Rzeczniczka Kongresu Katoliczek i Katolików: Kościół mnie boli

Siostra Barbara Radzimińska razem ze świeckimi chce wziąć odpowiedzialność za wspólnotę katolików. To w Polsce wcale nie jest łatwe.

02.09.2023

Czyta się kilka minut

Kościół mnie boli
Siostra Barbara Radzimińska, Warszawa, sierpień 2023 r. / RENATA DĄBROWSKA DLA „TP”

U mnie kobiety, dzieci i ryby ­głosu nie mają” – odpowiedział na propozycję przeprowadzenia rekolekcji ksiądz. Siostra Basia zrobiła kwaśną minę i darowała sobie komentarz. „Ja się na rekolekcje zgadzam, bo ciebie znam, ale tak bez księdza... to niebezpiecznie wygląda, jak sekta” – usłyszała za innym razem.

– Z początku i tak było gorzej – mówi Basia. Kiedy z siostrami w Polsce proponowała współpracę kilkanaście lat temu, często otrzymywały propozycję pracy w zakrystii.

Siostra Radzimińska jest misjonarką w stowarzyszeniu Sług Ewangelii Miłosierdzia Bożego. Ma 48 lat, ciemne kręcone włosy i ledwo dostrzegalny hiszpański akcent. Po kilku chwilach rozmowy przechodzi ze mną na „ty”. Dużo się śmieje.

Słudzy to niewielka wspólnota: znajdują się w niej świeccy celibatariusze, rodziny, młodzież; osób po ślubach, takich jak Basia, jest na całym świecie około 120. W Polsce mieszkają trzy siostry. Głoszą rekolekcje, uczestniczą w prowadzeniu diecezjalnego duszpasterstwa akademickiego i przygotowują do bierzmowania. Basia ma sporo indywidualnych spotkań, szczególnie z młodymi ludźmi, którzy zastanawiają się nad odejściem z Kościoła. Ktoś jej powiedział, że jest „ostatnim przystankiem”.

Mieszkają w Sopocie. Żyją „z opatrzności”, a kiedy to nie wystarcza, pracują. Basia na przykład sprzątała mieszkania. Dzielą się obowiązkami domowymi. Dzień zaczynają wspólną modlitwą. Każdego dnia któraś z nich przygotowuje krótkie „głoszenie”, w którym zazwyczaj opowiada, jak rozumie przeczytaną Ewangelię w kontekście ostatnich wydarzeń z ich pracy i wspólnego życia.

– Siedząc na podłodze w kaplicy, odwracam się do sióstr i dzielę się tym, czym się modliłam. To jest trudne, bo musi być autentyczne. Nie mogę powiedzieć czegoś, czym naprawdę nie żyję. One widzą mnie na co dzień.

Ostatnio w jej modlitwach i „głoszeniu” pojawia się dużo tematów związanych z Kościołem. Dużo pytań i wątpliwości. – Bo w Polsce Kościół mnie boli – mówi Basia.

„Głosów nie słyszę”

Bolał ją chyba zawsze, chociaż przed wyjazdem na misje nie zdawała sobie z tego sprawy.

Ma wspomnienia „złych” spowiedzi. Jako dziewczynka dostawała połajanki za brak szacunku dla rodziców, zamiast pytania: „co właściwie dzieje się w domu?”. W domu bywało różnie, ale księży to nie interesowało.

„Ja nie umiem kochać”, myślała o sobie.

Słyszała w Kościele o ideale, ale nie umiała mu sprostać. Doszła do wniosku, że najwyraźniej jest dla Boga niewystarczająca. Po studiach dostała pracę w Warszawie, w amerykańskiej firmie. Przestała się modlić, chodzić do kościoła. Czuła się samotna i rozczarowana. „Czy moje życie do emerytury to będzie tylko praca, pieniądze i spotkania integracyjne z kolegami?” – myślała.

Z tej samotności trafiła do sióstr misjonarek ze wspólnoty, z której niedługo zrodzą się Słudzy Ewangelii. Piła z nimi herbatę i opowiadała, co u niej słychać. Z uprzejmości chodziła z nimi do kaplicy.

„Co Jezus ci powiedział?” – dopytywała zawsze jedna z sióstr. „Ja głosów nie słyszę” – odpowiadała Basia, bo drażniło ją to pytanie. „Czy coś zapamiętałaś?” – któregoś razu zapytała inna siostra. Basia wytężyła się bardzo, bo nigdy nie słuchała zbyt uważnie. „Odbuduję cię i będziesz zbudowana” – powiedziała w końcu. „O, i to właśnie chciał ci powiedzieć Jezus” – ucieszyła się siostra. I Basia uwierzyła, że to powiedział jej Bóg. „Tylko on mógł wiedzieć, że tego potrzebuję”.

