Rzeczpospolita bez fachowców

Można zrozumieć pomyłkę pogrążonej w bólu rodziny. Można też zrozumieć – a na pewno można rozliczyć podczas wyborów – pomyłkę polityka. Nie sposób zrozumieć pomyłki urzędnika.

01.10.2012

Czyta się kilka minut

Trumny ofiar katastrofy smoleńskiej na Torwarze, Warszawa, 14 kwietnia 2010 r. / Fot. Jacek Domiński / REPORTER
Trumny ofiar katastrofy smoleńskiej na Torwarze, Warszawa, 14 kwietnia 2010 r. / Fot. Jacek Domiński / REPORTER

W niemal 30 miesięcy od katastrofy smoleńskiej, 25 września 2012 r., Naczelna Prokuratura Wojskowa zwołała konferencję prasową. „Ciało Anny Walentynowicz zostało zamienione z ciałem innej ofiary” – beznamiętnym tonem oświadczył jej rzecznik, płk Zbigniew Rzepa. Dodał, że wątpliwości prokuratorów, które są efektem „analizy dokumentacji przysłanej z Rosji”, budzi pięć innych przypadków.

ŚLEDCZY NIEZMIESZANY

Oświadczenie wstrząsnęło rodzinami ofiar („To potworny ból. Komentarz pozostawiam Polakom. To świadczy o tym, jakie działania prowadzono w Rosji i jakich nie przeprowadzono w Polsce” – mówił wnuk legendy Solidarności, Piotr Walentynowicz), opinią publiczną i politykami opozycji. To na ich żądanie z działań w Smoleńsku i Moskwie tłumaczyli się w Sejmie najwyżsi urzędnicy państwa.

Szef polskich śledczych Andrzej Seremet tłumaczył, jak doszło do pomyłki, wykluczając winę polskiej administracji. W detalach opisywał system działania – rosyjskich – służb. Ciała ofiar, lub ich fragmenty, oznaczano symbolami składającymi się z numeru sektora, w którym je znajdowano. Taka informacja trafiała do protokołu oględzin miejsca wypadku wraz ze zdjęciami oraz opisem dokumentów i rzeczy osobistych, znajdujących się w pobliżu punktu, w którym znaleziono ciało.

WSTRZĄŚNIĘTY ŚWIADEK

W przeciwieństwie do pozbawionego emocji sejmowego wystąpienia prokuratora Seremeta relacja oficera polskich służb specjalnych, której niedawno wysłuchał autor artykułu, jest pełna emocji: – Byłem na miejscu jeszcze tego samego dnia. Brodziłem po tym polu bez końca, już drugiego dnia rozpadły mi się buty od przerażającego błota, wymieszanego ze wszystkim czy raczej ze wszystkimi... Nie spałem ponad dwie doby. Rosjanie byli najpierw po prostu przyjaźni, ale ich nastawienie szybko się zmieniało: po jakimś czasie wycofali zwykłych milicjantów, wprowadzili służby, stwardnieli i patrzyli nam na ręce. Robiliśmy wszystko, aby jak najwięcej rzeczy natychmiast zabrać im z oczu.

Jednak według prokuratora generalnego na miejscu panowała żelazna logika. On sam opiera się na analizie dokumentów i relacjach „z drugiej ręki”. Nie udało mu się zdążyć na samolot zabierający przedstawicieli rządu i specjalistów na miejsce tragedii, bo... zepsuł mu się samochód.

„Zwłoki oznaczano za pomocą opasek, pakowano w folie i umieszczano w trumnach, które przewożono do Instytutu Medycyny Sądowej w Moskwie. Tam dokonywano oględzin, z której to czynności sporządzano protokół oraz fotografie. Następnie zwłoki poddawano badaniu sekcyjnemu, z którego sporządzano dokument w postaci ekspertyzy” – tłumaczył w Sejmie Seremet.

BŁĘDNA IDENTYFIKACJA

W samej Moskwie była ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz. Obecna marszałek Sejmu wielokrotnie mówiła o „pełnej poświęcenia pracy Rosjan” i towarzyszących im polskich patologów, którzy „asystowali przy każdej czynności”. Właśnie o te zapewnienia rodziny smoleńskich ofiar mają do niej największy żal. Co więcej: argumenty na swoje wcześniejsze podejrzenia znaleźli w sejmowej relacji Seremeta, z której wynika, iż niemal wszystkich czynności dokonywali Rosjanie.

– Po rozpoznaniu ciała [przez rodziny – red.] przedstawiciele rosyjskiego organu sporządzali dokumentację. Protokoły te były tworzone przy obecności dwóch świadków, z udziałem rosyjskiego biegłego medycyny sądowej, tłumacza oraz osoby dokonującej identyfikacji – mówił szef prokuratury.

