Beksińscy i my

Złote Lwy na Festiwalu Filmowym w Gdyni otrzymał film „Ostatnia Rodzina”. W jednym z ostatnich numerów „TP” rozmawialiśmy z Andrzejem Sewerynem, odtwórcą roli Zdzisława Beksińskiego.

12.09.2016

Czyta się kilka minut

Andrzej Seweryn na 69. Festiwalu Filmowym w Locarno, 5 sierpnia 2016 r. / Fot. Alexandra Wey / AP / east news
Andrzej Seweryn na 69. Festiwalu Filmowym w Locarno, 5 sierpnia 2016 r. / Fot. Alexandra Wey / AP / east news

Beksiński miał szczękę szerszą niż on – widzę to wyraźnie, gdy siedzę naprzeciwko Andrzeja Seweryna w jednym z ogródków na krakowskim Kazimierzu. Okazuje się, że to kwestia protezy – aktor musiał się do niej przyzwyczaić, nauczyć się z nią mówić, kiedy stawał się Zdzisławem.

Spotykamy się przed pokazem „Ostatniej rodziny” (filmu poświęconego tragicznym losom Beksińskich) na festiwalu w Locarno. Pierwsza dekada lipca, bezlitosne upały. Seweryn jest starannie ubrany (idealnie wyprasowana koszula, dżinsy, zamszowe buty), w trakcie rozmowy mruży oczy i z rozwagą dobiera słowa. Uprzejmy niczym jego bohater. Jeszcze nie wie, że za trzy tygodnie dostanie nagrodę za najlepszą rolę męską na festiwalu filmowym w Szwajcarii.

„Wielka zagłada” rodu Beksińskich dokonała się na naszych oczach. Najpierw, w 1998 r. Zofia umiera na tętniaka, rok później popełnia samobójstwo Tomek, za sześć lat Zdzisława we własnym mieszkaniu zadźga kilkunastoma ciosami noża znajomy nastolatek, domagający się niewielkiej pożyczki.

– O Zdzisławie Beksińskim usłyszałem po raz pierwszy w latach 60., w czasie studiów – mówi Seweryn. – Pani profesor wykładająca historię sztuki pokazywała nam na zajęciach reprodukcje jego obrazów. Byłem i nadal pozostaję pod ich wrażeniem: ostre, wyraziste, tragiczne malarstwo. Czy go poznałem? Nie osobiście. Oglądałem go na wideo, które po sobie zostawił. Widziałem kilkadziesiąt godzin, a to tylko część, bo nagrał setki. Czytałem jego opowiadania, listy, rozmawiałem z ludźmi, którzy go znali. Może nawet usłyszałem rzeczy, o których wiedzieć nie powinienem. Jednego jestem pewien: Beksińscy bardzo się kochali i żyć bez siebie nie mogli, choć robili to inaczej niż inni.

Jan P. Matuszyński – reżyser „Ostatniej rodziny”– najbardziej ceni fotografie Beksińskiego: w latach 50., u progu jego kariery, wyprzedzały epokę (niestandardowe kadrowanie, eksperymenty z formą). A w jego malarstwie zachwyca go pieczołowitość dopracowanego detalu, ironiczny nawias i skłonność do absurdalnego przerysowania. Scenariusz „Ostatniej rodziny” gotowy był już w 2010 r., powstawał 12 lat, niezależnie od biografii pisanej przez Magdalenę Grzebałkowską. Napisał go Robert Bolesto, który w artystycznym życiorysie ma m.in. „Hardkor Disko”, mit o Edypie ukryty w fabule osadzonej w realiach współczesnych.

– Jako 70-latek mogę mówić z pełnym przekonaniem, że gra się lepiej, gdy ma się świetny scenariusz – wyznaje aktor. – Przede wszystkim miałem obok siebie Janka Matuszyńskiego. Gdy dowiedziałem się, że młody reżyser ma ochotę pracować ze mną, a jeszcze potem, że będzie mi partnerować Dawid Ogrodnik, natychmiast zaczęło mnie to rajcować. Bo ja jestem człowiekiem dialogu, nie zamykam się w twierdzy starszego pana pielęgnującego jedyne słuszne przekonania. Chciałbym pani wyznać marzenie związane z umożliwieniem mi uczenia studentów szkół teatralnych – skorzystaliby na tym. Mam szczególne doświadczenia, chodzi o moją zawodową historię, w tym pracę w Comédie-Française, kilkuletni kontakt zawodowy z Peterem Brookiem, pracę w szkołach teatralnych we Francji itd.
 