– Powoli zaczęło się we mnie na nowo pojawiać zaciekawienie Bogiem. To było wręcz jak zakochanie.

Pojechała na miesięczne rekolekcje stowarzyszenia w Hiszpanii i po raz pierwszy w życiu poczuła, że niczego jej nie brakuje. – W relacji z Bogiem mam wszystko.

Wróciła z postanowieniem, że będzie misjonarką. Wypowiedziała pracę, większość swoich rzeczy rozdała i wyjechała do Argentyny.

Ksiądz przychodzi i odchodzi

Słudzy Ewangelii dopiero co powstali po odłączeniu się od innej misyjnej wspólnoty, do której należały siostry z Warszawy. Do Argentyny zjechali prawie wszyscy członkowie po ślubach oraz ci, którzy chcieli je dopiero przyjąć, w tym Basia.

Dostali w użytkowanie starą szkołę, z której musieli wynieść śmieci i truchła zwierząt. Prysznic zaimprowizowali ze szlaucha i worków na śmieci. Mieli ze sobą to, co przywieźli w plecakach. Basia nie miała menażki, więc jadła w plastikowym opakowaniu po marmoladzie.

„Jak formacja?” – pytali w krótkich rozmowach telefonicznych rodzice. „Cierpienie” – odpowiadała półżartem Basia.

– Podczas tych pierwszych lat bardzo nasiąkliśmy Argentyną. Tamtejszy Kościół jest bardzo misyjny – mówi. Tłumaczy, że ta misyjność jest rozumiana jako coś powszechnego, dla każdego, od chrztu.

Razem z kilkoma innymi siostrami została poproszona przez proboszcza, żeby pracowała w jednej z nowych, bardzo ubogich dzielnic, do których Kościół w ogóle nie docierał. – Naszym zadaniem było iść do ludzi i stworzyć z nimi jakąś „wspólnotkę”, która mogłaby się stać zaczątkiem parafii – mówi.

W „jej” parafii działało dziewięć kaplic, każda z nich miała stołówkę, każdego dnia wydawano w sumie dwa i pół tysiąca posiłków. Wszystkim zajmowali się świeccy: zbierali pieniądze i przygotowywali posiłki, udzielali chrztów i ślubów. Ksiądz był od odprawiania mszy.

„Ksiądz przychodzi i odchodzi, my zostajemy” – usłyszała od kogoś. Chciała takiego Kościoła w Polsce. Ze świeckimi na równych prawach, otwartego dla wszystkich.

– Nie chodzi przecież o to, żeby nie było hierarchii – mówi. – Ktoś musi podejmować decyzje. Pytanie tylko, z czego te decyzje wynikają: ze słuchania innych czy z pozycji siły?

Po dwóch latach wróciła do Polski.

Kameleon

Co roku członkowie Sług zjeżdżają się na rekolekcje. Basia wracała po nich rozemocjonowana, pełna ochoty do pracy. W ciągu następnych miesięcy w Polsce jej zapał opadał.

– Jeśli chciałam poprowadzić rekolekcje, pracować, musiałam się nagiąć, dostosować do innych – mówi. Robiła przygotowanie do bierzmowania. Przez kilka miesięcy tłumaczyła, że liczy się to, żeby przeżyć sakrament świadomie, że jeśli ktoś nie czuje się gotowy, może z nią porozmawiać, poczekać rok. Że to, w co się ubiorą, jest drugorzędne. Na ostatnich spotkaniach pojawił się ksiądz, „opieprzył” młodzież, że źle trzyma ręce, źle stoi.

– Mogę powiedzieć, co myślę, i współpracy nie ma, albo robić takiego „kameleona” – przyznaje. Zazwyczaj wybierała to drugie.

„Może rzeczywiście coś z nami jest nie tak?” – myślała. A potem znów jechała na rekolekcje, spotykała misjonarzy i misjonarki z innych krajów i czuła, że jednak inny Kościół jest możliwy. Wracała do Polski i słyszała wypowiedzi o „tęczowej zarazie”. Miała poczucie zderzenia ze ścianą.

– Kościół to jest miejsce, które zmieniło moje życie. Ja w nim spotkałam Boga. Kiedy widzę, że staje się miejscem potępienia, braku szacunku dla drugiego człowieka... to mnie to boli, mierzi, krzyczy we mnie. Bo Kościół to jestem ja, to jest moja tożsamość.

Kongres

Po zaostrzeniu prawa aborcyjnego miała poczucie, że Kościół w Polsce się barykaduje, zatrzaskuje uchylone drzwi i zasuwa rolety. „Albo z nami, albo przeciw nam”.

Zobaczyła w internecie „list zwykłych księży”. „My też mówimy NIE wobec nadużyć polityków i grzechów Kościoła – naszych grzechów”, pisali, wzywając do zerwania z używaniem religii do celów politycznych.

