ODPORNI

Do Europy wracają epidemie chorób zakaźnych. Jeszcze niedawno zapobiegały im szczepienia, dziś jednak rodzice wolą „naturalną odporność”. A dzieci chorują.

12.05.2014

Czyta się kilka minut

Gdy nie widać, mniej boli? Kilkuletni chłopiec w czasie akcji szczepień ochronnych przeciw tężcowi i odrze. Rotterdam, marzec 2008 r. / Fot. Robin Utrecht / AFP / EAST NEWS
Gdy nie widać, mniej boli? Kilkuletni chłopiec w czasie akcji szczepień ochronnych przeciw tężcowi i odrze. Rotterdam, marzec 2008 r. / Fot. Robin Utrecht / AFP / EAST NEWS

Przybywa w Polsce rodziców, którzy nie zgadzają się na obowiązkowe szczepienia swoich dzieci. Choć w skali kraju jeszcze nieliczni, są jednak coraz lepiej słyszalni. Ich opinie o szkodliwości szczepionek oraz związanym z nimi ryzyku, powielane w sieciach społecznościowych i na forach o macierzyństwie, powoli stają się częścią mody na „życie w zgodzie z naturą”. Czasem także – sprzeciwu wobec państwowego przymusu.

Lekarzy martwią towarzyszące tej postawie efekty. Na oddziały urazowe szpitali trafiają już dzieci z poparzeniami i ranami, nieszczepione przeciwko tężcowi. Z Zachodu, gdzie ruchy antyszczepionkowe działają od lat, przyszło zjawisko tak zwanych „ospa party”, czyli wizyt z dziećmi w domach ich chorych rówieśników – organizowanych po to, aby „hartować” organizmy najmłodszych. Zaś według raportów, w Polsce wzrasta zachorowalność na różyczkę, odrę i krztusiec.

Dr n. med. Jacek Mrukowicz, pediatra, wiceprzewodniczący Polskiego Towarzystwa Wakcynologii: – Czy zamiast szczepić i zawczasu uczyć się rozpoznawać zarazki, lepiej testować odporność przez zachorowanie? To niczym argument zwolenników selekcji naturalnej. Społeczeństwo nie powinno akceptować takiego podejścia.

Dr hab. med. Iwona Paradowska-Stankiewicz, krajowy konsultant w dziedzinie epidemiologii: – U rodziców została uśpiona czujność. „Tych chorób już nie ma”, mówią. Nie ma, ponieważ utrzymuje się jeszcze tzw. odporność zbiorowiskowa i dzieci nieszczepione są chronione przez szczepione.

Justyna Socha, współzałożycielka Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach Stop NOP: – W Polsce nie rejestruje się wszystkich powikłań poszczepiennych. Znamy wielu lekarzy, którzy są świadomi ryzyka szczepień, lecz boją się o tym publicznie mówić.

Antyszczepionka: przyczyny choroby

Naukowcy powtarzają – szczepienia ocaliły miliony. W samych tylko Stanach Zjednoczonych, począwszy od 1924 r. zapobiegły ponad 100 milionom przypadków chorób zakaźnych u dzieci (to wnioski z badań ogłoszonych niedawno w cenionym „New England Journal of Medicine”). Z dużym prawdopodobieństwem można je uznać za najbardziej dobroczynny rodzaj interwencji medycznej w historii.

Ruch antyszczepionkowy – choć towarzyszy nauce od czasu, gdy pod koniec XVIII w. Edward Jenner stworzył pierwszą szczepionkę przeciwko ospie prawdziwej – zyskał na znaczeniu dopiero od niedawna. Popularność zawdzięcza w dużej mierze jednemu człowiekowi: byłemu chirurgowi Andrew Wakefieldowi.

28 lutego 1998 r., na specjalnie zwołanej konferencji prasowej w Londynie, oznajmił on, że odkrył przyczynę autyzmu. Jego zdaniem, na powstanie tej choroby miała wpływ podawana rocznym dzieciom szczepionka przeciw odrze, śwince i różyczce. Wyniki badań jego zespołu ogłosił drukiem prestiżowy „Lancet” – zaś dzień później pierwsze strony angielskich gazet zapełniły się pytaniami o bezpieczeństwo szczepionek.

