Raport przed epidemią

Lekarstwem na opór przed szczepieniami mógłby być mądrze skonstruowany przekaz. Jego adresatów nie można jednak traktować jak ignorantów.

13.03.2018

Czyta się kilka minut

 / PATRYK SROCZYŃSKI
/ PATRYK SROCZYŃSKI

To, co dzieje się obecnie w Polsce – spadek liczby osób zaszczepionych, zalew publicznie wyrażanych wątpliwości odnośnie do szczepień powszechnych, głosy niepokoju na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych (NOP-ów), słowem: „ruch antyszczepionkowy” – nie jest niczym nowym. Ani niezrozumiałym. Nie świadczy też o żadnej patologii społecznej. To element naturalnego „cyklu antyszczepionkowego”, znanego od przynajmniej 150 lat, mającego swoje przyczyny, przebieg i konsekwencje. W tym sensie zjawisko to przypomina epidemię, którą można spokojnie i systematycznie zarządzać.

Najpierw trzeba się jednak wyzbyć paru uprzedzeń. Przede wszystkim: nie traktować „antyszczepionkowców” jak reprezentantów tajemniczej, bezmyślnej, złośliwej rasy, która dokonuje inwazji na zdrowe i mądre społeczeństwo. Zarówno osoby sceptyczne wobec szczepień, jak i ludzie szczepiący dzieci zgodnie z kalendarzem, mają swoje powody, motywacje i system wartości, które wpływają na podejmowane przez nich decyzje. Nie ma żadnych dowodów na to, że nieszczepienie wynika na przykład z niższej inteligencji, zaś osoby szczepiące dzieci podjęły przemyślaną decyzję opartą na rzetelnej wiedzy medycznej. Nie powinniśmy szufladkować ludzi, odpowiednio, „proszczepionkowych” i „antyszczepionkowych”, według prostej dychotomii „mądrzy-głupi” albo „wiedzący-niewiedzący”.

Istnieją liczne doniesienia pokazujące, że za niechęcią wobec obowiązkowych szczepień dzieci kryją się naturalne cechy ludzkiego umysłu. Jedno z takich badań przedstawiamy w tym artykule.

Choroba szwedzka

Zacznijmy jednak od lekcji historii. Pod koniec XVIII w. szczepienie przeciwko czarnej ospie zawędrowało do Skandynawii. W 1754 r. szwedzka Rada Zdrowia zleciła przetłumaczenie na język szwedzki francuskich badań nad skutecznością szczepień, a w 1766 r. zaleciła utworzenie w Sztokholmie „centrum szczepień”. Od 1801 r. państwo szwedzkie finansowało szczepienie przeciwko czarnej ospie. W 1816 r. pojawiło się pierwsze prawo nakazujące szczepić dzieci, a w 1853 r. zaostrzono przepisy – przykładowo, szkoły nie mogły przyjmować niezaszczepionych dzieci, a dziecko opuszczające sierociniec musiało posiadać świadectwo szczepienia. Dane statystyczne pokazują spektakularny spadek zachorowań od początku XIX w. W latach 60. XIX w. niemal 80 proc. Szwedów było zaszczepionych przeciwko ospie.

Od lat 50. i 60. XIX w., zwłaszcza w Sztokholmie, odsetek zaszczepionych zaczął jednak spadać i w 1872 r. Rada Zdrowia oszacowała, że wynosi zaledwie ok. 45 proc. Jedną z przyczyn był coraz głośniejszy ruch antyszczepionkowy. W 1861 r. dr N.L. Andersson, w raporcie napisanym po epidemii czarnej ospy w Kristianstad, odnotował dwie przyczyny opozycji wobec szczepień: medyczne i ideologiczne. Z jednej strony podnoszono niepełną skuteczność (część osób zaszczepionych i tak chorowała; konieczne były doszczepienia itd.), a z drugiej – niektórzy interpretowali chorobę jako karę boską, przez co szczepienie równało się „blokowaniu” boskiego planu. Odnotowano m.in., że cała społeczność baptystów w parafii Holm konsekwentnie odmawia szczepienia swoich dzieci.

