Czekają. Uchodźcy we wspólnocie Osada

Dla większości Ukraińców Osada to tylko dłuższy przystanek. Niektórzy zostaną może do końca wojny. Wkrótce ma ruszyć produkcja oleju, będą dodatkowe miejsca pracy.

28.03.2022

Czyta się kilka minut

Kristina z synkiem w swoim pokoju na Osadzie/ fot. JAN RYBICKI / JAN RYBICKI
Kristina z synkiem w swoim pokoju na Osadzie/ fot. JAN RYBICKI / JAN RYBICKI

Marina chwilę po obudzeniu jest jeszcze zdezorientowana. Obok leży jej synek, Nikita, na materacu przy łóżku śpi jej mama. Ale pokój obcy, cudze zdjęcie na regale. To nie Krzywy Róg. Jest w Nowym Klinczu pod Kościerzyną, 50 kilometrów od Gdańska.

Wcześniej jeździła tylko do ojca i brata na Krym. Nie widziała ich od aneksji. Kiedy zaczęła się rosyjska ofensywa, przez telefon przekonywali ją, żeby wyjechała, dopóki się da. Marina nie chciała, ale później zmieniła zdanie.

Nie wydarzyło się nic wielkiego. Po prostu bezpośrednio nad ich blokiem przeleciał myśliwiec. Telefon od znajomej, że zaraz odjeżdża pociąg na zachód. Dwadzieścia minut, żeby się spakować. Trzy dni i dwie noce w drodze. Przed granicą pierożki podawane na peronie przez starszą, zapłakaną Ukrainkę. W końcu Polska.

A później Osada: serce wspólnoty dla osób niepełnosprawnych intelektualnie i ich opiekunów, założonej przez zmartwychwstańca ks. Czesława „Kubę” Marchewicza. Część pracowników mieszka tu na stałe, część dojeżdża z okolic. Gdy wybuchła wojna, mieszkańcy Osady ­zaprosili do siebie uciekinierów z Ukrainy.

Ona jest w Krzywym Rogu

Są tutaj już drugi tydzień. Oprócz Mariny jeszcze dwie rodziny uchodźców, w sumie 11 osób. Powoli przyzwyczajają się do powolnego rytmu życia, którego sensem jest czekanie. Na numer PESEL, na pracę, na szansę, by się usamodzielnić. Na powrót do domu. Już z tym pierwszym jest trudno. W urzędzie gminy dowiedziałem się, że dzisiaj byli w stanie przyznać 13 numerów. Dostali ci, którzy ustawili się w kolejce o czwartej, piątej rano.

Na razie uchodźcy starają się znaleźć sobie miejsce. Z opiekunami i podopiecznymi jedzą posiłki, trochę pomagają im przy pracy. Dwójka dzieci łączy się telefonicznie ze swoją klasą w Ukrainie na lekcje online. Można chodzić na spacery i odwiedzać zwierzęta – Osada to kilka budynków mieszkalnych i gospodarstwo rolne: serowarnia, krowy, świnie, barany, lamy.


Piotr Wójcik: Nie będzie pracy dla wszystkich. Setki tysięcy ukraińskich uchodźców, pozostanie u nas na lata. Polski rynek jest na to zupełnie nieprzygotowany.


Dla synka Mariny to atrakcja, ale i tak się nudzi. Czasem pojawi się Walia z sześcioletnim Lową, wtedy ma kompana do zabaw. Zaprzyjaźnione ze wspólnotą rodziny też przyjęły uchodźców i od czasu do czasu tu wpadają. W sumie ich społeczność przyjęła przynajmniej 30 osób.

Nikita jeździ też na rowerze z jedenastoletnią Karoliną, córką dwójki podopiecznych Osady. Z mamą dziewczynki, Basią, sporo czasu spędza Marina. Basia zaprosiła ją na jutro do swojego domku na kolację. – Jak utram będziemy jeść kolację? – zaśmiewała się Marina; polskie „jutro” brzmi jak rosyjskie „rano”.

Marina w ogóle dużo się śmieje. „Co tacy poważni jesteście, pożartujcie ze mną, bo zaraz się rozpłaczę” – mówi. Mama Mariny przeciwnie: jest poważna, nie żartuje wcale. Mówi, że przez całą podróż z Ukrainy była „jak z drewna, jak z kamienia”. Czuła, jak gdyby to wszystko przydarzało się komuś innemu, nie jej.