Trzeba było kilku lat, aby wykazać, jak Wakefield bardzo się mylił. A przy okazji – jak zataił m.in. wiadomość, że jego działalność finansowała także organizacja rodziców, chcąca pozywać w sądach firmy farmaceutyczne. Ale mleko zostało wylane. Brytyjscy i amerykańscy rodzice masowo rezygnowali ze szczepień ochronnych dzieci. Wspierały ich niektóre media i politycy: poglądy Wakefielda podzielał m.in. obecny sekretarz stanu USA John Kerry. Pytanie, czy szczepi swoje dzieci, przysporzyło nawet kłopotów elokwentnemu zwykle Tony’emu Blairowi – ówczesny brytyjski premier odmówił odpowiedzi, za co zaatakowali go i zwolennicy, i przeciwnicy szczepień.

W sieci podejrzeń

Choć żadne z przeprowadzonych później badań nie potwierdziło rewelacji chirurga z Londynu, opinia o tym, że szczepienia powodują autyzm, przetrwała w niektórych środowiskach do dziś. Zaczęto je także winić za inne choroby, których objawy ujawniają się w wieku do dwóch lat, kiedy wykonuje się najwięcej zastrzyków. – W potocznym myśleniu, jeśli jakaś ciężka choroba nastąpi po tak emocjonalnie nacechowanym zdarzeniu, jakim dla rodziców – a zwłaszcza dla matki – jest szczepienie dziecka, skłonni jesteśmy wiązać ją właśnie z tym zabiegiem. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy wątpliwości rodziców wzmacnia pseudo-wiedza czerpana z internetu – mówi dr Jacek Mrukowicz.

To właśnie setki forów, tuziny portali dla młodych rodziców oraz kilka niezależnych telewizji on-line przedłużyło życie teorii Wake­fielda. W polskim internecie można znaleźć strony, na których publikuje się, jakoby ukrywane, listy przychodni „testujących szczepionki”. Medycynie konwencjonalnej, skorumpowanej ponoć przez koncerny farmaceutyczne, przeciwstawia się alternatywną, „naturalną”. Pojawia się określenie: „szczepionkowe ludobójstwo”.

W antyszczepionkowej sieci – jak nigdzie indziej w Polsce – mieszczą się różne wątki i postawy życiowe. Prawica myli się z lewicą: z niektórych stron tego rodzaju można równie szybko trafić do „siostrzanych” portali przeciwnych żywności modyfikowanej genetycznie – jak do takich, które przekonują, że w Smoleńsku doszło do zamachu.

Większość łączy jednak niezgoda na dyskusję. Jedna z grup na Facebooku, przeznaczona dla rodziców „nieszczepiących i szczepiących wybiórczo”, pisze w punkcie 2. regulaminu wprost: „Nie ma tu miejsca dla osób, które chcą przekonać rodziców, że ich wybór jest błędny”.

Po ujawnieniu nieprawidłowości związanych z artykułem z 1998 r. „Lancet” unieważnił publikację, a brytyjskie władze medyczne pozbawiły Andrew Wakefielda prawa do wykonywania zawodu. Jednak skutki jego konferencji prasowej sprzed 16 lat świat odczuwa do teraz.

Na Zachodzie chorują dziś „dzieci Wakefielda” – niezaszczepione przez rodziców w nadziei, że uchroni je to przed autyzmem. Lokalne epidemie chorób zakaźnych powróciły m.in. do Francji (odra, 2008-11), Niemiec (świnka, 2010), Kalifornii w USA (krztusiec, 2010) i Wielkiej Brytanii (odra, 2012-13). Władze sanitarne Stanów Zjednoczonych ogłosiły niedawno, że z Wielkiej Brytanii trafia do tego kraju więcej przypadków świnki niż z całej Afryki.

A jak jest w Polsce?

Czy wiemy o wszystkim

Justyna Socha ze stowarzyszenia Stop NOP deklaruje, że nie utożsamia się z ruchem antyszczepionkowym: – Denerwuje nas rozpowszechnianie nierzetelnych informacji przez osoby, które chcą udowodnić, że szczepionki stworzono w celu szkodzenia ludziom – mówi. Dodaje jednak: – Rejestrowanie niepożądanych odczynów poszczepiennych w Polsce nie ma nic wspólnego z ich rzeczywistą skalą.

Niepożądane odczyny – czyli reakcje – poszczepienne (NOP) mogą wystąpić u dzieci po podaniu szczepionki. Większość ma łagodny przebieg – gorączka, obrzęk lub ból w miejscu wstrzyknięcia – i ustępuje w ciągu kilku dni. Zazwyczaj nie wymagają interwencji lekarza, jednak powinny zostać mu zgłoszone przez rodziców i zarejestrowane w systemie.