Zanim powstał film Matuszyńskiego, festiwal Beksińskich rozkręcił się na dobre: Grzebałkowska napisała biografię „Portret podwójny”, a tak naprawdę potrójny, bo to splecione w gordyjski węzeł życiorysy Zdzisława, jego żony Zofii oraz ich syna Tomasza. Rok temu ukazały się odnalezione w archiwach „Opowiadania” malarza. Niedawno wydano spisane głównie z domowego komputera „Dzienniki” Zdzisława, poprzedzone obszerną rozmową z Wiesławem Banachem, dyrektorem Muzeum w Sanoku, gdzie znajduje się największa kolekcja dzieł artysty. Na YouTubie można oglądać filmy dokumentalne o Beksińskich, wypowiedzi, wywiady, ostatnie słowa...

Jacy byli?

Starszy – człowiek wielkich sprzeczności. Życzliwy ludziom i ich unikający. Miły w obyciu, wręcz grzeczny. Paranoiczny – wiecznie czegoś się obawiający. Kontakty sprawiały mu trudność, zmuszały do niewyobrażalnego psychicznego wysiłku. Perfekcjonista skazany na udrękę PRL-owskiej bylejakości (nigdy nie był za granicą). Kolekcjoner płyt z muzyką, sprzętu fotograficznego, wyposażenia warsztatu malarza (nieraz płacił obrazami).

Tomasz – anglista, tłumacz list dialogowych m.in. do Monty Pythona i Jamesa Bonda, znawca popkultury, autor pełnych pasji audycji muzycznych. Człowiek odwrócony od życia, idący w stronę ciemności. Uwikłany w wewnętrzne niemożności. Rozpieszczony i nadwrażliwy, pyszny i niedowartościowany. Wobec kobiet perwersyjnie pozamykany, de facto infantylny. Przerażony świadomością, że można tworzyć z nimi głębsze związki, i jednocześnie bardzo ich pragnący.
W końcu Zofia – matka i żona, rodzinny piorunochron. Muza dla malarza, powiernica nieszczęść Tomka. Romanistka obsadzona w roli gospodyni domowej. Prawo jazdy zrobi, by wozić swoich „chłopców”. Na wakacje nie wybierze się nigdy, morza nie zobaczy. Z francuskiego będzie tłumaczyć potrzebne mężowi książki. Sterroryzowana (wespół ze Zdzisławem) rozkręcającą się coraz intensywniej spiralą obłędu jedynaka. Zawsze w drugim planie: typ tej, która bez szemrania zapomni o sobie i będzie służyć innym.

– Gdybyśmy znali los wszystkich Polaków żyjących w naszym kraju – mówi Seweryn, kiedy pytam, co myśli o stylu życia rodziny Beksińskich – to przecież dowiedzielibyśmy się rzeczy tysiąckrotnie dramatyczniejszych, bardziej zaskakujących niż to, co o nich wiemy. Podkreślam: to, co wiemy. Bo istnieje cała sfera życia w nas, która nigdy nie zostanie ujawniona. Przecież my sami – pani, ja, pani dzieci, moje dzieci, wnuczki i wnuczkowie – zdumiewamy siebie samych, w tym sensie nie do końca się znamy. Szekspir o tym pisze: uważajcie na tajemnicę dobra lub zła, ona może was zaskoczyć, bądźcie otwarci na nią.

Tajemnica to słowo-klucz, które oczywiście drzwi na oścież nie otwiera, ale na pewno zbliża do Beksińskiego. Bo po co nagrywał siebie i rodzinę? Czemu to miało służyć? Intensywnie pracował, raczej nie miał czasu, by to oglądać.

– Na pewien sposób wyprzedził naszą epokę – wtrącam, mając świadomość, że Beksiński potrafił filmować umierającą matkę, teściową, pogrzeby bliskich. – Dziś, w podobnych celach, używamy smartfona.

