Oda do skromności. Macron zaczyna drugą kadencję

W drugiej kadencji prezydent Emmanuel Macron zamierza zerwać z wizerunkiem polityka aroganckiego i obcego zwykłym obywatelom. Czy uda mu się zreformować system, który odpycha od życia politycznego coraz więcej ludzi?
z Paryża

09.05.2022

Czyta się kilka minut

Emmanuel Macron w czasie spotkania ze sprzedawcami na placu targowym na przedmieściach Paryża. 27 kwietnia 2022 r. / BENOIT TESSIER / AP / EAST NEWS
Emmanuel Macron w czasie spotkania ze sprzedawcami na placu targowym na przedmieściach Paryża. 27 kwietnia 2022 r. / BENOIT TESSIER / AP / EAST NEWS

Podobnie jak pięć lat temu, również w niedzielę 24 kwietnia Macron świętował swoje zwycięstwo przy dźwiękach hymnu europejskiego – „Ody do radości”, choć oprawa tego wieczoru była raczej skromna w porównaniu ze scenerią z wiosny 2017 r., gdy zwolennicy Macrona fetowali sukces w pobliżu szklanej piramidy na dziedzińcu Luwru.

Tym razem prezydent wystąpił na efemerycznej estradzie w popularnym miejscu spotkań paryżan – na Polach Marsowych w pobliżu wieży Eiffla. W towarzystwie żony Brigitte pozdrawiał swoich zwolenników, a w tłumie powiewały francuskie i unijne flagi.

„Nie jestem już kandydatem jednego obozu, ale prezydentem wszystkich Francuzek i Francuzów” – wołał do zebranych Macron, dziękując za wsparcie także tym, którzy głosowali tylko po to, aby „zagrodzić drogę ideom skrajnej prawicy”. I zapowiedział, że wyciągnie rękę także do wyborców swojej głównej konkurentki, nacjonalistki Marine Le Pen.

Stary-nowy prezydent zapewnił, że w kolejnej pięcioletniej kadencji wsłucha się w głos Francuzów. Chce zerwać z wizerunkiem aroganckiego i zamkniętego w Pałacu Elizejskim polityka. Wizerunkiem, który przylgnął do niego w ciągu minionych pięciu lat.

Na Polach Marsowych trwała jeszcze zabawa, gdy w innych miejscach – w Paryżu, Tuluzie, Lyonie czy Rennes – manifestowali przeciwnicy Macrona, w tym młodzieżowe grupy ultralewicowe oraz Żółte Kamizelki (liczba protestujących nie przekraczała nigdzie kilkuset osób). Podpalano kosze na śmieci, przewracano skutery, interweniowała policja. Jedno z haseł protestów brzmiało: „Ani Macron, ani Le Pen – lecz rewolucja!”.

Francja antysystemowa

Triumf Macrona jest bezapelacyjny: zdobył w drugiej turze niemal 58,5 proc. głosów. Jego konkurentka, szefowa nacjonalistycznej prawicy Marine Le Pen, otrzymała ponad 41,5 proc. Przed pięciu laty, w pojedynku tych samych kandydatów, także wygrał Macron, ale z większą niż teraz przewagą – 66 do 34 proc.

Jednak pomimo przegranej skrajna prawica ma także powody do zadowolenia. Wybory te przyniosły wzrost wpływów formacji radykalnych – zarówno skrajnie prawicowych (oprócz Le Pen reprezentowanych też przez publicystę érica Zemmoura), jak i radykalnie lewicowych – kandydat Francji Nieujarzmionej, Jean-Luc Mélenchon, przeciwny NATO i pobłażliwy wobec Putina, zgromadził w pierwszej turze ponad jedną piątą wszystkich głosów.

Wbrew pozorom nie są pozbawione sensu słowa Marine Le Pen, która swoją przegraną nazwała „olśniewającym zwycięstwem”. Liczone razem poparcie w pierwszej turze dla trzech kandydatów „antysystemowych” – czyli dla Le Pen, Mélenchona i ultraprawicowego Zemmoura – przekroczyło połowę ważnych głosów. To pierwszy sygnał ostrzegawczy dla liberalnej demokracji.