Potem pojawiła się możliwość podpisania się pod listem, pod którym początkowo znajdowało się dwadzieścia siedem nazwisk. Basia usiadła w kaplicy z siostrami. Poprosiły o zgodę trzyosobową radę, która kieruje Sługami Ewangelii. Podpisały list.

Gdzieś padła propozycja spotkania na zoomie dla osób, które poparły inicjatywę, także świeckich.

– Dla mnie to spotkanie to było takie: „ufff”. W końcu mogę oddychać. Nie jestem sama! – mówi.

Rozmawiali o sytuacji w Kościele, o reakcjach na list. Na spotkaniu był prof. Fryderyk Zoll: „Co my właściwie robimy w tym Kościele” – pytał. I opowiedział o tym, że marzy mu się platforma dialogu, na której księża, biskupi i świeccy mogliby po prostu rozmawiać.

Basia znów usiadła z siostrami. Chciałaby się zaangażować, ale wtedy siostry będą musiały przejąć część jej obowiązków. Być może zatrzasną się dla nich drzwi w niektórych parafiach. Zostaną zerwane kontakty, o które latami zabiegały.

„Chcę przyjąć te konsekwencje, bo wierzę, że warto” – myślała Basia. Siostry się zgodziły.

Platforma, o której mówił Fryderyk Zoll, przyjęła nazwę Kongresu Katolików i Katoliczek. Basia zgodziła się zostać jej rzeczniczką prasową.

Kongresem zainteresowało się kilkaset osób. Obecnie, jak szacuje Basia, osób, „które można o coś poprosić”, jest około 200.

Podzielili się na grupy robocze, m.in.: „Kobiety w Kościele”, „Relacje duchowni – świeccy”. Efektem ich prac są wciąż powstające raporty: np. „Katolicy i boże zwierzęta”. Dokument omawia badania naukowe dotyczące emocjonalności i czucia zwierząt, podaje argumenty za ich humanitarnym traktowaniem wynikające z Biblii i nauczania Kościoła i zestawia je z przykładami obojętności polskich duchownych na los zwierząt. Kończy się sugestiami działań, które można by podjąć, by nauka Kościoła i polska praktyka zbiegły się ze sobą.

– Basia jest taką osobą duchowną, o jakiej marzyłam – mówi Joanna Krupiarz, która pracuje z nią w komitecie organizacyjnym Kongresu. – Otwarta, prostolinijna.

„Czy nosisz habit?” – zapytała ją, bo w Kongresie wszyscy są na „ty”. „Moje habity kupuję w lumpeksie” – odpowiedziała żartem Basia. Joanna Krupiarz mówi, że zdziwiło ją, jak chętnie Basia oddaje ­„kościelne” obowiązki świeckim. Kiedyś ksiądz poprosił, żeby wygłosiła ­kazanie. „Może ty to powiesz, tak dobrze mówisz?” – przybiegła z pytaniem do ­Joanny.

„Chcemy wziąć odpowiedzialność za Kościół” – mówiła siostra Basia, otwierając pierwszą konferencję Kongresu pt. „Obecni w Kościele”.

„Arcybiskupie, to jest grzech”

Kongres powstał w kwietniu 2021 r. W październiku papież Franciszek ogłosił Synod o Synodalności, w który mieli się zaangażować nie tylko biskupi, ale wszyscy ochrzczeni, zaczynając od parafii. Pierwsza faza synodu miała być „fazą słuchania”.

„Do roboty!” – powiedział abp Stanisław Gądecki, zapytany na spotkaniu, czy Kongres ma zaangażować się w proces synodalny.

– Tylko że po spotkaniu w miłej atmosferze nie idą żadne konkrety, nie ma mowy o tym, żeby podjąć jakąkolwiek współpracę – mówi Basia.

W październiku 2022 r. Kongres ogłosił dziesięć postulatów. Dotyczyły m.in. utworzenia rzecznika praw osób świeckich w Kościele czy odrzucenia języka nienawiści i wykluczenia wobec osób LGBT+. Postulaty rozesłano wszystkim biskupom.

Odpisał abp Adrian Galbas z Katowic, przewodniczący Rady Episkopatu ds. Apostolstwa Świeckich: niektóre punkty są nie do zrealizowania, inne są w trakcie realizacji, debaty na ten temat nie przewiduje. Zaprosił przedstawicieli Kongresu na rozmowę o synodalności.

Na spotkanie w Katowicach Basia pojechała z Joanną Krupiarz. Miała notatki na temat synodu, była po lekturze synodalnych dokumentów, przemyślała, co powie o synodalnym zgromadzeniu kontynentalnym, w którym niedawno uczestniczyła.

To powiedzcie, co chcecie o swoich postulatach – parafrazuje początek spotkania Basia. Zaniemówiła, szukając w głowie tego, co ma powiedzieć. „Właściwie co ja mam zrobić, skoro już w liście napisaliście, że jesteście na nie?” – przemknęło jej przez głowę.

