Od Jordanu do morza

"To nie problem Obamy, to nie problem świata. Osiedla to twój problem!" - przekonują izraelscy działacze pokojowi. Jednak większość Izraelczyków zdaje się problemu nie widzieć.

04.08.2009

Czyta się kilka minut

W zeszłym tygodniu Aluf Benn, redaktor dziennika "Ha’aretz", przyznał na łamach "New York Timesa", że "większość Izraelczyków rzadko ma coś wspólnego z osiedlami; nie ma pojęcia, gdzie one są, nawet jeśli są położone pół godziny jazdy od Tel Awiwu". Chodzi rzecz jasna o osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu Jordanu i we wschodniej Jerozolimie.

Ale jednocześnie nowy rząd Izraela tworzą partie, które osadnictwo wspierają; wicepremier Avigdor Liberman sam mieszka w jednym z osiedli. Nowy burmistrz Jerozolimy Nir Barkat jeszcze przed wyborami zapowiadał rozbudowę dzielnic za tzw. zieloną linią. "Izraelczycy nie płacą ceny za niesprawiedliwość okupacji, więc ona nigdy się nie skończy - konstatował niedawno publicysta "Ha’aretz" Gideon Levy. I dodawał: Ale część świata wybuchnie nam w twarz i wtedy będziemy udawali zdziwione, biedne ofiary, którymi tak bardzo lubimy być".

Antysemita Obama

Ta "część świata" - rozpięta między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym (jak mówią osadnicy o Wielkim Izraelu, danym im, jak wierzą, przez Boga) - jeszcze nie wybuchła. Ale o osiedlach znów jest głośno. Prezydent USA Barack Obama zażądał zamrożenia osiedli i wstrzymania inwestycji we wschodniej Jerozolimie; podobne naciski pojawiły się ze strony Unii Europejskiej. Premier Izraela Beniamin Natanyahu odpowiedział, że jedność Jerozolimy stanowi o suwerenności Izraela.

Na ulicznych słupach w Izraelu pojawiły się plakaty przedstawiające Obamę w kefii, tradycyjnym palestyńskim zawoju na głowę, i określające go mianem nienawidzącego Żydów antysemity. Przed konsulat amerykański w Jerozolimie wyszli demonstranci, skandując: "Barak Hussein Obama"; wołali, że nikt nie będzie im mówił, gdzie mają żyć. "Yes we can" - krzyczały plakaty, mające na przekór Obamie podkreślić, że ogłoszony niedawno w mediach plan budowy 20 nowych osiedli do 2010 r. będzie zrealizowany.

Tak naprawdę problem zaczął się nie dziś, ale od wygranej w 1967 r. wojny sześciodniowej. Wtedy pod kontrolą Izraela znalazły się ziemie wcześniej podlegające Jordanii, w tym wschodnia część Jerozolimy (a także Strefa Gazy, kontrolowana przez Egipt). Zgodnie z artykułem 59 IV Konwencji Genewskiej, okupant nie ma prawa deportować lokalnej ani przenosić własnej ludności na okupowany teren. Zgodnie z prawem międzynarodowym Zachodni Brzeg i wschodnia Jerozolima są terytorium okupowanym.

Tymczasem izraelskie MSZ tłumaczy, że konwencja genewska nie zabrania indywidualnych migracji i powrotu do dawniej zamieszkiwanych miejsc.

Nowa mapa Jerozolimy

O ile terytoria Zachodniego Brzegu przez pewien czas były traktowane jako karta przetargowa i niezasiedlane, o tyle wschodnia Jerozolima od razu została anektowana i Izrael zaczął tam budowę swych dzielnic. Dziś sytuacja i status prawny mieszkańców obu terytoriów różnią się bardzo, jednak jedni i drudzy zmagają się z trudnym sąsiedztwem osadników.

Jerozolimę dzieli na pół tzw. zielona linia, dawna granica z Jordanią. Dzieli wirtualnie, bo faktycznie granicę coraz trudniej dostrzec. Owszem, Jerozolima wschodnia i zachodnia różnią się od siebie: narodowością populacji, statusem prawnym (Palestyńczycy są tzw. rezydentami Jerozolimy, lecz nie obywatelami Izraela), rodzajem zabudowy, osobną siecią autobusów oraz stanem i czystością ulic... Różna jest też polityka ratusza wobec tych dwóch części miasta.