Drugim jest marginalizacja w tych wyborach tradycyjnych partii rządzących we Francji na zmianę przez ostatnie półwiecze – umiarkowanej neogaullistowskiej prawicy oraz partii socjalistycznej. Zarówno Valerie Pecresse (kandydatka tej pierwszej, obecnie występującej pod ­postacią partii Republikanie), jak też socjalistka Anne Hidalgo odpadły z wynikiem poniżej 5 proc. głosów.

Nowe bloki polityczne

Trzecim wreszcie czerwonym światłem jest słaba jak na Francję frekwencja wyborcza w drugiej turze – ok. 72 proc.; to najniższa frekwencja od 1969 r. Poza tym w drugiej turze w geście protestu („Ani Le Pen, ani Macron!”) białą kartkę wrzuciło do urn 6 proc. głosujących, czyli ponad 2,2 mln osób.

Podobnie jak pięć lat temu, wyniki wyborów świadczą o postępującym rozwarstwieniu społeczno-geograficznym. Macron triumfował najczęściej w wielkich miastach, wśród osób wykształconych i zamożnych. Z kolei Le Pen – to faworytka Francji peryferyjnej, zwłaszcza na północy, wschodzie i południowym wschodzie kraju, którą wybierali chętnie pracownicy fizyczni i zubożała klasa średnia, ale także ogólnie młodzi wyborcy. Natomiast elektorat kandydata lewicy Mélenchona – to przede wszystkim wielkomiejscy prekariusze z dyplomami oraz imigranci z ubogich przedmieść.

Znana publicystka Natacha Polony komentowała na łamach tygodnika „Marianne”, że mamy dziś do czynienia z trzema blokami politycznymi – liberalno-wielkomiejskim, radykalną prawicą i radykalną lewicą – które coraz trudniej znajdują wspólny język. Według Polony – a jej diagnozę podziela wielu obserwatorów nad Sekwaną – wybory prezydenckie wskazują na „chorobę demokracji, dryfującej w stronę oligarchii, na nierówny i nieskuteczny system edukacyjny, technokratów (u władzy) patrzących na innych z wyższością”. To paliwo dla sił antysystemowych różnej maści.

W stronę kohabitacji?

Choć zapewnił sobie reelekcję, Macron nie może być pewny, czy uzyska pełnię władzy. Już wkrótce, w czerwcu, odbędą się bowiem wybory do izby niższej parlamentu – Zgromadzenia Narodowego – a ich wynik jest wysoce niepewny.

Partię prezydencką – Republiko Naprzód! (LREM) – osłabiają wewnętrzne waśnie. Według prasy były premier Édouard Philippe, oficjalnie lojalny wobec Macrona, po cichu szykuje się do przejęcia po nim schedy w wyborach prezydenckich za pięć lat. Rywalizacja między Macronem a Philippem, który założył niedawno własny ruch polityczny Horizons, nie wróży najlepiej obozowi prezydenckiemu przed czerwcową próbą.

We Francji obowiązuje ordynacja większościowa (jednomandatowe okręgi wyborcze), czyli zasada „zwycięzca bierze wszystko”. Ten sposób wyłaniania deputowanych nie daje dużych szans na liczną reprezentację w parlamencie partii Marine Le Pen, Zjednoczeniu Narodowemu (RN). Inaczej może być z lewicą pod wodzą Mélenchona, która zamierza pójść do tych wyborów w jednym bloku – według wstępnego porozumienia oprócz Francji Nieujarzmionej znajdą się w nim Zieloni, komuniści i być może także socjaliści.

Po porażce w wyścigu prezydenckim ambitnemu 70-letniemu Mélenchonowi marzy się fotel premiera. W wypadku uzyskania większości przez lewicę doszłoby do rzadkiej we Francji sytuacji: rząd i prezydent pochodziliby z przeciwnych obozów politycznych (to tzw. kohabitacja). Według różnych sondaży z ostatnich dni większość Francuzów wolałaby dziś właśnie kohabitację niż samodzielne rządy Macrona.

Scenariusz kohabitacji wydaje się dziś realny. Inną opcją, równie prawdopodobną, jest rząd LREM ze słabą większością lub wręcz rząd mniejszościowy. W każdym z tych wypadków Macron miałby skrępowane ręce, co utrudniłoby mu przeprowadzenie planowanych przez niego – i bardzo niepopularnych – reform, takich jak podniesienie wieku emerytalnego z 62 do 64 lat czy ograniczenie świadczeń socjalnych.

