Operacja „Tygrys”

Oto reportaż. Na prośbę bohaterów wszystkie fakty zostały przekręcone.

09.03.2010

Czyta się kilka minut

Kuna domowa / fot. Franco Atirador / Wikipedia (GNU) /
Kuna domowa / fot. Franco Atirador / Wikipedia (GNU) /

Wobec sił natury jesteśmy bezradni. Wiem, co mówię. W domu moich teściów zamieszkała kuna.

W stronę kuny

Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Tylko cichy tupot łap na poddaszu, miniaturowe ślady stóp na odmalowanej ścianie. Raz czy dwa za szybą przesunął się cień zgrabnego zwierzątka.

Początkowo dziadkowie moich dzieci odnieśli się do stworzenia z wielką otwartością i tolerancją. Debatowali, czy nowy lokator należy do kun leśnych, czy domowych - rozstrzygający byłby kształt łaty na piersi, gdyby oczywiście udało się ją zobaczyć. Czytali literaturę fachową, prowadzili erudycyjne rozmowy na temat łasicowatych, cytowali felietony Wajraka. Z otwartym sercem i chłonnym umysłem poznawali Innego.

W szponach uprzedzeń

Taki jest świat: możesz przeżyć dziesiątki lat i nie spotkać nikogo, kto chciałby porozmawiać o zwyczajach kun. Jednak wystarczy, że kuna zamieszka na twoim poddaszu i nagle wszyscy chcą cię ostrzec o czyhającym niebezpieczeństwie. Koledzy z wojska, krewni odnalezieni po latach, podróżni w kolejce EKD, wszyscy zmówili się, żeby opisywać zniszczenia, jakich dokonały zwierzaki w domach znajomych. Albo znajomych znajomych. Kuny wiją gniazda w wełnie mineralnej! Niszczą ocieplenie! Porzucają gnijące resztki posiłków! Roznoszą choroby!

Atmosfera w domu dziadków wyraźnie się zmieniła. Zwłaszcza że gdzieś zniknęły ich ulubione synogarlice i sikorki, na trawniku zaczęli znajdować małe ogryzione kostki, kunich odchodów przybywało, a ślady łap na ścianach nie wyglądały już tak subtelnie.

Misja specjalna

Swój udział w narastaniu kunofobii miały też media.

W telewizji pokazali film dokumentalny, który uświadomił dziadkom, że na Mazowszu rozpętała się brutalna wojna, niesprowokowane kuny dokonały inwazji na ludzkie siedliska. W tle brzmiała szarpiąca nerwy muzyka, a po ekranie przesuwały się obrazy zniszczonych dachów, zdemolowanych samochodów, domów niemal zrównanych z ziemią przez rozwydrzone hordy najeźdźców.

Jacyś ludzie skarżyli się do kamery, że władze nie udzielają im pomocy, że nie mogli się ubezpieczyć od strat, które powodują drapieżniki.

Prezentowali też swoje sposoby obrony. Jeden grał na elektrycznej gitarze, żeby hałas przepłoszył intruzów. Inny podłączył wysokie napięcie do wszystkich piorunochronów i rynien (czym zyskał ponurą sławę wśród kominiarzy). Trzeci, o wyglądzie motocyklisty w skórzanej kurtce i łańcuchach, zamienił swój dom w dzieło sztuki nowoczesnej. - To moje pieszczochy, tak je nazywam - wyjaśniał wskazując na setki metalowych kolców sterczących z gzymsów, okapów i parapetów.

Na koniec wystąpił zażywny mężczyzna w myśliwskim stroju. Miał traperską czapkę w stylu Davy’ego Crocketta. Przedstawiono go jako najlepszego na Mazowszu tropiciela kun.

Elektroniczny borsuk

W porównaniu z tym metody, jakich chwycili się dziadkowie, były zupełnie niewinne. I zupełnie nieskuteczne.