Czasem, statystycznie bardzo rzadko, mogą się zdarzyć odczyny poważniejsze, włącznie z utratą przytomności, zmianą zachowania dziecka czy tzw. wstrząsem anafilaktycznym (to właśnie po to, aby móc na niego szybko zareagować, po zastrzyku zaleca się rodzicom pozostanie z dzieckiem w przychodni jeszcze przez kilkanaście minut). Takie odczyny są zdecydowanie rzadsze i statystycznie mniej groźne niż powikłania chorób zakaźnych.

Zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia, lekarze mają obowiązek zgłaszać każdy przypadek NOP. Zdaniem Justyny Sochy najczęściej tego nie robią. – Naszym celem jest pełna informacja o szczepieniach, czyli także o ryzyku, często zatajanym przed rodzicami. Stowarzyszenie powstało, ponieważ nakładano na nas grzywny – miały zmusić rodziców do szczepień dzieci, które doświadczyły wcześniej powikłań – mówi współzałożycielka organizacji.

Stop NOP chce powołania funduszu odszkodowań dla rodzin, które dotknęły niepożądane odczyny poszczepienne (na wzór istniejących w niektórych krajach UE), możliwości udziału rodziców w procedurze rejestracji powikłań poszczepiennych oraz pełniejszego informowania przez lekarzy o możliwych reakcjach niepożądanych. W ostatnim czasie, z inicjatywy stowarzyszenia, rodzice rozpoczęli akcję informowania prokuratury i ministerstwa zdrowia o naruszaniu tej procedury.

Gdy doktor nie ostrzega

Jedną z osób, które wysłały pismo do władz, jest pan Marcin z Bydgoszczy – ojciec trzyletniej Emilii. Kiedy w drugim miesiącu życia jego dziecko zachorowało na zapalenie płuc, połączył to z pierwszą serią szczepionek podaną trzy tygodnie wcześniej. Dwa dni po drugiej serii szczepień Emilia dostała gorączki i drgawek. Po kilku tygodniach rozpoznano u niej wczesnoniemowlęcą ­encefalopatię padaczkową. Od tej pory w szpitalu była jeszcze 20 razy. Lekarze mówią o postępującym zaniku mózgu, prognozują Emilii śmierć w wieku dziecięcym.

Pan Marcin uważa, że to szczepionki są przyczyną choroby jego córki. Twierdzi, że zna ok. 200 osób, których dzieci zapadły na zdrowiu w okresie po szczepieniach. – To nie jest tak, że jestem przeciw szczepieniom i walczę z wszystkim, co jest w strzykawkach. Nie podoba mi się jednak, że system, który miał zbierać informacje, nie działa, nie chroni pozostałych przed powikłaniami – mówi.

Dodaje też, że kiedy przyszedł z córką na drugą serię szczepień, sam pediatra zauważył, że dziecko nie wodzi wzrokiem. Mimo to zakwalifikował dziecko do szczepienia. Nie ostrzegał przed możliwymi niepożądanymi reakcjami.

– Gdyby powiedział mi np., że po szczepieniu możliwe są tak groźne reakcje organizmu, zastanowiłbym się nad sensem tego zabiegu – deklaruje dziś ojciec Emilii. I dodaje: – Polskie prawo nakłada na lekarzy obowiązek zgłaszania podejrzeń wystąpienia niepożądanych odczynów poszczepiennych. Kiedy rodzic słyszy, że dana reakcja może, lecz nie musi nim być – po pierwsze, należy to sprawdzić, a po drugie – zastanowić się, czy kilkanaście takich przypadków to wciąż tylko zbieg okoliczności.

Choć następstwo czasowe zdarzeń nie jest dowodem na to, że to szczepienia wywołały chorobę Emilii, o potrzebie baczniejszego zwracania uwagi na niepożądane odczyny poszczepienne wspomina się także w środowisku medycznym. Zmianę mogłby wymusić akcja informacyjna wśród lekarzy. Na razie Stop NOP radzi rodzicom, aby prosili o kopię dokumentacji medycznej swojego dziecka, wysyłali skargi do sanepidu, a nawet – walczyli w sądzie o odszkodowanie.