Reakcją środowiska lekarskiego było zintensyfikowanie wysiłków. W 1872 r. pierwszy lekarz Sztokholmu, dr C.A. Grähs, ogłosił, że konieczne może być przymusowe doprowadzanie dzieci na szczepionki za pośrednictwem „policji zdrowotnej”. Skutkiem – co warto odnotować – był tym ostrzejszy sprzeciw środowisk antyszczepionkowych i tej części społeczności medycznej, która była sceptyczna wobec ostrego planu Grähsa. W ten sposób po stronie „przeciw” mimowolnie znalazła się część środowiska lekarskiego.

I wtedy przyszła epidemia. O ile w typowym, spokojnym roku w Sztokholmie w wyniku czarnej ospy ginęło kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt osób, w 1874 r. odnotowano 1191 zgonów – niemal 20 proc. wszystkich przypadków śmierci w tym roku. Z wielkim trudem epidemię udało się zażegnać i w niedługim czasie, bez żadnego przymusu, liczba osób zaszczepionych wzrosła. W 1875 r. było tylko 20 przypadków śmiertelnych, w 1876 r. – trzy. Rok 1880 stanowił pierwszy w zarejestrowanej historii medycznej, kiedy w Sztokholmie nikt nie umarł w wyniku czarnej ospy. Dziś – przypomnijmy – choroba ta ma status eradykowanej, czyli nie występuje w ludzkiej populacji.

Jeszcze garść przykładów. W 1974 r. ukazał się w Wielkiej Brytanii raport na temat negatywnych reakcji po szczepionce na krztusiec. Wskaźnik zaszczepień spadł i na przełomie lat 70. i 80. liczba zachorowań – również zakończonych śmiercią – wielokrotnie wzrosła. Bezpośrednio później wskaźnik zaszczepień wzrósł, a liczba chorych spadła. Analogiczna sytuacja wystąpiła w Japonii, również w odniesieniu do krztuśca. Po wielu dekadach z minimalną liczbą zachorowań rozgorzała debata publiczna na temat negatywnych odczynów poszczepiennych i w ciągu zaledwie dwóch lat (1974-76) wskaźnik zaszczepień noworodków spadł z 80 proc. do 10 proc. W 1979 r. wystąpiła epidemia krztuśca; zachorowało 13 tys. dzieci, 41 zmarło. W 1981 r. Japończycy wprowadzili nową acelularną (bezkomórkową) szczepionkę na krztusiec i liczba zachorowań spadła do poziomu sprzed „epidemii antyszczepionkowej”. Analiza podobnych przypadków, również z Rosji czy Australii, potwierdza ogólny, dość smutny wzorzec: dopiero epidemia przerywa „cykl anty­szczepionkowy”.

Psychologia strzykawki i igły

Zauważmy, że sednem całej tej historii, a zarazem słabym ogniwem programu powszechnych szczepień jest „czynnik ludzki”, czyli, mówiąc nieco precyzyjniej, ludzka psychika. Co właściwie sprawia, że szczepimy – lub nie?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, sięgnęliśmy do literatury psychologicznej, ale także do wstępnych, nieopublikowanych jeszcze wyników badań prowadzonych w Katedrze Psychologii Zdrowia i Jakości Życia Uniwersytetu Śląskiego. Magistrantka jednego z nas [Łukasza Jacha – red.] – Olga Pabian – prowadzi od dłuższego czasu szerokie badania z udziałem polskich „anty-” i „proszczepionkowców”. Przygotowane przez nią kwestionariusze psychologiczne wypełniło prawie 400 osób, co pozwoliło na wgląd w motywacje i wartości mogące leżeć u podstaw decyzji o szczepieniu. Podstawowym celem było wejście w „psychologię szczepienia”, wykraczające poza potoczną diagnozę („ci, którzy wiedzą – szczepią, a ci, którzy nie wiedzą – nie szczepią”). Uczestnicy badania nie byli więc pytani o to, czy rzeczywiście szczepią (tego typu pytania są mało wiarygodne) – sprawdzano głównie stopień „sympatii” bądź „antypatii” do szczepionek oraz związanych z tym postaw i wartości.

