Odliczanie

Za kilka dni rozpoczyna się Festiwal Filmowy w Gdyni. Czy wyśmienity debiut fabularny Jana P. Matuszyńskiego o rodzinie Beksińskich rozbije w tym roku bank z nagrodami?

12.09.2016

Czyta się kilka minut

Ostatnia rodzina” wznosi się ponad sztampowy biografizm czy obyczajową sensację. Rozmyślnie ignoruje czarną legendę narosłą wokół śmierci znanego malarza i samobójstwa jego syna – charyzmatycznego radiowca i tłumacza. Zamiast tego zostajemy wpuszczeni w sam środek rodzinnego piekiełka na warszawskim Służewie, dokąd Zdzisław, Zofia i Tomasz Beksińscy wraz z dwiema babciami przenieśli się z Sanoka w 1977 r. Na przestrzeni trzech dekad obserwujemy z bliska ludzi raniących się nawzajem, ale niezdolnych do separacji i na swój kaleki sposób kochających się.

Powiedzieć bowiem, że film Matuszyńskiego traktuje o rodzinie jako źródle cierpień, to tak naprawdę nie powiedzieć nic. Ten portret rodzinny we wnętrzach jest obrazem o takim zagęszczeniu różnych emocji, że zdaje się, jakby ekran miał w każdej chwili eksplodować. I takich eksplozji jest w filmie co najmniej kilka – najciekawsze jednak jest napięcie, które tworzy się pomiędzy nimi.

Matuszyński i jego scenarzysta Robert Bolesto („Hardkor Disko”, „Córki dancingu”) zaufali nie tyle dostępnym przekazom o Beksińskich, ile im samym, skupiając się na licznych materiałach audio, foto i wideo, na których członkowie rodziny dokumentowali swoje życie. Dziennik codzienności, prowadzony głównie przez Zdzisława, obejmuje wszystko: jedzenie rodzinnego obiadu i napady histerii u Tomka, hydraulika naprawiającego WC i własne narcystyczne występy. Twórcy „Ostatniej rodziny” odtwarzają te archiwalia z taką pieczołowitością, że kiedy podczas napisów końcowych pojawiają się na moment autentyczne nagrania z domu Beksińskich (do mrocznej muzyki This Mortal Coil – jednego z ulubionych zespołów Tomasza), trudno odróżnić je od materiałów inscenizowanych.

Nie o mechaniczną imitację jednak tu chodzi. Kamera w rękach operatora Kacpra Fertacza staje się przedłużeniem amatorskiego panasonica używanego dawniej przez Zdzisława, a jednocześnie osiąga to, co tak świetnie udaje się od lat filmowcom rumuńskim, ostatnio w „Sieranevadzie” Cristiego Puiu. Kamera zachowuje się, jakby była jednym z domowników – kursująca niespokojnie między kuchnią a sypialnią, czasem obserwująca przez kilka minut rozmawiających bohaterów, to znów nieruchomo wpatrzona w uchylone drzwi pokoju, jakby czekała na zaproszenie do środka. Aktorstwo Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika również jest czymś więcej niż brawurowym naśladownictwem. Spod przerysowanych, kabotyńskich gestów wyzierają niezaleczone rany. Zdzisław zagaduje swoje neurozy rozmaitymi mądrościami bądź sublimuje w apokaliptycznych wizjach malarskich. U Tomasza wszystko jest na wierzchu, na dodatek maksymalnie podkręcone: wyraźna fobia społeczna, toksyczna relacja z ojcem, uzależnienie od nadopiekuńczej matki. Wyciszona rola Aleksandry Koniecznej doskonale wyraża pozycję kobiety w tej rodzinie – silną i zarazem wycofaną. Drobna scena, w której osłabiona chorobą małżonka uczy Zdzisława obsługi pralki, a w rzeczywistości przygotowuje go do swojej śmierci, to jeden z tych momentów, w których mamy do czynienia z kinem rangi mistrzowskiej.

Filmowa dojrzałość Matuszyńskiego (rocznik 1984, na koncie m.in. nagradzany dokument „Deep Love”) najsilniej daje o sobie znać tam, gdzie tragiczność spotyka się z trywialnością, a efektem ubocznym tego zderzenia jest straceńczy humor. Widzimy, jak starość, choroba, śmierć, które odsiewają kolejnych członków rodziny, stają się naturalnym elementem ich codziennego bytowania, przedmiotem żartów czy artystycznych eksperymentów. W jednej ze scen matka i teściowa Zdzisława zastanawiają się głośno, kto z ich rodziny umrze pierwszy – i całkiem trzeźwo stawiają na Tomka. Trudno też nie uśmiechnąć się na widok jego wampirycznych peleryn czy oklejonej własnymi nekrologami „krypty”, nie mówiąc o gotyckich klimatach prowadzonych przez niego audycji.

Matuszyński nie eksploatuje jednak tych efektownych motywów i sprawia, że śmiech co chwila więźnie nam w gardle. Nie tylko dlatego, że finał „Ostatniej rodziny” jest z góry przesądzony i od początku trwa nerwowe odliczanie. Rzadko kiedy kino nawiązuje tak bliską zażyłość z bohaterami. Zamknięci z Beksińskimi w czterech ścianach, przepełnionych śmiercią, ale też pełnych życia, chcąc nie chcąc, stajemy się częścią tej rodziny. ©


„OSTATNIA RODZINA” – reż. Jan P. Matuszyński. Prod. Polska 2016. Dystryb. Kino Świat. W kinach od 30 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2016