Olimpia

14.06.2021

Czyta się kilka minut

Długi weekend spowodował, że to, co i tak już było puste, było jeszcze bardziej puste. Ja akurat lubię to prywatne postapo; podskórne katastroficzne wrażenie „gdzie są wszyscy?”. Jednak gdy w niedzielę rano jechaliśmy rowerami na Olimpię i byliśmy już jakiś kilometr od niej, wszystko było nagle na nie odpowiedzią, krzycząc: „Tutaj! Tutaj! Frajerzy, wszyscy są przecież tutaj!”. Stary wolski stadion, w tygodniu zapadający w letarg, w niedziele przekształcający się w targ, sprawiał wrażenie rozdeptanego mrowiska. Zza dziurawego płotu ludzie wylewali się falami, unosząc ze sobą pękate siatki. Wyglądało to, jakby całymi rodzinami rozmontowywano tam pośpiesznie jakiś obiekt w rodzaju piramidy czy bursztynowej komnaty, po czym umykano z drogocennymi kruszcami i klejnotami upchniętymi byle jak w reklamówkach.

Po bliższym przyjrzeniu się okazywało się jednak, że są w nich tylko tanie pomidory, rabarbary, pojedyncze buty, stare walkie-talkie, numery „Radioamatora” i zdekompletowane zestawy lego. Baby, dziady, babo-dziady, panowie z porannym piwkiem, kolekcjonerzy, niemilionerzy. Gigantka z obitą twarzą przechadza się między kramami cała zadowolona z delicją szampańską, kompletnie pochłonięta przyjemnością obgryzania jej z czekoladowej warstwy, w prageście dziewczynki, której tata podarował ulęgałkę. Jakiś błędny degenerat w koszulce Śmierć Wrogom Ojczyzny kręci się między stoiskami, mamrocząc przekleństwa, oczy ma przezroczyste od wódki, ćpania i zła. Obok wielki kopiec kalarepy.

Na ziemi, trawie albo kawałku brezentu porozkładane są kramiki-kosmosiki. Każdy jeden wykrzykuje własną sekwencję chaosu w alfabecie zdezelowanych przedmiotów. Obtłuczona cukiernica – schodzone baleriny z Deichmanna – latarka z rozlaną baterią – kaseta Venus „Nastolatka”. Golf akrylowy z problemem zniszczonych pach – numer czasopisma „Gwiazdy” – otwieracz do konserw – paczka starych słomek – proszek OMO, mało otwierany. Właściciele tych biednych majątków siedzą na skrzynkach, krzesełkach wędkarskich. Szczególne wrażenie robią ci z podbitymi oczami, hawajsko rozłożeni w dziecięcych spacerówkach. Brakuje palm. Drinki są. Różne są konwencje sprzedawcze: od zupełnie pasywnych (półdrzemki, w których sprzedawca komunikuje się z klientem morsem przymkniętego oka) po pełne pasji.

Tu wymieniłabym galerzystę sprzedającego kilka dzieł olejnych niezamierzonego art brut. Mężczyzna ubrany w jasny płócienny garnitur, z misternie wyczesanymi girlandami żółtych loków, przypominał dużego Małego Księcia. Podczas kilku minut, które spędziliśmy przy jego czteroobrazowej galerii, zdążył kompletnie nas omotać. Po pierwsze, przedstawił nam stojącego nieopodal ich autora, pana Jana. Po drugie, od razu zastrzegł, byśmy pana Jana traktowali z szacunkiem i go nie dotykali, do czego wcale żadne z nas nie dążyło. Po trzecie, kazał nam niezwłocznie kupować jego obrazy, od czego płynnie przeszedł do oskarżenia nas, że obrazy, które my mieliśmy namalować, nie zostały wcale dostarczone i mamy czym prędzej je namalować! Jego stanowczość i proaktywna postawa sprawiły, że musieliśmy przyznać mu rację: niewiele ostatnio malowaliśmy.

Jak teraz wytłumaczyć się naszemu nagłemu samozwańczemu marszandowi z przeciągającej się artystycznej bezpłodności? Zrugani, obiecaliśmy nieco na wyrost, że obrazy doniesiemy w przyszłym tygodniu. Od czasu tej deklaracji cały przyjazd na Olimpię nabrał walorów wyrazistego, dużo wyrazistszego niż zwykły sen, snu.

A jest tutaj co śnić. Jak wyraził to ktoś w opiniach google – „Mydło i powidło w błocie”. Ten obraz jest doskonale trafny. Zarówno tylko trochę używany Lux z 1997, jak i bliskie terminu ważności powidła sprzedawane są tu wprost z błota. „W niedzielę dzieją się tu cuda” – napisał ktoś inny. Też jest coś na rzeczy. Wydarza się tu niewątpliwie cały czas, na każdym kroku, cud przemienienia przeszłości z powrotem w teraźniejszość. Rzeczy bezwartościowe, poprzez fakt wystawienia ich na sprzedaż i wyznaczenia im ceny, choćby wynosiła ona złotówkę, nabierają znowu wartości. Odpady życia wprowadzane są z powrotem do obiegu, czasem na wpych. Przeglądam kopiec starych kart pocztowych. Przypomina te zalegające dawne studia telewizyjne na Woronicza, z których redakcyjne sierotki wyciągały zwycięzców konkursów, zagadek i loterii. Są tam życzenia zdrowia, szczęścia i pomyślności, zaproszenia na ślub osób zapewne dawno już rozwiedzionych, prośby o skontaktowanie się z adwokatem w sprawie komornego, dawno nieaktualne sprawy, na których odwrotach pysznią się widoki zburzonych teraz budynków, panoramy nieistniejących już miejsc. Dziwnie zanurzać ręce w to kłębowisko-śmietnisko zdezelowanych ludzkich losów, uczuć, dążeń.

Duch przeszłości przyświeca również sekcji spożywczej. Sprzedaje się tu masy przeterminowanej żywności wyskipowanej z przysklepowych kontenerów. Palety jogurtów, zupki chińskie, winegrety w proszku, konserwy mięsne skierowane przez markety na śmietnisko wędrują z powrotem do siatek i toreb na kółkach dziadziusiów. Tu walutą są ciągle grosze. Na jednym ze stoisk pośród cebuli i botwinki zauważam rabarbar opisany jako „kwaśne kije”. Gdy dopytuję sprzedawcę, co to za nazwa, zaczyna trochę chytrze, a trochę z zawstydzeniem wywracać oczami, by wreszcie zdradzić mi swoje najintymniejsze triki handlowe, które ja zdradzam teraz państwu. „Proszę panią – mówi – to jest dla śmiechu. Jak klient jest bardziej rozśmieszony, to jest też skorszy do kupowania”. W morderczym upale hałdy pakowanej próżniowo polędwicy sopockiej zaczynają zachodzić białym oparem, ale trudno stamtąd odjechać. Olimpia to gigantyczne antycentrum handlowe, zwariowana kloaka miasta, sklep, śmietnik i świat jednocześnie. Rozśmieszona i skorsza do kupowania, nabywam jeszcze kilka zupełnie niepotrzebnych mi przedmiotów, które pewnie niedługo wystawię na śmietnik, skąd trafią z powrotem na Olimpię. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2021