Gwarancje Cejrowskiego

Mimo wątpliwości rodziców, lekarze powtarzają: ryzyko związane z korzystaniem ze szczepionek jest minimalne. – Gdyby jakaś szczepionka okazała się groźna, nie zostałaby dopuszczona do sprzedaży lub wycofano by ją w momencie, gdy jej działania niepożądane zaczęłyby przewyższać korzyści – mówi dr Jacek Mrukowicz.

Jednak to, że szczepionki są bezpieczne, nie znaczy, że są wolne od ryzyka. I to właśnie od podejścia do tego ryzyka zależy zaufanie rodzica do obowiązkowych szczepień. W zdecydowanej większości przypadków niepożądane odczyny poszczepienne nie pozostawiają trwałych następstw zdrowotnych. Niektóre z nich – jak np. drgawki gorączkowe – wyglądają groźnie i mogą przestraszyć rodzica, lecz specjaliści przekonują, że nie wpływają niekorzystnie na dalszy rozwój dziecka.

Nie da się jednak spełnić postulatu autora popularnych programów podróżniczych Wojciecha Cejrowskiego, który namawia rodziców, aby szczepienia dzieci uzależniali od podpisywania przez pediatrów specjalnej „gwarancji bezpieczeństwa szczepień”. Jej formularz Cejrowski umieścił nawet na swojej stronie internetowej. Podpisu lekarza wymaga pod tabelką, wymieniającą ponad 30 substancji chemicznych i biologicznych zawartych w szczepionkach, oraz deklaracją, że nie stanowią one zagrożenia dla zdrowia i życia pacjenta.

– Toksyczność substancji zależy od dawki. Wszystkie substancje dodatkowe w szczepionkach są w bezpiecznych dawkach. Możemy analizować niepożądane odczyny poszczepienne i w dużym stopniu wykluczać związki przyczynowo-skutkowe ze szczepieniami. Nie da się tego zrobić w stu procentach. Każdy, kto miał w szkole logikę, wie, że nie można udowodnić, że czegoś nie ma – przekonuje dr Jacek Mrukowicz.

Sztukmistrz z Lublina

Jeden z najczęściej powtarzanych argumentów przeciwników szczepień brzmi: „dziecko mojej sąsiadki było szczepione, a i tak zachorowało”.

– To wcale nie znaczy, że szczepionka nie działa, najwyżej ma nieco mniejszą skuteczność. Nie zapobiegnie zachorowaniu, ale sprawi, że dziecko uniknie powikłań: nie pójdzie do szpitala, uniknie kalectwa, nie umrze. Czy to nie korzyść? – pyta dr Mrukowicz.

Inna często słyszana opinia: zachorowalność na choroby zakaźne zaczynała się zmniejszać już przed wprowadzeniem programów szczepień ochronnych.

To jednak nieprawda. Aby się o tym przekonać, nie trzeba nawet sięgać do statystyk Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Wystarczy przeanalizować przypadek Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie.

Do tej specjalistycznej placówki trafiały przez lata m.in. dzieci z rozpoznanym ostrym zapaleniem nagłośni, chorobą o dynamicznym przebiegu, mogącą prowadzić do śmierci. Wywołują ją bakterie, najczęściej Hameophilus influenzae typu B (Hib). W latach 1997–2007 na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii leczono tu 53 chorych dzieci, z których dwoje zmarło. Średni czas hospitalizacji wynosił 5 dni (dane za ­artykułem Beaty Rybojad i Witolda Lesiuka w: „Medycyna Praktyczna Szczepienia” nr 2[10], kwiecień-czerwiec 2014).

W 2007 r. szczepienie przeciwko Hib przesunięto w Polsce – jako ostatnim kraju UE – z puli zalecanych do obowiązkowych. Od tej pory do lubelskiego szpitala z powodu ostrego zapalenia nagłośni trafiło tylko jedno dziecko. A to tylko jedna z chorób, przed którą chroni szczepionka przeciw Hib. Bakteria ta – podobnie jak pneumokoki i meningokoki (szczepienia przeciwko nim są w naszym kraju zalecane, jednak nie obowiązkowe) – była też do niedawna jedną z głównych przyczyn zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.

Gdzie jest rtęć

Niektórzy wciąż obawiają się rtęci, którą mają zawierać szczepionki. Chodzi o tiomersal, substancję wchodzącą w skład preparatów podawanych przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi. Zawiera ona rzeczywiście ok. 50 proc. etylortęci – jednak w niewielkim, dopuszczalnym stężeniu. Nie działa toksycznie, a po szczepieniu w ciągu kilku dni jest wydalana z organizmu.