Jednak podział coraz bardziej się zaciera. Na obrzeżach, pomiędzy Jerozolimą i otaczającymi ją palestyńskimi wioskami, powstały Gilo, Givat ha-Matos, Piskat Zeev i inne mniejsze dzielnice. A nieco dalej od miasta, głębiej w Pustynię Judzką, potężna dzielnica-sypialnia Ma’ale Adomim. Już zupełnie niedawno w samym środku palestyńskiej dzielnicy Jabal Mussabar, w sąsiedztwie Góry Oliwnej, prywatny inwestor rozpoczął budowę luksusowego kompleksu apartamentów Nof Tzion (Widok na Syjon). Wzgórze naprzeciw Betlejem oplotły wijące się uliczki wciąż rozbudowującego się Har Homa. Tymczasem zadbana i dotowana przez państwo dzielnica to dopiero jedna trzecia planowanej inwestycji. Inwestycji, która wraz z sąsiednim Gilo odetnie wschodnią Jerozolimę od Betlejem.

Dzielnica, której nie ma na mapie

Miasto Dawida, niewielkie wzgórze przylegające od południa do Starego Miasta. Tu miasto zbudowali Kananejczycy, zdobyli je Izraelici, tu była stolica Dawida. Wyjątkowy system wodny, sadzawka Siloam i sięgająca czasów przed Dawidem historia przyciągają co roku - z motywacji religijnych i turystycznych - tłumy zwiedzających.

Zabudowania parku "Miasto Dawida" - ścieżka, przejścia i kładki - przecięły i oplotły  palestyńską dzielnicę Silwan. Kiedyś to miejsce było częścią dzielnicy, a turyści pozwalali zarobić. Dziś turyści rzadko zbaczają z trasy, zwłaszcza że wąskie, brudne i biedne uliczki odstraszają. W niewielkiej dzielnicy mieszka 55 tys. ludzi; miasto nie wydaje nowych pozwoleń na budowę, domy są więc przeludnione. Części budynków grozi wyburzenie.

Park "Miasto Dawida", choć obok jego logo znajdziemy też logo Parków Narodowych, jest własnością prywatną Eldanu. To firma - założona, by wspomóc żydowskie osadnictwo w tym miejscu. Infrastrukturę parku (np. drewniane kasy i toalety) zbudowano bez pozwoleń. Niemniej prace dalej trwają, po wąskich uliczkach dzielnicy jeżdżą koparki. Niespokojne spojrzenia robotników świadczą, że to nie jest zwykła budowa. Być może Eldan buduje tu parkingi. A na pewno buduje konflikt. - Nie będzie pokoju, póki tu będą - tłumaczy senior rodziny, której działka z oliwnymi drzewkami i winoroślą przytulona jest do rzymskich zabudowań sadzawki Siloam. - Drążą tunele, burząc nasze domy, i burzą szansę na pokój tak długo, jak długo budują za zieloną linią - dodaje.

Samych osadników jest w Silwan kilkuset. - Nawet ich sposób chodzenia po ulicy pokazuje, że są tu u siebie, że musimy im ustępować drogi - mówi Nihad, wychowany i mieszkający w tej dzielnicy. Tymczasem ogrodzenie budowy prowadzonej przez Eldan uspokaja wzrok i sumienie. Wymalowano na nim pastelowymi kolorami scenki: po czystych uliczkach przechadzają się  Izraelczycy (ubrani świecko i ortodoksyjnie) oraz Palestyńczycy, również kobiety w hidżabie i mężczyźni w kefijach. Obok w parku można obejrzeć film o historii tego miejsca. Tłumaczy się w nim: "Wróciliśmy w miejsce, gdzie 3000 lat temu zaczynała się nasza historia i osiedliliśmy się w Givat Ir David (Wzgórze Miasta Dawida)". Na mapach takiej dzielnicy nie ma. Jeszcze.

Namiot sprzeciwu

Sheikh Jarrah wciąż nazywa się Sheikh Jarrah, choć być może na planach Jerozolimy, wyłożonych w biurach Nahalat Shimon International, widnieje inna nazwa. Nahalat Shimon International organizuje żydowskie osadnictwo w sąsiedztwie grobu Szymona Cadyka.

Sprawa Sheikh Jarrah jest znów głośna, już prawie od roku. Według osadników przed 1948 r. domy były tu własnością żydowską. Ale odnalezione przez mieszkańców dokumenty z tureckich archiwów temu przeczą. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że nie może potwierdzić prawa palestyńskich rodzin do tych domów. Większość rodzin to uchodźcy, którzy w ramach programu UNRWA i staraniem rządu Jordanii dostali tu domy, aby mogli opuścić obozy dla uchodźców.

