Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prezydencki tupolew rozbił się z mnóstwa powodów, wśród których były także zwyczaje panujące w 36. Pułku, system szkolenia załóg itd. Wkrótce po wypadku Centrum Operacyjne MSZ nie było w stanie przesłać ministrowi Sikorskiemu listy pasażerów, bo w resorcie... nie działała poczta elektroniczna („Zostaliśmy odcięci w ogóle, centrala od prądu, powikłania po pogodowej awarii” – tłumaczył szefowi dyplomacji jeden z podwładnych na nagraniu upublicznionym przed paroma miesiącami). Najważniejsza już wtedy osoba w państwie wracała do Warszawy z domku letniskowego własnym samochodem, bez ochrony, rozmawiając za kierownicą przez telefon komórkowy. Prokurator generalny spóźnił się na samolot. Nie było wiadomo, na jakich umowach międzynarodowych oprzeć dochodzenie i czy będzie ono wspólne – wyliczankę można ciągnąć, nie dochodząc wcale do tragicznej historii z zamianą zwłok Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej.
Mówiąc o katastrofie państwa, nie zakładamy niczyjej złej woli. Jesteśmy przekonani np., że Ewa Kopacz robiła w Moskwie wszystko, co mogła, żeby wesprzeć rodziny ofiar. Rozumiemy skrajnie trudne zadanie, przed jakim stanęli przeczesujący smoleńskie pole funkcjonariusze rosyjskich i polskich służb. Na każdym kroku widzimy jednak, jak działają – a raczej jak nie działają struktury urzędnicze, jakie procedury są lekceważone albo po prostu nie zostały dotąd przygotowane. „Pełne zawierzenie Rosjanom, rezygnacja z wykonania urzędniczej rutyny, nawet jeśli bolesnej dla rodzin, to ogromny błąd” – mówi cytowany w tekście Roberta Zielińskiego (patrz dział "Kraj") jeden z kluczowych urzędników polskiego rządu. Rezygnując z kategorii winy i pozostając przy kategorii odpowiedzialności, jesteśmy przekonani, że premier rzeczywiście ma za co przepraszać.