Razem z Joanną Krupiarz przytaczają rozmowę z arcybiskupem i członkami Rady, jak ją zapamiętały:

– Jest tyle grup w Kościele i one nie chcą się spotykać z episkopatem, nie mają zastrzeżeń...

– Czy Kongres chce wyjść poza doktrynę?

– Wierni mogą przecież głosować nogami, jeśli nie podoba im się w jednej parafii, mogą iść do drugiej – usłyszały, kiedy poruszyły wątek dopuszczenia świeckich do władzy w parafii.

– Przecież to się już dzieje i wierni w ogóle odchodzą z Kościoła – przekonywała Basia.

– A czy Kongres się modli?

– Przecież jest tyle pięknych rzeczy w Kościele! – powiedział abp Galbas.

– Ależ oczywiście, że jest tyle pięknych rzeczy, ja oddaję mu całe życie! Co nie znaczy, że możemy ignorować te, które są nie tak! – odparła.

– Ja nie wyobrażam sobie biskupa w Argentynie, do którego przychodzą ludzie, którzy chcą się zaangażować w reformę Kościoła i on tego nie wykorzystuje. Moim zdaniem to jest grzech – wypaliła w końcu.

„Powinni nam zaproponować współpracę, gdyby znaleźli choćby tylko jeden albo nawet pół postulatu, który uznaliby za wartościowy”, myślała z rozżaleniem, wracając do Sopotu. Była skołowana. „Jeśli Rada chciała nas upokorzyć, to wystarczyłby list”, myślała.

Takiego Kościoła chcę

– Dla mnie w kontakcie z biskupami najgorszy jest ten brak zdefiniowania się: rozmawiamy, ale o niczym i jedynym efektem jest notatka prasowa – mówi. – Kontakt z biskupami to dla mnie wybór wiary.

Pytam, czy czuje bezsilność.

– Bezsilność to ja czułam wcześniej, przed Kongresem – odpowiada. – Teraz przynajmniej możemy zrobić coś, cokolwiek. Edukujemy, tworzymy raporty, organizujemy konferencje. Niektórzy mówią, że dzięki Kongresowi znaleźli swoje miejsce w Kościele. Dla mnie to jest sukces – mówi.

Chciałaby w Polsce Kościoła, który jest gotów przyznać, że ma problem. Który chce skorzystać z doświadczeń krajów mających proces laicyzacji za sobą. W którym można rozmawiać po partnersku.

– Proces na pokolenia – dodaje. – W niektórych krajach to potok, w innych strumyczek. W Polsce – raczej kapie. Ale czuję, że Duch Święty działa w Kościele – mówi.

Na zgromadzeniu kontynentalnym synodu w Pradze widziała, że wizje Kościoła otwartego i zachowawczego się ścierają, ale że ta otwarta – trochę przeważa. Ma nadzieję, że październikowa sesja synodu, Zgromadzenie Ogólne, na którym spotkają się przedstawiciele wszystkich kontynentów, potwierdzi ten kierunek. Pierwszy raz w Kościele rozmawia się w ten sposób o roli kobiet, o miejscu osób ze społeczności LGBT+.

– To, co zostanie raz powiedziane, nie będzie dało się zapomnieć – mówi.

Kościół, o którym marzy?

Ma z Argentyny wspomnienie pielgrzymki do sanktuarium Matki Bożej w Luján. Trasa ma 70 kilometrów, idzie się dzień i noc. Po drodze do pielgrzymów dołączają ludzie z okolic, powstaje rzeka ludzi. W większości są biedni: idą w klapkach, dziurawych trampkach, wyciągniętych t-shirtach. Idą ludzie z parafii i tacy, którzy nie chodzą do kościoła, jadą wózki inwalidzkie i drepcze ktoś o kuli. Są pary bez ślubów z dziećmi bez chrztów, transseksualiści. Ludzie pokryci tatuażami, po więzieniach: sprawcy przemocy i jej ofiary.

Kiedy docierają na miejsce, wszyscy są wyczerpani. Ktoś przysiada na ławce, żeby przesiedzieć na niej godzinę i dopiero potem podejść do ołtarza, na posadzce siada pies wymęczonego właściciela. Wśród pielgrzymów krzątają się wolontariusze.

– Ty potrzebujesz odpocząć, ty chcesz się napić, ty chcesz się wyspowiadać, ty porozmawiać, pomodlić się... Niektórzy tam śpią, inni jedzą. Każdy może wejść. A kiedy już jesteś w środku, to zaczynamy rozmawiać i ci towarzyszymy. W taki Kościół wierzę. Takiego Kościoła chcę. Kościoła, który przyjmuje życie takim, jakie przychodzi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Kościół mnie boli