W listopadzie 2008 r. rodzina Al-Kurd została więc "ewakuowana"; teraz kolejne dwie dostały od instytucji izraelskich ponaglenie, by opuściły domy. Termin upływa 9 sierpnia. - Ale mogą przyjść zaraz, na przykład dzisiaj - tłumaczy Muhamad. I opowiada, że "ewakuacja" odbywa się zwykle o trzeciej czy czwartej nad ranem. Przychodzi policja, specjalne oddziały i grupa, która wynosi meble. Teraz pod domami rodzin dyżurują członkowie International Solidarity Movement i inni ochotnicy, tak by ewakuacja nie odbyła się bez świadków. Ich obecność nie zapobiegła jednak w listopadzie usunięciu rodziny Al-Kurd.

- Siedzimy tu, to znak sprzeciwu. Siedzą też z nami ludzie z zagranicy. Przychodzi sporo dziennikarzy, zagranicznych wycieczek, izraelskich działaczy - wyjaśnia czterech mężczyzn dyżurujących późnym popołudniem w namiocie pośrodku dzielnicy.

Namiot, jako "nielegalna konstrukcja", był przez policję burzony już sześć razy. Siedzi tam Nasser Ghawi, którego rodzinie grozi ewakuacja, pan Al-Kurd, którego do opuszczenia domu już zmuszono. Dwaj inni czekają na swoje sprawy w sądzie. Opowiadają o sytuacji, choć wydają się bezsilni i pozbawieni nadziei.

Śmieci

To, że strategicznym planem dla Jerozolimy jest zbudowanie ciągłego pasa żydowskich dzielnic od wschodu do zachodu, przyznał otwarcie w 2002 r. minister turystyki Benny Elon. Podobnie o planach rozbudowy mówią krytykujący go działacze izraelsko-palestyńskiej organizacji Ir Amim (Miasto Narodów). Tłumaczą, że chodzi o to, by Jerozolima była jak szachownica i nie dała się w przyszłości podzielić na izraelską i palestyńską. Tymczasem polityka miasta tworzy dwie kategorie obywateli.

Tak jak wszyscy inni mieszkańcy, Palestyńczycy płacą podatki miejskie. Ale tak jak wszyscy mieszkańcy wschodniej Jerozolimy, niewiele dostają w zamian. Brak chodników, śmieci na poboczach. Na ten widok niejeden turysta wzdycha, mrucząc coś o "brudnych Arabach", choć stan ten jest wynikiem polityki miasta wobec palestyńskich dzielnic. Raport jednej z organizacji pozarządowych mówi, że miasto nie zapewnia podstawowego bezpieczeństwa sanitarnego w tych dzielnicach - nie sprząta ulic, godzi się na nielegalne wysypiska i nie organizuje równocześnie wywozu śmieci. Przy jednej z głównych ulic Silwan, tak jak inne brudnej i z wąskim, zaśmieconym chodnikiem, stoi tablica w trzech językach z logo miasta. Informuje, że jerozolimski ratusz i ministerstwo transportu rozwijają infrastrukturę, bezpieczeństwo i miejski rozwój wschodniej Jerozolimy.

O tym, jak wygląda sytuacja prawna i mieszkaniowa jego palestyńskich sąsiadów, Izraelczyk Yair nie wie zupełnie nic, choć handluje mieszkaniami.

Z jego balkonu widać Silwan, Al Bustan i Jabbal Mussabar. Z niedowierzaniem kręci głową. Wydaje się mu niemożliwe, że nie dostają pozwoleń, że mimo płacenia podatków są pozbawieni komunalnych usług. Pierwszy raz o tym słyszy, choć wychował się w Jerozolimie. - Popatrz, tam jest nowy budynek, czyli jednak coś budują - mówi z nadzieją, wskazując blok w Al Bustan (słynący z grożących mu wyburzeń 80 domów).

Gdy podejdzie się bliżej, na bloku widać izraelską flagę.

Hebron: o co chodzi?

Niektórzy znają sytuację okupowanych ziem z innej perspektywy. Odbyli na tych terytoriach służbę wojskową. Etam zaskakuje, mówiąc, że pojechał do Hebronu zobaczyć, co robi się tam w jego imieniu, ale siedzący obok jego przyjaciel nie ma pojęcia, o czym mowa. - Hebron? A o co chodzi? - pyta znad piwa.