Francja–Polska: animozje i interesy

Jak ponowne zwycięstwo Macrona wpłynie na relacje między Francją a Polską? Odpowiedź nie jest oczywista, bo ostatnie lata obfitowały w nieporozumienia, a nawet ostre spięcia na linii Paryż–Warszawa. Rząd PiS zerwał w 2016 r. podpisany jeszcze za rządów PO kontrakt na 50 śmigłowców Caracal, co wywołało oburzenie Francuzów. Macron należał do najostrzejszych unijnych krytyków naruszania krajowej praworządności przez rząd polski.

Do ostatniej utarczki doszło kilka tygodni temu, tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich we Francji. Premier Mateusz Morawiecki zaatakował Macrona, zarzucając mu, że prowadzi telefoniczne negocjacje z Władimirem Putinem i porównując to do hipotetycznych rozmów między Hitlerem, Stalinem i Polem Potem (szef rządu nie wspomniał przy tym, że Macron dzwoni jednocześnie do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego). Ripostując, prezydent Francji dwukrotnie (w wywiadzie telewizyjnym, a potem prasowym) nazwał polskiego premiera przedstawicielem skrajnej prawicy, a także zarzucił mu antysemityzm. W odpowiedzi polski MSZ wezwał na rozmowę ambasadora Francji w Polsce.

Według Tomasza Orłowskiego, byłego ambasadora RP w Paryżu (w latach 2007-2014), a dziś wykładowcy paryskiej Sciences-Po, obaj przywódcy zachowali się „niestosownie”, choć „odpowiedzialność spada na tego, który zaczął”.

– Strona francuska miała wszelkie dane, żeby odczytać wypowiedź Morawieckiego [na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich – red.] jako wsparcie dla Marine Le Pen, nawet jeśli, jak uważam, nie był to zamiar polskiego premiera. Nie zmienia tego fakt, że Macron odpowiedział w sposób równie niestosowny, a jego oskarżenie o antysemityzm jest nieuzasadnione – mówi „Tygodnikowi” Orłowski.

Jądrowy kontrakt małżeński?

Tomasz Orłowski jest przekonany, że przedwyborczy incydent nie będzie miał trwałych skutków dla relacji francusko-polskich. – Ani Polska, ani Francja nie mają interesu w utrzymywaniu stanu napięcia. Choć na pewno pozostawi to „osad” w stosunkach między Macronem a Morawieckim, także w Radzie Europejskiej UE, która opiera się na kontaktach osobistych między przywódcami – dodaje.

Zdaniem Orłowskiego kontakty Warszawy i Paryża mają duży potencjał, zwłaszcza w kwestii rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. Francja, która jest europejskim liderem energetyki atomowej (ok. 70 proc. elektryczności wytwarzają tam reaktory jądrowe) zabiega o kontrakty na budowę siłowni jądrowych nad Wisłą. Konkurencyjne oferty przygotowały USA i Korea Południowa. Nie wiadomo wciąż, która z tych propozycji zwycięży.

– Jedno jest jasne: Francja jest ewidentnie zainteresowana długotrwałą współpracą z Polską w tej dziedzinie, niezależnie od zwrotów politycznych. Nad Sekwaną mówi się, że energetyka jądrowa to kontrakt małżeński na co najmniej na pół wieku – dodaje Orłowski.

Przypomnieć trzeba, że w ciągu swojej pierwszej kadencji Macron zmienił gruntownie zdanie na temat atomu, co ściągnęło na niego gromy francuskiej lewicy przeciwnej energii jądrowej. O ile pięć lat temu obiecał zamknięcie 14 z blisko 60 istniejących dziś francuskich reaktorów jądrowych do roku 2035, o tyle pod koniec minionego roku ogłosił jednak, że Francja wzniesie nowe reaktory, choć ma to połączyć z rozwojem energii ze źródeł odnawialnych (wiatrową, słoneczną i wodną).

Macron patrzy na wschód

Kwestią, która – pomimo wspomnianego incydentu na linii Morawiecki-Macron – może dzisiaj zbliżyć Polskę i Francję, jest konflikt Unii i NATO z Rosją oraz euroatlantyckie wsparcie dla Ukrainy.