Teraz wciąż wspomina: jak w latach 90. zbierała pieniądze na pierwszą ukraińską cerkiew w mieście, jak jej dom był pełen gości. – Ona jest jeszcze w Krzywym Rogu – mówi Marina.

Sama chce jak najszybciej nauczyć się polskiego. Może zostanie w Polsce, może wróci do domu, może nie będzie miała do czego wracać. Czeka.

Życie Osady powoli wraca do normy po początkowym zamieszaniu. Na Dzień Kobiet chłopcy zaprosili wszystkie kobiety na lody. Podopieczna wspólnoty, drobniutka Lodzia, przyniosła Ukrainkom kwiaty i cukierki dla dzieci.

Wstyd

Któregoś razu ukraiński obiad przygotowała na Osadzie rodzina, która zatrzymała się u przyjaciela wspólnoty. Chcieli przeczekać wojnę u siebie, ale zmienili zdanie po bezsennej nocy, kiedy Rosjanie strzelali do zaporoskiej elektrowni atomowej, znajdującej się kilkadziesiąt kilometrów od ich domu. Dzieci spały, rodzice całą noc oglądali w telefonie monitoring z elektrowni dostępny w internecie, widzieli wybuchy. Gdy w końcu wstało słońce, spakowali się i odjechali na zachód pierwszym pociągiem. Teraz przyzwyczajają się do powolnego, wiejskiego rytmu życia. „Jesteśmy na daczy” – żartują. Tak jak Marina, wolą to niż płacz.


ATAK NA UKRAINĘ | KORESPONDENCJE WOJENNE I ANALIZY | CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Jemy czebureki. Są pyszne: to duże pierogi, smażone na głębokim oleju. Obok mnie siedzi Swietłana, mieszkająca na Osadzie Ukrainka. Odkłada na bok dwa czebureki. Na obiedzie nie ma jej córki z dziećmi: wstydzą się, więc jedzą u ­siebie.

– Weź więcej, przecież im nie starczy – mówię. Na stole jedzenia nie brakuje.

Swietłana kręci głową. Podzielą dwa pierogi na wszystkich. Może jeszcze ktoś pomyśli, że bierze dla siebie? Całe życie nikogo nie musiała o nic prosić, teraz czuje się tym zawstydzona. Nie chce robić kłopotów. Z trudem udaje mi się jej wcisnąć kolejne dwa czebureki.

Sieć

Na przestrzeni lat Osada wrosła w lokalną społeczność. Bliżsi i dalsi sąsiedzi przyjeżdżali na niedzielne msze do tutejszej kaplicy, zaprzyjaźnili się z mieszkańcami, przez lata pomagali, jak kto umiał. Teraz cała ta sieć znajomości zaangażowała się w pomoc uchodźcom. Wiele rodzin przyjęło do swoich domów gości: na spotkaniu organizacyjnym pojawiło się około stu osób. Od dawna Osada mogła liczyć na pomoc zaprzyjaźnionych lekarzy, psychologa, prawnika. Teraz obiecali bezpłatną pomoc nowym członkom ich społeczności. Znalazła się trójka tłumaczy, pomagających skomunikować gospodarzy z gośćmi.


Czytaj także: Pomoc Kościoła dla uchodźców okazją do wyrwania się z marazmu.


 Wszyscy szukają dla nich pracy. Znajomy znajomego otwiera drugą linię produkcyjną w niewielkim zakładzie produkującym porcelanę, ma być dwadzieścia etatów. Ktoś ma wakat w cukierni. Żeby pomóc z wnioskami o numer PESEL, na miejsce przyjechał zastępca wójta, też znajdujący się w „osadowej” orbicie.

Sprawniejsi fizycznie podopieczni wspólnoty zajęli się remontowaniem nieużywanego domu. Osada nie miała pieniędzy na materiały, po pandemii i inflacji sama z trudem przędzie. Na szczęście jej sponsorzy pomogli dotrzeć do innych firm, budowa ruszyła.

– W jakimś sensie przygotowywaliśmy się na przyjęcie Ukraińców czterdzieści lat, od kiedy powstała nasza wspólnota – śmieje się Kuba.