Następnie zwłoki opisywano imieniem i nazwiskiem i umieszczano na liście osób rozpoznanych – prowadzonej oczywiście przez Rosjan. O samych przyczynach pomylenia zwłok Seremet powiedział tak: – Nieprawidłowa identyfikacja dwóch ciał ofiar katastrofy [Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej – red.] to efekt nietrafnego ich rozpoznania przez członków rodzin.

ZLEKCEWAŻONY OBOWIĄZEK

– Błąd nie miał prawa się zdarzyć, ponieważ po przetransportowaniu do Polski ciał ofiar powinny się odbyć sekcje zwłok, przeprowadzone przez naszych specjalistów – komentuje mecenas Stefan Hambura, reprezentujący m.in. rodzinę Anny Walentynowicz.

W ocenie niezaangażowanych w sprawę prawników, Hambura ma rację. – Państwo miało jasno wynikający z przepisów obowiązek przeprowadzenia sekcji zwłok. To zapobiegłoby dzisiejszej traumie, którą przeżywają rodziny – mówi mec. Piotr Schramm z renomowanej warszawskiej kancelarii Gessel.

– Pełne zawierzenie Rosjanom, rezygnacja z wykonania urzędniczej rutyny, nawet jeśli bolesnej dla rodzin, to ogromny błąd – ocenia jeden z kluczowych urzędników polskiego rządu.

Kodeks postępowania karnego nakłada obowiązek przeprowadzenia sekcji zwłok, gdy zachodzi podejrzenie „przestępczego” zgonu. A dokładnie tak było w przypadku ofiar smoleńskiej katastrofy. – Do dziś przecież toczy się śledztwo, które ma wyjaśnić ewentualną odpowiedzialność za doprowadzenie do katastrofy. Jeszcze niedawno prokuratura ostatecznie nie wykluczała zamachu, a co dopiero mówić o kwietniu 2010 r. – tłumaczy nasz rozmówca.

ZAMKNIĘTE TRUMNY

Co więcej: rodziny ofiar były przekonane, że w kraju nie mają prawa nawet do otworzenia trumien.

– Minister Tomasz Arabski nie wydał i nie przekazał polecenia nieotwierania trumien – tłumaczył w Sejmie, chwilę po wystąpieniu Seremeta, minister sprawiedliwości Jarosław Gowin, odnosząc się do roli, jaką podczas pobytu w Moskwie miał odegrać szef Kancelarii Premiera.

Jak sami sprawdziliśmy, w tym samym momencie na stronach polskich ambasad wisiał standardowy formularz, wypełniany przez rodziny, których bliscy zmarli za granicą. Zawierający punkt zakazujący otwierania trumien.

– Ja widziałem w Moskwie szczątki mojej żony. Po powrocie do kraju bliscy chcieli ją pożegnać, byłem jednak przekonany, że zakaz jest bezwzględny. Do dziś widzę w oczach rodziców żony wyrzut... i sam nawet nie wiem, czy decydować się na ekshumację – mówi mąż jednej z ofiar, proszący o zachowanie anonimowości.

Faktem jest, że rodzin ofiar nikt nie poinformował, iż zakaz otwierania trumien widniejący na wypełnianych przez nich formularzach nie jest bezwzględny – do takiej czynności wymagana jest jedynie zgoda inspektora sanitarnego.

NIEODROBIONE LEKCJE

O ile łatwo zrozumieć pogrążonych w bólu bliskich, trudno wytłumaczyć błędy urzędników. Sami politycy przychodzą i odchodzą w rytmie wyborów, jednak dlaczego zawiedli urzędnicy?

Kluczowe decyzje od pierwszych chwil po katastrofie zapadały na spotkaniach specjalnego zespołu, kierowanego przez ówczesnego rządowego stratega, ministra w Kancelarii Premiera Michała Boniego.

– Godziny spotkań, a mało konkretów. My bardzo późno dowiedzieliśmy się np., że LOT dysponuje dobrze wyszkolonym, choć nieetatowym zespołem do spraw katastrof lotniczych, który często ćwiczy takie sytuacje, i bardzo późno zaczęliśmy korzystać z jego wiedzy – mówi nasz rozmówca, który regularnie brał udział w pracach komitetu. Jak opowiada, problemem było nawet znalezienie w stolicy jednego miejsca, gdzie można by złożyć tyle ciał.

– To dlatego padło na Torwar! – wyrzuca z siebie urzędnik, po zapewnieniu, że jego nazwisko ani nawet nazwa instytucji, w której pracuje, nie pojawi się w tekście. – Mówiąc brutalnie: w Warszawie nie ma wystarczająco dużej chłodni. Zresztą nikt ze Smoleńska nie wyciągnął żadnej lekcji: gdyby doszło do zderzenia pociągów albo ogromnego pożaru, warunki byłyby gorsze niż w Moskwie. Pewnie musielibyśmy opróżnić jakąś dużą chłodnię z mięsa, aby przeprowadzić badania przy takiej skali ofiar.