Prof. Paul A. Offit, pediatra z Filadelfii, autor wydanej w 2008 r. książki „Autism’s False Prophets” („Fałszywi prorocy autyzmu”), przypomina, że z rtęcią stykamy się na co dzień. Karmiony piersią niemowlak w ciągu pierwszego półrocza swojego życia przyjmuje jej 400 mikrogramów, ponad dwukrotnie więcej niż w „podejrzanej” serii szczepionek.

„To nie oznacza, że mleko z piersi jest niebezpieczne – a jedynie, że wszyscy przez cały czas konsumujemy pewne ilości rtęci” – pisze prof. Offit. I dodaje: jeśli ktoś, kto mówi, że nie pozwoli, aby jego dziecko miało styczność z rtęcią, traktuje swoje słowa poważnie, powinien czym prędzej wysłać je na inną planetę.

Lekarze odpierają też oskarżenia o lobbing firm farmaceutycznych, które zdaniem ruchów antyszczepionkowych zmuszają pacjentów do przyjmowania większej liczby szczepionek. Sprawa jest złożona, bo presja, aby dane szczepienie wpisać na listę obowiązkowych (a więc refundowanych przez państwo), wiąże się z konkretnym zyskiem dla firmy, która wygrywa publiczny przetarg.

O tym, jaka szczepionka trafia na listę, decyduje m.in. sytuacja epidemiologiczna w Polsce i krajach sąsiednich – oraz pieniądze. Ministerstwo Zdrowia przeznacza rocznie na szczepienia niecałe 100 mln zł. Niemal drugie tyle mogłoby kosztować samo wprowadzenie szczepionek przeciw pneumokokom dla niemowląt. Ale polski program szczepień z wolna zaczyna przypominać zachodnie. Stopniowo obejmuje swoim spektrum więcej chorób; tzw. szczepionki skojarzone ograniczają liczbę koniecznych zastrzyków. Państwo funduje także szczepienia pacjentom z grup ryzyka: wcześniaki są np. szczepione przeciw pneumokokom. Do szczepień włączają się niektóre samorządy.

Według dr. Jacka Mrukowicza, lekarza nie powinno interesować, kto czerpie zysk ze szczepionek: – Nie jestem ich egzekutorem, lecz adwokatem zdrowia pacjenta. Moim obowiązkiem jest przedstawienie ryzyka związanego z daną chorobą oraz możliwości profilaktyki, w tym szczepień. Zresztą w Polsce lekarz nie ma wyboru – jest zobowiązany do rzetelnego informowania pacjentów o szczepieniach obowiązkowych i zalecanych. To nie jest działalność koncernów farmaceutycznych, tylko przepisy prawa.

U źródeł – troska

Jak więc bezstresowo – i minimalizując ryzyko – przejść z dzieckiem przez obowiązkowe szczepienia? Przykładem służą Karolina i Kamil, młodzi rodzice z Rzeszowa.

– Jeszcze zanim urodził się nasz syn, wiedzieliśmy, że to istotny temat i że w kwestii szczepień sami musimy się rozczytać, poinformować. Zbiorowość zwykle nie myśli, tylko idzie przed siebie. My chcieliśmy postępować indywidualnie – tłumaczą w Krakowie, dokąd przyjechali, aby rozwiać wątpliwości i ułożyć indywidualny program szczepień.

Mówią, że nie kosztowało ich to dużo zachodu: – Pierwszym źródłem jest internet, choć trzeba filtrować znajdywane tam informacje i odnosić je do rzeczywistości. Porozmawialiśmy z pediatrą. Znaleźliśmy rozwiązanie w połowie drogi między naszymi obawami a zaleceniami lekarzy. Chcemy, żeby dziecko było odporne na choroby, lecz aby go nie obciążać, szczepimy w dwutygodniowym odstępie – wyjaśniają. I dodają: – program szczepień ochronnych nie musi być wcale sztywnym gorsetem. Po konsultacji z lekarzem można go zmodyfikować.

Także dr n. med. Hanna Czajka, kierownik Poradni Konsultacyjnej Szczepień dla Dzieci z Grup Wysokiego Ryzyka w Szpitalu Dziecięcym im. św. Ludwika w Krakowie jest zdania, że kluczem do bezpieczeństwa szczepień jest rozmowa lekarza z pacjentem. W ciągu ostatnich dwóch lat wśród ok. 400 rodziców przeprowadziła ankiety na temat emocji, jakie wiążą się z tą procedurą. Ich wyniki mówią wiele o nieporozumieniach narosłych wokół szczepień.