– Może on to dokumentował – zastanawia się Seweryn – byśmy mogli go poznać? Z jednej strony zostawił ślad po swoim malarstwie, pokazuje się w procesie twórczym, możemy obserwować ewolucję jego obrazów. Z drugiej strony odsłania swoimi nagraniami tę intymną tkankę rodzinnej codzienności. Przecież on świetnie wiedział, że Tomek popełni samobójstwo, że to nieuchronne.

Istnieje zapis wielogodzinnej rozmowy jego, Tomka i Zosi – on nagrywa świadomie, tak samo jak w tej chwili pani ma włączony dyktafon nagrywający to, co mówię ja. Formułuję zdania mniej swobodnie, pilnuję się, staram się mówić w ten sposób, by pani nie myślała, że jestem kretynem, a jednocześnie by moje słowa miały sens, bo już na zawsze zostaną w szanowanym przeze mnie „Tygodniku Powszechnym”. Próbuję sobie wyobrazić, jakie znaczenie dla Beksińskiego musiały mieć toczące się dialogi z człowiekiem, który chce odejść ze świata i który jest jego synem.

W „Ostatniej rodzinie” ta scena jest hymnem na cześć tych, którzy decydują się być ze sobą na dobre i na złe. W każdych okolicznościach. Nie padają w niej spektakularne zdania, nie ma deklaratywnych gestów. Całość jest filmowana w jednym ujęciu, bez cięć. Oszczędne środki wyrazu wystarczają, by oddać napięcie rodzące się na bazie troski i odpowiedzialności. Egzystencjalny dramat wyrastający z drobinek prozy dnia powszedniego. Tylko tyle: pokój, a w nim trójka ludzi. Przy stole siedzi matka z synem, pod oknem ojciec w skupieniu przysłuchujący się rozmowie tej dwójki. Ona mówi, że życie ma sens, syn, że jest straszne. Ona, że wobec kobiet trzeba być delikatnym, on, że nie potrafi. Jej spokojne i cierpliwe słowa, jego szamotanina i bezradność. Podjęta (jedna z wielu) próba dotarcia, przekonania, zrozumienia. Niemożliwa. Pozostaje tylko jedno: być blisko, towarzyszyć, nie opuszczać tego, który jest wypełniony, a może nawet – zaryzykuję to stwierdzenie – urodzony do cierpienia. Emocjonalnie przetrącony.

Ta sytuacja mówi sporo o całej trójce: oni chcą dla siebie dobrze, troszczą się, słuchają, nie są sobie obojętni. W innych scenach „Ostatniej rodziny” widać jeszcze coś innego: oddanie, z jakim Zofia i Zdzisław zajmują się mieszkającymi pod ich dachem starymi matkami.

– Przez wiele lat Zdzisław i Zosia opiekowali się nimi, powoli odchodzącymi z tego świata, ze wszystkimi tego konsekwencjami – opowiada aktor. – Bo nie chodzi tylko o karmienie, podcieranie, przewijanie, mycie, ale ważna jest tu gotowość psychiczna. Proszę zauważyć: teraz to rzadkość, ludzie oddają rodziców do domów opieki, zapewniają im świetne warunki, ale to nie oni, tylko obcy zajmują się ich matką lub ojcem. Czy ja chcę powiedzieć, że w tym upatruję bohaterstwo Beksińskich? Nie, to jest właśnie prawda życiowa i zwykła przyzwoitość. Z tej perspektywy myślę o ostatnich latach Jana Pawła II. On jednym pokazał, niektórym potwierdził, innym uzmysłowił, że gdy będziemy odchodzić z tego świata, to od rozsypującego się ciała istnieje rzecz istotniejsza, bo związana ze sferą ducha.

– Pani chce wiedzieć, co myślę o Beksińskim jako o człowieku? – pyta Seweryn. – Na pewno znakomicie się chował pod przykrywką starszego, uśmiechającego się, kulturalnego pana, a pod spodem pulsowały niespokojne myśli związane z jego sztuką, były jego choroby i wieczny niepokój nie tylko o Tomka, ale także o Zosię. Niektórzy uważają, że był absolutnym egoistą i najważniejsze dla niego było malowanie. Każde uproszczenie uważam za lenistwo intelektualne... Przecież gdyby nie malował, kto by w tym towarzystwie przynosił pieniądze na życie? Tomek to nawet nie chciał się zająć babciami – czując ich zapach zachowywał się agresywnie.

