Okazja bez święta

22.11.2021

Czyta się kilka minut

 / VALENTINA R. / ADOBE STOCK
/ VALENTINA R. / ADOBE STOCK

Osiemdziesiąt dolarów kosztują kolczyki, które chętnie przyjąłbym w prezencie, gdyby dopuszczały to wzorce zachowań i wyglądu przypisane do mojej płci (rozumianej w ujęciu kulturowym, bo w zdradliwe meandry dyskusji o cielesności nie będziemy się tu wdawać). Sklep internetowy „New York Review of Books” nie rozróżnia gadżetów na kategorie „dla niej” i „dla niego”, ale za to ma np. piękną kategorię „dla idealisty/idealistki”, w której właśnie widnieją te kolczyki z cytatem z Walta Whitmana: „Stawiaj dużo oporu, rzadko bądź posłuszny/a”.

Jestem prawie pewien, że prestiżowy dwutygodnik literacko-polityczny zaraz mi przyśle, jak co roku, wiadomość, że także u nich nadchodzi Czarny Piątek, może więc jest szansa, że kolczyki będą za pół ceny. Jest w tym wrzasku wielkich liter w nagłówkach maili i namolnym głosie lektorów reklam nuta desperacji, jakby wszyscy ci, którzy żyją z wpędzania nas w spiralę coraz bardziej wydumanych potrzeb, obawiali się, że toksyczny omam pryśnie i ludzie w tym roku przestaną dawać się rozpruwać. Że nie uda się sprzedać tego wszystkiego, czym zapchali parki logistyczne oplatające miasta niczym XIX-wieczne systemy fortyfikacji.

Gdybym jeszcze miał indyka w brzuchu i na podniebieniu kwaśny posmak żurawin… ale nie, cała amerykanizacja w sferze konsumpcji i rytuałów powszedniości polega przecież na tym, że kopia wychodzi niecałkowicie, pokracznie. Walentynki i Halloween dały się co prawda przeflancować jeden do jednego, ale to dlatego, że to obrzędy publiczne, odprawiane na mieście, w knajpie i na ulicach, niewymagające szczególnego wysiłku poza wydatkowaniem pewnej sumy pieniędzy. Święto Dziękczynienia to zaś bardzo stacjonarna, bardzo domowa okoliczność rodzinna lub w każdym razie w małym, wsobnym kręgu. Moment łączenia i odnawiania wspólnoty ludzi nad posiłkiem, którego jadłospis jest co prawda świeżej daty (podobnie świeżej, jak sporo naszych wigilijnych „klasyków”, z karpiem na czele), ale już nabrał rytualnej powagi, jak przystało na ucztę, w której to duch, a nie żołądek, ma zostać w pierwszym rzędzie nakarmiony. Najlepiej świadczy o tym fakt, że odkąd jedzenie zabitego ptaka zaczęło być źle widziane, tworzy się mniej lub bardziej sensowne zamienniki, zawsze jednak podkreślając, że są to zamienniki właśnie. Że brak indyka wcale nie zrujnuje święta. Im mocniej ktoś czuje potrzebę zapewnienia „ta zmiana przecież nic nie znaczy”, tym większą zdradza niepewność, że jednak narusza granice i tabu.

Mniejsza o to, czy na wielkim półmisku spoczął drób, czy substytut – pieczęcią tego rodzinnego sakramentu okazuje się sos, gravy. Rzecz jasna, również możliwy do zrobienia w wersji wegetariańskiej lub zgoła wegańskiej. Gdybym nie abonował tylu amerykańskich newsletterów kulinarnych, nie zdawałbym sobie sprawy z jego roli – od przeszło tygodnia skrzynka moja pełna jest porad, jak dobrze go przygotować zawczasu (to znaczy: nie robić na chybcika tuż przed przyjęciem, z sosu, który zlejemy z brytfanny z indykiem, lecz mieć go gotowego w lodówce) i że dzięki temu wszyscy będą szczęśliwsi, od nerwowej pani domu począwszy.

Wolni od tych zmartwień mamy więc w Europie sam sklepowy piątek bez rodzinnego czwartku, szał zakupów bez poprzedzającego święta. Tak jakby ktoś w kraju muzułmańskim zarządził wyprzedaże w końcu grudnia bez poprzedzających je świąt, z całą ich krzątaniną i interakcjami. Przenieść z jednej kultury w drugą złożone rytuały rodzinne to zadanie niewykonalne. Można tylko manipulować nami jako konsumentami, uczestnikami tej uniwersalnej, ale pozornej wspólnoty kupujących: pozornej, bo co prawda stojąc do kas tworzymy tłumy, ale jesteśmy w nich bardzo osobni. W miarę jak pustoszeją kościoły, w sferze publicznej właściwie już prawie nie ma sytuacji, gdy stoimy razem powiązani i zjednoczeni, gdy tworzymy krąg, do którego biletem wstępu nie jest pieniądz wydany zgodnie z nakazem aktualnej handlowej chwili. Opór przed tym jest z konieczności aktem jednostkowym, ale to zarazem warunek konieczny, byśmy się kiedyś, gdzieś, pod jakimś nieznanym jeszcze dziś niebem jako wspólnota odbudowali. ©℗

W serwisach kucharskich z Ameryki w okolicach Święta Dziękczynienia zawsze poluję na rozmaite przepisy z żurawiną – tym cenniejsze, że i u nas jest jej teraz pod dostatkiem na targu. Lubię ją przede wszystkim jako bazę różnych sosów – zawsze zaczynamy od zagotowania owoców w niewielkiej ilości soku pomarańczowego, aż zaczną pękać, dobrze się sprawdza do słodzenia syrop klonowy, a z przypraw lubię dodawać do niej rozmaryn. Dzięki swej barwie nadaje się też na piękny krem typu curd, który najczęściej znamy w wersji cytrynowej jako nadzienie tarty na kruchym spodzie. 350 g żurawiny zagotowujemy w rondelku z 200 g cukru i z sokiem z 1 pomarańczy oraz skórką z tejże. Gotujemy na wolnym ogniu ok. 10 minut, aż owoce porządnie się rozpadną. Miksujemy z grubsza blenderem, przecieramy przez sito, dodajemy do ciepłego przecieru pół kostki masła. Ubijamy 2 jajka i 2 żółtka, dodajemy do miski odrobinę ciepłego przecieru, łączymy powoli, potem powoli dolewamy resztę. Przelewamy do garnka, podgrzewamy na wolnym ogniu ok. 10 minut, aż wyraźnie zgęstnieje. Po ostygnięciu wlewamy na przygotowany wcześniej i podpieczony kruchy spód do tarty o wysokich brzegach. Zapiekamy ok. kwadransa w 180 stopniach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021