Przystanek

Niektórzy Ukraińcy są tu tylko kilka godzin. Tak było w przypadku rodziny, która chciała dotrzeć do krewnych w Szwecji. Mężczyzna, który ich przywiózł, zadzwonił do Kuby, Kuba do zastępcy wójta, ten wykonał jeszcze kilka telefonów i dowiedział się, że będzie darmowe miejsce na promie, który odpływa za kilka godzin. Rodzina zjadła obiad i została odwieziona do portu. Teraz wysyłają zdjęcia swojego kota z ich nowego mieszkania i zapraszają do siebie.

Dla większości Ukraińców Osada to dłuższy przystanek, niektórzy może przeczekają tu do końca wojny. Wkrótce ma tu ruszyć produkcja oleju, będą dodatkowe dwa miejsca pracy. – Może przy naszej wspólnocie powstanie wspólnota ukraińska – mówi półżartem Kuba.

W końcu nie jest to żadna oficjalna struktura, do której trzeba się zapisać. Po prostu grupa ludzi, którzy w ­pewnym momencie poczuli, że tam też jest ich miejsce. Dla niektórych na rok, dla innych: na całe życie.

To, co najtrudniejsze

Nawet jeśli granice wspólnoty są nieostre, to Ania z Krzysiem na pewno do niej należą. Ania przyjechała na Osadę ze Śląska i przez 10 lat mieszkała tam z podopiecznymi. Zakochała się w chłopaku z Małego Klincza, który pomagał w gospodarstwie. Teraz mieszkają razem i mają dwójkę małych dzieci.

Kiedy Kuba podczas mszy zapytał „swoich” parafian, czy byliby gotowi przyjąć do siebie uciekinierów, Ania z Krzysiem nie musieli się zastanawiać. Dla obojga było oczywiste, że udostępnią jeden pokój. Tak trafiła do nich Walia z sześcioletnim Lowką, który czasem bawi się z synkiem Mariny.

Kiedy do nich przychodzę, po całym domu walają się zabawki, przyniesione przed chwilą przez przedszkolankę. Lowa bez problemu został przyjęty do wiejskiego przedszkola i wśród dzieciaków zrobił furorę. Kłóciły się, kto będzie z nim w parze.

Teraz, choć zabawek jest masa, córeczka Ani próbuje mu wyrwać z rąk pluszowego misia. Lowa się obraża, ale za chwilę będą razem coś oglądać w telefonie Walii.

Walia przez pierwsze dni czuła się potwornie zagubiona. Język, którego nie rozumiała, nowe miejsce. Ania pisała cały czas w translatorze: „Spokojnie, wszystko jest tu dla was”. „Jedz”. Walia nie chciała jeść, karmiła tylko Lowę. Krępowała się wszystkim.

Ich znajomość zaczęła się od tego, co najtrudniejsze. Walia pokazywała zdjęcia swojego miasta, krewnych, którzy tam zostali, i płakała. Ania nie do końca ją rozumiała i nie umiała jej pomóc, więc po prostu przytulała Walię i płakała razem z nią.

Osiem lat i trzy domy

– Mam teraz poczucie, że znam ją dziesięć lat – mówi Ania. Walia żartuje, że Ania jest jej siostrą. Każda mówi po swojemu, ale rozumieją się zaskakująco dobrze.

Mimo to są umówione: jeśli wojna się skończy w środę, to we czwartek ładują Walii siatę sera zrobionego na Osadzie i zawożą ją samochodem na granicę. Wróci, nawet jeśli z jej domu nie zostanie kamień na kamieniu. Nie chce być w Polsce ani chwili dłużej, niż to konieczne. „Polska mi się podoba, wszyscy są dla mnie dobrzy, bardzo to doceniam, jest mi tu dobrze” – każe mi napisać, kiedy czytam jej ten akapit. Nie chce się wydać niewdzięczna. Kiedy Ukraina zostanie odbudowana, odwiedzi Anię i Krzysia: jako turystka, nie uchodźczyni.

Uciekła z Ukraińska – kilkutysięcznego miasteczka na zachód od Doniecka. To jej dom od kilku lat, wcześniej mieszkała dalej na wschód: akurat tam, gdzie zaczynał się teren rosyjskich separatystów. Szła do pracy w przedszkolu, a nad nią przelatywały bomby. Mimo to została na terenie samozwańczej republiki, dopóki się dało. Pewnego jesiennego dnia jej blok został ostrzelany i wtedy poczuła, że nie da rady dłużej. Przeprowadziła się do Ukraińska, do ojca Lowy.