Niektóre wyniki były łatwe do przewidzenia: przykładowo, osoby sceptyczne wobec szczepień czuły się bardziej odpowiedzialne za zdrowie swoje oraz bliskich i częściej były skłonne uznawać, że są w stanie uniknąć choroby, jeśli tylko będą o siebie odpowiednio dbać. Zwolennicy szczepień byli z kolei bardziej skłonni zawierzać swoje zdrowie innym i w większym stopniu zgadzali się z tym, że pielęgnowanie zdrowia wymaga konsultacji z lekarzami. Dalej: osoby wykazujące szczepionkowy sceptycyzm niechętnie przyznają, że za ich stan zdrowia mógłby do pewnego stopnia odpowiadać czysty zbieg okoliczności. Ma to psychologiczny sens: jeżeli wierzę, że to w moich rękach spoczywa odpowiedzialność za moje zdrowie, a rola lekarzy i czynników przypadkowych jest niewielka, po cóż mam się szczepić? Co gorsza, przekonanie to bywa rozciągane na innych. Podnoszony często argument, że nieszczepienie swojego dziecka jest narażaniem innych dzieci, trafia w próżnię, jeśli mówimy do osoby, która odpowie: „Trzeba było dbać o swoje dziecko” oraz „Jeżeli twoje dziecko choruje, wina leży po twojej stronie”.


Czytaj także: Rafał Szymczak: Racje przegrywają z emocjami


Mogłoby się wydawać, że nastawienie antyszczepionkowe wiąże się z brakiem szacunku dla zdrowia i skłonnością do ryzykanctwa. Na poziomie psychologicznym jest odwrotnie: badani antyszczepionkowcy wykazywali się silniejszym od proszczepionkowców przekonaniem, że szczęście człowieka jest uzależnione od stanu zdrowia, np. częściej zgadzając się ze zdaniem, że „gdy człowiek jest chory, to jest nieszczęśliwy”, a także silniejszym przywiązaniem do wartości, którą określa się jako „bezpieczeństwo osobiste”. O parametrze tym świadczy choćby odpowiedź na pytanie, czy jest „ważne, aby unikać chorób i chronić swoje zdrowie”.

Co nam siedzi w głowach?

Wyniki te nie są bynajmniej paradoksalne, a pierwszą sprawą, którą należy wyjaśnić, jest ubóstwo znaczeniowe samego słowa „antyszczepionkowiec”. Nie kryje się za nim żaden określony profil psychologiczny, np. „zatwardziałego sceptyka” wierzącego w mity i wyznającego teorie spiskowe. W rzeczywistości jedynie część badanych twierdziła, że wierzy w związki między szczepionkami i autyzmem albo obecność w szczepionkach fragmentów płodów poaborcyjnych. W przeprowadzonym badaniu obok grupy „antyszczepionkowców spiskowych” pojawiły się osoby silnie lub umiarkowanie sceptyczne wobec bezpieczeństwa i procedury szczepienia. Ba, 13 proc. badanych lokowało się „pośrodku skali”, łącząc wiarę w skuteczność i konieczność szczepień z różnego rodzaju wątpliwościami. Szczególnie istotny jest w tym kontekście problem niepożądanych odczynów poszczepiennych (tzw. NOP-ów), ale też samej procedury szczepienia.