Od 24 lutego prezydent francuski – wcześniej oskarżany, także w Polsce, o pobłażliwość wobec Putina – wspiera ostre sankcje wobec Kremla i dostawy europejskiej broni dla armii ukraińskiej. Po odkryciu masakry w Buczy oświadczył, że zaprzestanie rozmów telefonicznych z prezydentem Federacji Rosyjskiej. Jednak 3 maja Macron ponownie zadzwonił do Putina. Według lakonicznego komunikatu Pałacu Elizejskiego, w trakcie trwającej ponad dwie godziny dyskusji francuski prezydent domagał się od rozmówcy m.in. „zgody na ewakuację (cywilów) z fabryki Azowstal w Mariupolu”, oblężonej przez wojska rosyjskie.

– Macron powinien mieć postawę bardziej ofensywną wobec Rosji i silniej odróżnić się od mało wyrazistej polityki wobec Kremla prowadzonej przez kanclerza Olafa Scholza – mówi „Tygodnikowi” francuski politolog Nicolas Tenzer, szef niezależnej strony eksperckiej Desk ­Russie. Tenzer uważa, że Francja mogłaby dostarczać więcej broni dla Ukrainy niż robi to obecnie. – Symbolicznie ważne byłoby też, gdyby Macron odwiedził prezydenta Zełeńskiego w Kijowie – dodaje ekspert.

Według Nicolasa Tenzera prawdziwym pytaniem jest to, czy zmiana nastawienia Macrona wobec Rosji jest definitywna i głęboka. – I druga kwestia: czy prezydent będzie orędownikiem rozszerzenia Unii o Ukrainę? Czy Francja zamierza naprawdę rozwijać europejskie siły zbrojne? W żadnym ze swoich dotychczasowych przemówień Macron jasno nie wyraził, jak widzi powiązanie NATO z europejską obronnością. Jest ważne, aby tę sprawę sprecyzował w bieżącej kadencji – uważa Tenzer.

System, który ledwo zipie

Wracając do polityki wewnętrznej: trudno oczekiwać od prezydenta ambitnej polityki zagranicznej, jeśli nie zrobi porządków na własnym podwórku. A w tej sprawie szef państwa nie ma czasu do stracenia.

W swoim wystąpieniu pod wieżą Eiffla Macron obiecał „nową erę”, która „nie będzie kontynuacją, ale zbiorowym wynalezieniem nowej metody rządzenia na kolejne, lepsze pięć lat”.

Już u progu poprzedniej kadencji wzywał obywateli do „rewolucji demokratycznej”, czyli do większego zaangażowania w życie publiczne. I zapowiadał gruntowną modernizację systemu politycznego V Republiki, ufundowanego pół wieku temu przez generała de Gaulle’a.

System ten koncentruje władzę w rękach prezydenta – nazywanego czasem we Francji „monarchą republikańskim”. Symbolem tej władzy jest wyłączna kontrola głowy państwa nad użyciem broni atomowej – to tylko prezydent zna szyfr pozwalający na jej uruchomienie. W kampanii wyborczej w 2017 r. Macron zapowiadał m.in. zwiększenie roli parlamentu (przy jednoczesnym zmniejszeniu o dwie trzecie liczby deputowanych), reformę większościowej ordynacji wyborczej (aby dać szansę wejścia do parlamentu mniejszym formacjom), rozliczanie co rok swoich ministrów z wyników ich działań. Obietnice te pozostały dotąd na papierze. Teraz – jak podkreśla na łamach „Le Parisien” politolog Bruno Cautrès – Macron będzie musiał je podjąć. Inaczej grozi mu znów rewolta uliczna w rodzaju Żółtych Kamizelek.

Tomasz Orłowski: – Coraz wyraźniejszym problemem jest rozchodzenie się systemu V Republiki z oczekiwaniami obywateli. Zwrócili na to uwagę główni konkurenci Macrona: Le Pen chce ordynacji proporcjonalnej, a Mélenchon – zresztą nie on pierwszy – wzywa do stworzenia VI Republiki i zwoływania referendów z inicjatywy obywateli. To znak czasu: Francuzi chcą, żeby prezydent konsultował z nimi ważne decyzje, a nie rządził z oddali niczym Zeus na Olimpie.

Czy prezydent wyciągnie z tego wnioski? Nie wystarczą już piękne frazy, którymi Emmanuel Macron jak mało kto umie czarować wyborców. Francuzi są naprawdę zniecierpliwieni.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2022