– Ukraińsk to wcale nie było dobre miejsce do życia. Nie było pracy, wszyscy wyjeżdżali, władze były skorumpowane – mówi Walia. Chciała to naprawić. Razem z miejskimi aktywistami chodziła na posiedzenia rady miejskiej, by zadawać niewygodne pytania o przetargi. Razem zabiegali o odnowienie drogi, tańsze bilety w komunikacji miejskiej, ściągnęli do miasta dziennikarzy. A potem jej nowy dom znowu znalazł się na linii frontu.

Zwlekała z wyjazdem dwa tygodnie. Nie było syren, były eksplozje, od których trzęsły się szyby w bloku. Walia chowała się z Lową do wanny. Całe dnie przed telewizorem, wiadomości o śmierci cywili, o rosyjskich wojskach próbujących odciąć ich region od reszty Ukrainy. W końcu została jej w głowie jedna myśl: uciekać.

Kiedy tylko znalazła się w bezpiecznym miejscu, dopadły ją wątpliwości. Prawie wszyscy jej znajomi zostali. Został jej mąż. Jeśli to ich ostatnie dni, to czy nie powinna ich spędzić z nimi?

– Jeśli tam w Polsce nie wytrzymasz, to przyjeżdżaj, ale rozumiesz, że teraz tu nie ma bezpiecznego miejsca? Rozumiesz? – słyszy w słuchawce. W ogóle by jej tu nie było, gdyby nie Lowa. Sama ma traumę, zaczęła się bać nawet piorunów. Niech chociaż dziecko będzie od tego wolne.

Granice

– Dlaczego oni nie mogą się po prostu dogadać, w XXI wieku? – pyta Walia ze łzami w oczach, bo naprawdę tego nie rozumie. Czuje, że to nie jest wojna o nią. Że jakieś siły rzucają ją to w tę, to w tamtą stronę, rozrywają na kawałki jej przyjaciół. Że nic już nie zależy od zwykłych ludzi. Nie życzy Putinowi śmierci. – Życie i śmierć powinny zależeć od Boga, nie od nas.

Miewa lepsze dni. Siedzą wieczorem z Anią i Krzysiem na kanapie, piją piwo, opowiadają o sobie. Chodzą na plac zabaw. Dzieci się bawią, świeci słońce. Jeden świat. Drugi jest w telefonie Walii – zdjęcia ruin nieodległej od Ukraińska Wołnowachy.

Jeździ z Anią do zaprzyjaźnionego z Osadą psychologa, który próbuje pomóc jej zapanować nad emocjami. Niedawno była u niej Marina. Namawiała, żeby jeszcze poczekała z wyjazdem i odwiedzała ją częściej na Osadzie.

Mimo dobrej woli po każdej ze stron obu rodzinom nie jest łatwo. Pojawiają się tarcia i Ania widzi, że musi wyznaczać jasne granice. „W moim domu dzieci nie oglądają przy jedzeniu bajek w telefonie”. „Oczywiście, możesz zostać w mieście, ile chcesz, ale będziesz musiała wrócić autobusem. Moje dziecko narobiło w pampersa i muszę je przebrać”. Dzisiaj wykonała 40 telefonów, szukając pracy dla Walii. W końcu się udało, ale czuje, że z niektórymi sprawami trzeba zwolnić. Praca z podopiecznymi wspólnoty, a później rodzicielstwo nauczyły ją cierpliwości. – Ja w sytuacji Walii nie płakałabym czasem, tylko bez przerwy. Ona i tak jest bohaterką – mówi. Nie czuje się przytłoczona. Wie, że na Osadzie ma zaplecze.

Przypominają mi się słowa kobiety, która mieszkała na Osadzie kilkanaście lat. Zapytałem, czy nie przeraża jej odpowiedzialność, którą bierze za swoich niepełnosprawnych przyjaciół. „Dzięki wszystkim innym, którzy tu są ze mną: nie” – odpowiedziała. Coś swoim podopiecznym obiecała, ale nie ona, prywatnie, tylko jako część wspólnoty. I teraz to ich wspólna odpowiedzialność. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2022