Potwierdzają to badania przeprowadzane na reprezentatywnych próbach Polaków. W 2017 r. CBOS zadał im szereg pytań na tematy związane ze szczepieniami. Tylko 5 proc. badanych wyraźnie zgodziło się z tezą, że szczepionki mogą wywoływać „poważne zaburzenia rozwojowe” dzieci. Odsetek osób uważających, że szczepionki są promowane głównie w interesie koncernów farmaceutycznych, spadł o 9 proc. względem poprzedniego badania (z 40 do 31 proc.), przeprowadzonego w 2013 r. Mówiąc ogólniej: poziom pozytywnych postaw wobec szczepionek wzrósł w ciągu tych czterech lat. Przykładowo, ze zdaniem „Ogólnie rzecz biorąc, szczepienie dzieci powoduje więcej dobrego niż złego” w 2013 r. zgodziło się 79 proc. ankietowanych, a w 2017 r. – 85 proc.

Dlaczego więc rośnie liczba osób nieszczepiących dzieci? Zauważmy, że w okresie 2013-17 zwiększyła się grupa Polaków wyrażająca niepokój wobec łagodniej zdefiniowanych „skutków ubocznych i powikłań”. Nie wygląda więc na to, by rósł poziom ogólnej niewiedzy na temat skuteczności czy konieczności szczepionek – badani przez CBOS wręcz coraz częściej i bardziej stanowczo potwierdzają konsensus naukowy. Rośnie natomiast poziom wątpliwości czy też, mówiąc z przymrużeniem oka, „grymaszenia”.

Zauważmy: ryzyko choroby jest odległe i mało znane. Ilu młodych rodziców widziało na własne oczy dziecko chore na krztusiec? W ubiegłym roku zarejestrowano w Polsce 3045 przypadków tej choroby – nie jest ona zatem czymś powszechnym (cóż – właśnie dzięki szczepionkom...). Łatwo więc zbagatelizować odległą ewentualność, zwłaszcza w obliczu bezpośredniej konieczności narażenia dziecka na ból i stres związany z wkłuciem igły, a także ryzyko NOP-ów.

Psycholog Jonathan Haidt zidentyfikował „moduły” stojące u podstaw ludzkiej moralności. Jednym z nich jest moduł „krzywda-troska”. Zgodnie z tą koncepcją u samego korzenia bycia istotą moralną jest wrodzona niechęć do wywoływania bólu („krzywda”) i skłonność do działań opiekuńczych („troska”). Co ciekawe, jedno z pytań, jakim Haidt sprawdza, na ile silny jest ów moduł u danej osoby, dotyczy hipotetycznej sytuacji... „wbicia sterylnej igły w dziecięce ramię”.

Nie oznacza to oczywiście, że rodzic przyprowadzający dziecko na obowiązkowe szczepienie jest niemoralny, ale raczej, że podejmując decyzję o zaszczepieniu dziecka, w pewnym sensie musi działać „pod prąd” instynktownego odruchu. Haidt twierdzi, że siła tego odruchu jest różna u różnych osób. Widok płaczącego noworodka jest czymś bliskim, konkretnym. Krztusiec – dla większości z nas – abstrakcją. Mogłoby to tłumaczyć, dlaczego skłonność do szczepień spada wraz z odstępem czasowym od ostatniej epidemii. Dopiero ona dobitnie uświadamia społeczeństwu, że krztusiec to coś więcej niż „przelotny kaszelek” – chorobę tę nazywano niegdyś „studniowym kaszlem”, ponieważ może trwać wiele miesięcy, a w ostrych przypadkach kaszel bywa tak silny, że powoduje pękanie żeber.

Dla przeciętnego tokijczyka w 1978 r. (albo warszawiaka w 2018 r.) „krzywda” związana z atakiem krztuśca jest czymś nieznanym, hipotetycznym, odległym. Pamiętamy też, że wielu z nas żyje w przekonaniu o osobistej „mocy sprawczej” – to ja decyduję o swoim zdrowiu. Ergo: jeśli będę ostrożny i mądry, choroba mnie nie spotka.