CENTRUM (NIE)BEZPIECZEŃSTWA

Tymczasem już od pięciu lat mamy w Polsce instytucję, której zadaniem jest koordynowanie działań we wszystkich „kryzysowych” sytuacjach – Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. W dniach katastrofy odegrało ono podrzędną rolę, ograniczając swoje wysiłki do pomocy w organizacji pogrzebów. Stało się tak wcale nie z powodu źle napisanej ustawy: po prostu ledwie na pół roku przed katastrofą, w niejasnych okolicznościach, pozbyto się szefa Centrum, Przemysława Guły. To lekarz, wyspecjalizowany w medycynie pola bitwy praktyk, który był na miejscu trzęsień ziemi, powodzi i największej katastrofy budowlanej w Polsce – gdy zawalił się dach nad halą Międzynarodowych Targów w Katowicach. Niedługo przed Smoleńskiem Gułę zastąpił strażak.-teoretyk, dzięki dyplomatycznym zdolnościom lepiej przyjmowany w Kancelarii Premiera.

– Do dziś niemal nikt nie kojarzy skrótu RCB. Nie słyszałem również, aby zajęli się testowaniem, jakie wnioski wyciągnęła administracja z katastrofy smoleńskiej. A powinni nękać każdą jedną urzędniczą komórkę, wypracowywać procedury i wymyślać niemożliwe wręcz scenariusze – mówi nam jeden z posłów PO, który w 2007 r. brał udział w pracach nad ustawą o RCB.

NISKIE LOTY

30 miesięcy, które upłynęły od poranka, gdy Tu-154 rozbił się przed pasem lotniska Siewiernyj, nie wystarczyły również na zbudowanie systemu lotów VIP-owskich. Krótkie wypady wciąż realizuje, w zasadzie zlikwidowany, 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego. W podróże po Europie politycy wybierają się samolotami należącymi do Eurolotu, a za ocean – rejsami komercyjnymi.

Ubiegłotygodniową podróż na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ Bronisław Komorowski opisywał takimi słowami: „To jest źródło doświadczeń bardzo przedziwnych. Chodzę po tych kabinach, przesiadając się od jednego ministra do drugiego i widząc zdumione oczy pasażerów. Oni też nic z tego nie rozumieją, im się wydaje, że jakieś ważne sprawy dzieją się w sposób mało poważny. Rzecznik prasowa kuca. Tłumaczka siedzi między fotelami” – opowiadał prezydent reporterowi Radia Zet.

Trudno o bardziej jaskrawy dowód, że decyzja o likwidacji 36. Pułku nie rozwiązała żadnego problemu. – To była decyzja dyktowana czystym PR-em. Miała pokazać opinii publicznej, że rządzący potrafią podejmować szybkie decyzje, są odpowiedzialni i konsekwentni oraz mają konkretne pomysły – ocenia znany specjalista od public relations.

ODŁOŻONE DECYZJE

Trudno o mocniejszy dowód, że dwa i pół roku po wypadku prezydenckiego tupolewa rządzący nie potrafią podjąć systemowych decyzji. To dokładnie ta sama inercja, która doprowadziła do katastrofy. Z raportu NIK, która przebadała system lotów VIP-ów, wynika, że katastrofa jest efektem rozbicia jakości 36. Pułku i mogła się zdarzyć w dowolnym momencie między 2005 a 2010 r. Refleksji nie wywołał nawet rzucający mundur dowódca jednostki płk Tomasz Pietrzak, który w 2008 r. pożegnał się ze swoimi pilotami, mówiąc: „Jest potrzebna natychmiastowa decyzja, aby oszczędzić łez i płaczu”.

W kilka dni po 10 kwietnia 2010 r. płk Pietrzak tłumaczył piszącemu te słowa: – Nie byłem jasnowidzem. Moje raporty o konieczności zmiany samolotów i przeznaczenia pieniędzy na szkolenia mieli na biurkach kolejni ministrowie obrony narodowej, w tym śp. Aleksander Szczygło. Jednak decyzje o zakupie nowych samolotów politycy stale przekładali, podobnie jak poprawę bytu elity polskich pilotów. A każdy z nich miał świadomość, że odchodząc do cywila będzie zarabiał trzy razy więcej, choćby wykonując loty na tej samej trasie – bez związanych z wożeniem VIP-ów „niespodzianek”.

***

Dziś, po upływie 30 miesięcy od narodowej tragedii, państwo nie jest w stanie rozwiązać nie tylko problemu z lotami VIP-ów. Żaden z polityków nie jest jednak oskarżany o te zaniedbania. Premier przeprasza, ale znaczną część swojego wystąpienia poświęca polemice z opozycją. Obdarzony ustawową niezależnością prokurator potrafi, z wysokości mównicy sejmowej, oskarżyć rodzinę Anny Walentynowicz o „błąd”. Niezwykle przykry błąd, jak to ujął rzecznik klubu PO Paweł Olszewski. Tylko że popełniony przez kogoś zupełnie innego. 


ROBERT ZIELIŃSKI jest dziennikarzem śledczym „Dziennika Gazety Prawnej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2012