Załatali otwory, przez które wróg dostawał się na poddasze, usunęli niektóre ułatwiające wspinaczkę elementy elewacji. Wieczorami skrobali paznokciami o ściany w złudnej nadziei, że dźwięk - amatorska imitacja kroków lisa - wystraszy kunę.

Wkrótce też dom dziadków zaczęli odwiedzać profesjonaliści. Trucicieli odprawiono. Zwolenników metod ekologicznych poproszono o przedstawienie ofert.

Największe wrażenie zrobił pewien jegomość, który chciał zainstalować tuzin czujek i czterdzieści pięć nadajników imitujących głos borsuka.

- Jak kuna to usłyszy, to się, za państwa pozwoleniem, skicha z przerażenia.

Cena instalacji przekraczała granice zdrowego rozsądku. Chociaż była - jak podkreślał jegomość - znacząco niższa od kosztu wymiany dachu.

Zrezygnowani dziadkowie zaczęli już sobie wyobrażać, jak będzie wyglądało ich życie wśród czterdziestu pięciu borsuków.

I wtedy zadzwonił przejęty kuzyn Tymoteusz. Wczoraj rozmawiał ze znajomymi z Opyp, którzy mieli podobny kłopot.

Tak, znaleźli sposób. Metoda jest prosta, bezpieczna i tania. Wystarczy porozkładać wokół domu odchody tygrysa. - Co?!!!

Lęk i odraza w Milanówku

Dziadek był sceptyczny.

- Dlaczego polska kuna miałaby się obawiać spotkania akurat z tygrysem? Mało jest krajowych drapieżników?

- Przecież próbowaliśmy. Sowa nie pomogła.

- Bo była z plastiku!

Babcia skoncentrowała się na praktycznej stronie zagadnienia. Gdzie w Warszawie można znaleźć tygrysie łajno? W zoo, to oczywiste. Trzeba poprosić kogoś z pracowników. Czy to aby legalne? Może mają tam jakiś punkt sprzedaży? Czy wystawiają faktury? Trzeba zadzwonić. Tylko jak sformułować pytanie?

Za darmo!!!

Zadzwonić do ogrodu zoologicznego i spytać, czy nie odstąpiliby tygrysiej kupy?

Zadanie okazało się łatwiejsze, niż można się było spodziewać.

- Jest pani piętnastą osobą w tym miesiącu. - Pani, która odebrała telefon w Dziale Bardzo Groźnych Zwierząt, wcale nie była zdziwiona.

- Tak, można się zgłaszać po odchody tygrysa, owszem, są za darmo, trzeba tylko ofiarować pewną kwotę na fundację rozwoju zoo.

- Ale czy to działa? - spytała babcia.

- Nikt się nie skarżył. Chociaż muszę powiedzieć, że sami mamy w zoo problem z kunami. Ale może te nasze przyzwyczaiły się do zapachu tygrysa? Dam pani telefon do opiekuna.

Resztę tej historii pominiemy. Przemilczymy dramatyczne telefony ("już jest, proszę szybko przyjeżdżać"). Przemilczymy transport ("tylko nie tramwajem, bo państwa wyrzucą") i rozkładanie w ogrodzie plastikowych pojemników po margarynie bez cholesterolu. Przemilczymy też melancholijne spostrzeżenia na temat tygrysiej diety, którymi dzielili się uczestnicy Operacji T ("zjadł sznurek, i to był bardzo solidny sznurek").

Powiedzmy tylko jedno: niesłychane, do jakich rzeczy potrafi człowieka zmusić sąsiedztwo małego drapieżnika.

Być zwyciężonym i nie ulec...

Może ktoś spyta, czy pomogło. Nieszczególnie. Kuna zniknęła na kilka dni, ale gdy zapach tygrysa wywietrzał, wróciła na stare śmieci. Redaktor Wajrak -zawiadomiony e-mailem o przebiegu akcji - zasugerował, żeby tygrysie odchody zamrozić i co kilka dni rozkładać świeżą porcję.

Ale tak ogólnie, to wobec sił natury jesteśmy bezradni. Wiem, co mówię. U moich teściów zamieszkała kuna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010