Na pytanie, co czują przed lub w trakcie szczepienia dziecka, 49 proc. rodziców odpowiedziało, że troskę; 22 proc. wskazało na niepokój; 19 proc. na strach; 5 proc. na bezradność. Z kolei zapytani o to, czego się obawiają w związku ze szczepieniami, rodzice najczęściej mówili o niepożądanych odczynach poszczepiennych – oraz o płaczu dziecka.

Rozmowa leczy lęk

Zdaniem dr Czajki, negatywne odczucia można zminimalizować dzięki empatii. – Wyrażając swoje wątpliwości i obawy rodzice pokazują, że troszczą się o dzieci. Tak właśnie jest, nawet jeśli lekarzom wydaje się czasem, że ich dociekliwość wiąże się z kłopotami. Dobrze jest przypomnieć, że rozumiemy ich niepokój. To zmienia postawę, umożliwia rozmowę. Ludzi, którzy mają swoje własne poglądy na temat medycyny czy stylu życia i za nic ich nie zmienią, jest tak naprawdę niewielu.

Specjalistka przyznaje, że w ostatnich latach nawet na oddziałach noworodkowych coraz częściej zdarzają się odmowy szczepień – kiedyś zjawisko rzadkie. Jej zdaniem, lekarze mają jednak możliwość wpływu na rodziców. Najlepiej – przez właściwą praktykę.

– Im więcej czasu upłynie od szczepienia, tym trudniej ustalić, co jest przyczyną ewentualnych niepokojących objawów u dziecka. Dlatego tak ważny jest wywiad podczas badania kwalifikacyjnego. Specjalnie zwracam wtedy uwagę np. na zaburzenia w postaci asymetrii, napięć mięśniowych czy zmian skórnych – po to, żeby pokazać rodzicom, że występują one już przed szczepieniami i jeśli w przyszłości się nasilą, zastrzyk nie będzie za to odpowiedzialny.

– Dobrą praktyką jest omawianie ulotki informacyjnej szczepionki z pacjentem – dodaje dr Mrukowicz, który jest także redaktorem naczelnym „Medycyny Praktycznej Szczepienia”. Pismo to wydało właśnie przewodnik dla lekarzy i pielęgniarek, jak rozmawiać z rodzicami o szczepieniach dzieci. Ale informacja jest też dostępna dla rodziców: oprócz kilku wiarygodnych stron internetowych mogą np. skorzystać z aplikacji mobilnej „Moje dziecko” – przewodnika nt. profilaktyki zdrowotnej u dzieci poniżej dwóch lat, który zawiera komplet informacji o chorobach zakaźnych i wszystkich dostępnych szczepieniach.

„Żałujemy”

Rezygnacja ze szczepień nie jest pozbawiona negatywnych konsekwencji. Decydując się na taki krok, rodzice ryzykują nie swoim zdrowiem. Lekarze powtarzają: szczepienia to „układ kontrolowany”, lepiej przejść po nich krótką gorączkę, niż czekać, aż zakaźna choroba wyciągnie dziecko do szpitala, doprowadzi do głuchoty po śwince lub innych, jeszcze gorszych skutków.

Najnowszą odsłonę długiego sporu o szczepionki można zamknąć w medialnych klamrach: rozpoczęła się w 1998 r. niesławną konferencją Andrew Wakefielda, skończyła – a raczej: ciągle trwa – w formie debat na internetowych forach. Jest coraz głośniejsza, przybywa zaangażowanych w nią osób, fakty coraz częściej mieszają się z mitami.

Ale nie wszyscy chcą mówić. Są rodzice, którzy wybierają milczenie.

Dr Jacek Mrukowicz: – Kiedy nieszczepione dziecko trafia do szpitala z powodu powikłań choroby zakaźnej, jego ojciec i matka zwykle nie ujawniają się publicznie. Mają poczucie winy, odpowiedzialności za ciężką chorobę. Czasem łapią lekarzy w szpitalu, podchodzą, mówią, że chcieliby porozmawiać. „Żałujemy...”, „Gdybyśmy tylko wiedzieli...”, „Czy na pewno nie można już nic zrobić?”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2014