Przechodzimy w ten sposób do kolejnej kwestii: życia w kulturze indywidualizmu. Współcześnie jesteśmy na każdym kroku utwierdzani w przekonaniu o własnej wolności i możliwości samostanowienia – w dziedzinach religii, edukacji, wykonywanej pracy czy sposobów spędzania wolnego czasu. Życie to dla nas rodzaj indywidualnego projektu, dzieła realizowanego poprzez serię wyborów będących nie tylko narzędziem ekspresji, ale wręcz obowiązkiem nowoczesnego człowieka. Przenoszenie decyzji na innych stanowi zaś wyraz rezygnacji z wolności, bo ostateczny wybór w dowolnej sprawie – od składu najbliższego posiłku, przez metodę leczenia stomatologicznego czy środka antykoncepcyjnego, po sposób pochówku – należeć ma do jednostki. Nie powinno dziwić, że osoby przyzwyczajone do możliwości czy wręcz konieczności wybierania zaczynają czuć się nieswojo w sytuacji, gdy rozwiązanie jest im narzucane.

Mała krzywda

Czy oznacza to, że mamy po prostu czekać na epidemię? Cóż, jeśli sądzić po „typowym przebiegu” krzywej rozwoju ruchu antyszczepionkowego, można by tak rzeczywiście uznać. Epidemia przypomina o dwóch ważnych cechach choroby, którym odpowiadają dwie ważne cechy ludzkiej psychiki. Po pierwsze, choroba spada na nas z zewnątrz i przypadkowo, godząc w głęboko zakorzenione (szczególnie silnie w osobach o skłonności antyszczepionkowej) przekonanie o samostanowieniu i osobistej odpowiedzialności za zdrowie swoje i dzieci. Po drugie, jest czymś poważnym, potencjalnie śmiertelnym, co umieszcza w zupełnie innej perspektywie natychmiastowy „koszt” szczepienia, jakim jest ból i dyskomfort dziecka, ale też zawsze istniejące ryzyko NOP-ów. W obliczu epidemii łatwiej przekonać samego siebie, że wyrządzenie „małej krzywdy” zdrowemu dziecku jest w istocie działaniem na rzecz zdrowia.

Lekarstwem na skłonności antyszczepionkowe nie musi być jednak epidemia. Być może mógłby nim być mądrze skonstruowany przekaz. Jego fundamentem nie może być jednak potoczny, kreskówkowy obraz „antyszczepionkowca”. Obok prawidłowości opisanych wyżej można by wspomnieć choćby o tym, że osoby o skłonności antyszczepionkowej mają znacznie mniejsze zaufanie do autorytetu nauki i osoby lekarza. Ponadto źródłem problemu często nie jest poziom faktów, lecz wartości. Komunikat kierowany ze strony „profesora epidemiologii”, który zapewnia o skuteczności szczepień, jest z góry skazany na porażkę. Osoba niechętna wobec szczepień nie tylko ma inne autorytety, ale ponadto może być doskonale poinformowana na temat skuteczności szczepień.

Można oczywiście zapytać, czy powyższy akapit nie jest czysto akademickim rozważaniem, na podstawie którego nie da się skonstruować kampanii informacyjnej. Tak, to niewykluczone. Z drugiej strony opracowanie szczepionki na czarną ospę też mogło się kiedyś wydawać niemożliwe. Być może istnieje „lekarstwo na antyszczepionkowość”, ale aby je opracować, trzeba zacząć od bezstronnego potraktowania skłonności antyszczepionkowych jako naturalnej, powszechnie występującej na świecie, mającej swój korzeń w typowych cechach ludzkiej psychiki reakcji społeczeństwa na… spadek zachorowań na choroby zakaźne. ©

ŁUKASZ JACH jest psychologiem, pracownikiem Zakładu Psychologii Zdrowia i Jakości Życia Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ojciec dwójki zaszczepionych dzieci (3 i 6 lat).

ŁUKASZ LAMŻA jest filozofem i popularyzatorem nauki, pracownikiem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, redaktorem „TP”. Ojciec dwójki zaszczepionych dzieci (4 i 6 lat).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2018