, a już się znaleźli na okupowanych przez Rosjan terytoriach. Teraz nie mogą wrócić – dodaje Natalija.


Jak broni się Mariupol: Stał się symbolem zbrodni Rosji w wojnie przeciw Ukrainie. Ironią losu jest, że było to najbardziej prorosyjskie wśród dużych miast ukraińskich.


Znowu będzie pięknie

Mijają tygodnie, a wojna w Charkowie nie ustaje. Po spokojniejszym dniu nadchodzi gorszy. Co chwilę słychać syreny alarmowe ostrzegające przed atakiem z powietrza i artylerię, jakby rakiety i pociski nie miały się nigdy skończyć.

A jednak w metrze na Bohaterów Pracy tymczasowi mieszkańcy pierwszego wagonu myślą o tym, co będzie później.

– Nawiedzają nas czasami myśli, jak to wszystko się zakończy – mówi Mychajło.

– Staramy się patrzeć w przyszłość pozytywnie. W końcu mamy dzieci, a to mimo wszystko ich przyszłość – przyznaje Natalija.

– Czekamy na zwycięstwo – stwierdza Natasza.

Wszyscy chcą jak najszybciej wrócić do domów. Natalija wyobraża już sobie wstawianie okien, a czasami budowanie budynków od zera, sprzątanie i remontowanie dzielnicy: – Czekamy, aż skończy się wojna i będziemy pracować, powstawać od nowa – mówi.

– Nasze miasto jest piękne, a tak je zniszczyli – przyznaje Natasza.

Natalija: – Nic nie szkodzi. Jak zrobiliśmy Charków ładnym raz, to uczynimy go takim znowu.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Miesiąc pod ziemią