– Jednak – drążę niedający mi spokoju temat – takie zaangażowanie w pracę wiąże się z emocjonalnym opuszczeniem bliskich.

Po krótkiej pauzie Seweryn mówi, że idealne wybory nie istnieją. – Człowiek nie jest na ziemi po to, żeby być cały czas szczęśliwy. Istnieje pojęcie ,,poświęcam się dla ciebie”. Poświęcenie prawdziwe powinno nieść radość. Jeśli będę to robić wyłącznie z obowiązku, to zachodzi ryzyko, że będę siać wokół destrukcję. Nie dawało Zdzisławowi Beksińskiemu radości – tak sądzę – opiekowanie się matką jedną i drugą. Wynikało to raczej z cierpienia. Beksiński wspomina o Żydach, którymi za okupacji nie zaopiekował się jego ojciec. Dlatego w takiej formie chce to jego zaniechanie zadośćuczynić. Podkreślam: w tym, co mówię, nie ma najmniejszego potępienia.

Dlaczego tak to podkreśla? – Ponieważ bezustannej pracy serca i intelektu wymaga próba zrozumienia granicznych sytuacji – mówi mój rozmówca. – Tu nie pozostaje nic na zawsze: świat się zmienia i ludzie wokół nas. Piąte przykazanie brzmi: ,,nie zabijaj”. Ważne, prawda? Ale co robić, gdy siedzę w okopie, trzymam karabin, a na mnie pędzą Niemcy? Mam strzelać w powietrze? Tacy mądrale jesteśmy, gdy potępiamy tych, którzy naciskają spust... No to sami wejdźmy do okopów!

Trzeba rozmawiać z żołnierzami i w ogóle z ludźmi, którzy mają zupełnie inne doświadczenia niż pokolenie dzisiejszych młodych niemających pojęcia, czym była wojna i systemy totalitarne. Nie chcą pamiętać, a może nie wiedzą, że w Polsce jako jedynym okupowanym kraju w Europie za ukrywanie Żydów groziła kulka w łeb.

Pytam, czy polubiłby Beksińskiego, gdyby się poznali? – Kto wie? – zastanawia się przez chwilę. – Prawdopodobnie on miałby większy problem z polubieniem mnie. Był zawsze uprzejmy, a mnie zdarza się zachować niestosownie. Mam problem z urzędnikami, gdy trzymają się sztywno zasady nie zawsze sprzyjającej klientowi. Jestem dyrektorem teatru, nie mogę być tylko aniołem. Zbyt wiele uzewnętrzniam, ale umiem słuchać.

– Beksiński był inspirujący, wszechstronny, oczytany, błyskotliwy – kontynuuje Seweryn. – Potrafił rozprawiać i o polityce, i o kurach, i o sztuce. W latach 50. skonstruował mikrofon nagrywający dźwięki ze sporej odległości. Stworzył projekt autobusu San, a w ostatnich latach życia zajął się grafiką komputerową. Rzeźbił, pisał tysiące listów. Czego on nie robił! Piekielnie utalentowany facet.
A jego relacja z synem?

– Gdybym powiedział, że ją rozumiem, to bym przyjął postawę Boga, proszę pani.

Nie odpuszczam tego wątku i pytam Seweryna, czy rozumie tę postawę jako rodzic.

– Pamięta pani list, który napisał następnego dnia po śmierci Tomka? Jakże on jest obiektywny, suchy, bez emocji. Dla niektórych to świadectwo tego, że był potworem. A dla mnie to ostateczny wyraz bólu.

Poza wszystkim uważał, że to jest nareszcie koniec męki Tomka... Zbyt pochopnie przykładamy proste definicje do złożonych problemów. Nie mamy czasu, by w spokoju przemyśleć fakty.

