Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już pierwsze takty fanfarowej Toccaty zapowiedziały, że będzie to interpretacja pełna wdzięku, entuzjazmu, choć niepozbawiona refleksyjności. Jakby Tubéry dotknął sedna Monteverdiowskiej partytury. To favola in musica, bajka, baśń, mistrzowsko opowiedziana dźwiękami historia Orfeusza, najpierwszego z muzyków, który wyruszył do piekielnych czeluści ratować umiłowaną.
Pastoralne fragmenty opery, z licznymi tanecznymi interpolacjami, owymi baletti wyjętymi z muzyki XVI w., poruszały swą bezpretensjonalnością i wprawiały w zdumienie błyskotliwymi tempami i wirtuozerią. Melodyczne akrobacje zwinnie wykonywane na fletach prostych (także przez dyrygenta), idealnie stopliwe instrumenty smyczkowe i podrywająca do pląsów delikatna perkusja malowały nastrój beztroski i sielskiej zabawy. Nic dziwnego, że Pasterze energicznie i z niekłamaną radością wyśpiewywali hymny na cześć zakochanych. Chóralne ustępy, idealnie wyważone, z odwagą różnicowane dynamicznie, skrzyły się wieloma odcieniami szczęśliwości.
Złowieszcze pojawienie się Posłanki, która oznajmia śmierć Eurydyki, słusznie jednak załamało efektownie prowadzoną narrację. Tubéry, doceniając dramaturgiczny zmysł mistrza z Mantui, skameralizował brzmienie, wyciszył muzyków, łamał meliczne łuki, zakłócał rytmiczny porządek, uwypuklał zwodnicze dysonanse i harmoniczne przesunięcia, sugerując jednocześnie śpiewakom interpretację tekstu. Recytatywy i ariosa zyskały w śpiewie wokalistów z Namur wyraz ekspresyjny, choć bynajmniej nie patetyczny.
Szczególnie zajmująca była kreacja Luciany Mancini (Posłanka). Jej mocny alt, dźwięczny, niekiedy posępny, wyrażał smutek i współczucie. Z kolei doskonały głosowo Jan van Elsaker nadał Orfeuszowi rys postaci szlachetnej, o niezwykłej godności, zrazu niedowierzającej tragedii, później zdeterminowanej do ratowania Eurydyki. Miękki tenor artysty, precyzja we frazowaniu i artykulacji lamentacyjnych melodii najpełniej objawiły się w słynnej arii "Possente spirto". Wykonana bez egzaltacji, z namysłem, oczarowała nie tylko Charona, który pozwolił w końcu wejść Orfeuszowi do krainy umarłych, ale wszystkich słuchaczy.
Majestatycznie brzmiał Jean-Claude Sarragosse w roli strażnika podziemnego świata i Plutona, choć szkoda, że nie zyskał odpowiedniej partnerki w Caroline Tarrit (Prozerpina). Przez chwiejność intonacyjną wyraźnie odstawała od poziomu reszty zespołu. Nie zachwyciła również Emmanuelle Halimi (Eurydyka). Jej śpiew był poprawny, lecz interpretacja mało wyrazista.
Jakkolwiek artyści zaprezentowali wersję koncertową "L’Orfeo", subtelnie jedynie podkreślając personalne interakcje, interesująco wykorzystali przestrzeń Sal Redutowych gmachu przy placu Teatralnym. Sygnały puzonów z górnego balkonu, dobiegające z oddali frazy kornetu i milknące lamenty Pasterzy, nietuzinkowo ubarwiły wykonanie.
Wiele bym dał, aby zobaczyć śpiewaków z Namur w inteligentnej inscenizacji na stołecznej scenie operowej, a muzyków La Felice i Jeana Tubéry’ego w orkiestronie TW-ON...