List, o którym mowa, znajdziemy w „Portrecie podwójnym”: „Droga Ewo. Mam do zakomunikowania smutną wiadomość. Tomek nie żyje. Popełnił samobójstwo w wigilię świąt i znalazłem go sztywnego w pierwszym dniu świąt o godzinie 15. (...) Ostatnie jego słowa nagrane na taśmie mówiły o tym, jak bardzo rozczarował go świat, w którym przyszło mu żyć, i że pragnął zawsze żyć w innym świecie, gdzie reguły są proste, przyjaźń jest przyjaźnią i tak dalej. W przybliżeniu kończyło się to tak: »Wiem, że to świat fikcji, ale może ja przez te 41 lat byłem fikcją. Odchodzę do świata fikcji, bo tylko tam było mi dobrze. Błagam na wszystko, nie budź mnie«. (...) Obawiał się, że go znajdę, zanim środki nasenne go zabiją, i dlatego, jak wynika z taśmy, nie jadł już od 23 grudnia, by środki szybciej zadziałały, i wrzucił do zsypu ich opakowania, aby pogotowie ewentualnie nie wiedziało, czym się zatruł”.
 

– Czy rzeczywiście to, kim jesteśmy, zależy wyłącznie od rodziny? – pyta Andrzej Seweryn. – Sądzę, że w dużym stopniu, ale ma na to wpływ także Kościół, szkoła, technologia, skład chemiczny nowych narkotyków. I jednocześnie to, co tkwi w nas niezależnie od tego wszystkiego – osobowość i układ chromosomów. Ludzie z najlepszych rodzin, otoczeni miłością, mogą niespodziewanie zejść na złą drogę... Ale nie znaczy to, że nie trzeba ich kochać.

Wiem, wiem, Zdzisław nie potrafił nawet przytulić małego Tomka... W ogóle nie umiał dotykać – pogłaskać czy sprać – nie był w stanie. A ja pamiętam z dzieciństwa, że gdy ojciec mnie przytulał, robił to tak mocno, że chwilami nie sprawiało mi to przyjemności. Dziś wiem, co chciał wyrazić. Miłość.
O nie, na więcej zwierzeń na temat mojej rodziny pani mnie nie wyciągnie!

Pani pyta, czy wszyscy jesteśmy zdolni stworzyć rodzinę? Trafiła pani w sedno sprawy – oboje wiemy, że nie. Swoją drogą, ja jestem dobrym na to przykładem, aczkolwiek poczyniłem w tej dziedzinie duże postępy. Dziś uważam się za szczęśliwego męża, ojca i dziadka.

Pierwsze myśli, jakie mi do głowy przychodzą, gdy słyszę słowo „rodzina”? Ciepło, ciągłość, bezpieczeństwo. I nieustające konflikty.

O, widzę, że pani się zdziwiła przy słowie „konflikty”. A zna pani rodzinę, w której ich nie ma? Przecież to są najbliżsi skazani na siebie ludzie, z mnóstwem emocji, tych pozytywnych i negatywnych.
Obecnie wielkie konflikty polityczne wyrażają się również w rodzinie: ludzie zrywają ze sobą, brat z siostrą, matka z synem – jeden jest po stronie prawej, drugi po lewej.

Możesz pokłócić się z kolegą w pracy, przestać się odzywać, na jego widok przechodzić na drugą stronę ulicy. Ale siostra pozostanie zawsze siostrą, matka matką, dzieci dziećmi. Rodzina jest związana ściśle z pojęciem czasu – ma się ją na zawsze. ©

O „Ostatniej rodzinie” pisze Anita Piotrowska >>>

ANDRZEJ SEWERYN (ur. 1946) jest aktorem, reżyserem teatralnym i filmowym. Grał w „Ziemi obiecanej”, „Bez znieczulenia”, „Dyrygencie”, „Dantonie”, „Panu Tadeuszu” Andrzeja Wajdy, „Na srebrnym globie” Andrzeja Żuławskiego, „Prymasie. Trzech latach z tysiąca” Teresy Kotlarczyk, „Różyczce” Jana Kidawy-Błońskiego. Od 2011 r. dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie. 30 września na ekrany wchodzi „Ostatnia rodzina” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, gdzie wcielił się w postać Zdzisława Beksińskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2016