A chodzi o to, że większość społeczeństwa nie wie. Dlatego właśnie Breaking Silence, grupa byłych żołnierzy, organizuje wycieczki dla Izraelczyków. Żeby sami zobaczyli. Hebron to dobre miejsce, by przyjrzeć się i okupacji, i osiedlom. O tym mieście sporo słychać w zagranicznych mediach, telewizje pokazują dokumenty, na YouTube można obejrzeć filmy o agresji osadników (kręcone przez Palestyńczyków rozdanymi im przez B’Tsalem kamerami).

Świt. Na południe od Hebronu, pośród pustych wzgórz, szukamy pasterzy, którym mamy dziś towarzyszyć. Znajdujemy stado kóz i trzech chłopców, którzy dzień wcześniej wypasali kozy pod opieką Kombatantów dla Pokoju, ale mieli problemy. Przyjechało wojsko, żołnierze mówili, że nie wolno im wypasać na publicznej ziemi. Tayush (arab. ,,wspólne życie, działanie"), z którymi spędzam ten dzień, i Kombatanci dla Pokoju - to jedne z nielicznych palestyńsko-izraelskich grup pracujących bezpośrednio na terytoriach.

Droga do szkoły

Będziemy też odprowadzać dzieci do szkoły, bo wojsko nagle zapowiedziało, że tego nie zrobi. Tymczasem droga do szkoły prowadzi między legalnym osiedlem a nielegalnym "przyczółkiem" osadników i gdy z  dziećmi nie ma wojska, osadnicy je atakują. Tym razem jesteśmy my i wolontariusze z Christian Peacemakers. Jest nas dziesięcioro dorosłych, ale i tak zamiast iść drogą, zejdziemy w dolinę i nadkładając drogi, okrążamy wzgórze z tłumem dzieci (od 6 do 10 lat). Nielegalni osadnicy budują domy na szczycie, w lasku posadzonym w latach 80. na koszt państwa. Z powodu drzew nie widać, ile domów już stoi. - Widzisz, nawet sadzenie drzew jest tu polityczne - rzuca Miriam. Z lasku wybiega grupka dzieci, ich ojciec zatrzymał się na skraju. Ubrani na biało na szabat, wyłonią się spomiędzy drzew jak duchy i obrzucą nas kamieniami i wyzwiskami. Tak jak dzieci, którym towarzyszymy, mają nie więcej niż 10 lat. - Ot, sposób na uświęcanie szabatu - mruczą aktywiści z Tayush.

Wojsko nie przyszło ochraniać dzieci, ale pojawiło się tam, gdzie druga część naszej grupy wypasała z chłopcami owce. - Nie wolno ich paść na górze, można tylko w dolinie - objaśnił dowódca i wskazał palcem, odkąd zaczyna się góra.

Potem spotykamy żołnierzy jeszcze raz, już wyjeżdżając z miasteczka. Przyjechali, bo budowa domu zakłóca ciszę szabatu osadnikom mieszkającym dwa wzgórza dalej. Poza tym budowa jest niezgodna z prawem. - Tak jakby tamta była zgodna z prawem - ludzie z Tayush są zniecierpliwieni. Nielegalna (bo liczba pozwoleń wydawanych w tzw. strefie C jest znikoma) budowa palestyńskiego domu przeszkadza nielegalnie budującym i mieszkającym na sąsiednim wzgórzu osadnikom. Dowódca żołnierzy z hummera mówi: - Ja tylko pilnuję prawa. Odpowiada mu pomruk. - Po prostu idź jutro do urzędu i załatw pozwolenie na budowę. - dodaje żołnierz. Parskamy śmiechem.

Strefy

Ma’on nie jest wyróżniającym się osiedlem. Ot, osiedle po prostu. Takie jak 120 zbudowanych od 1967 r. na okupowanych terytoriach. Budowany obok niego nielegalny "przyczółek", z którego posypały się na nas kamienie, to jeden ze 105 aktualnie istniejących takich "przyczółków".

Nie wszyscy z około 270 tys. osadników napadają w taki sposób na Palestyńczyków. Ale przypadki przemocy z ich strony, a przede wszystkim sama ich obecność i idący za nią podział terytoriów na strefy A, B i C sprawiają, że Autonomia Palestyńska (w miarę suwerennie kontrolująca jedynie strefę A) to zbiór oddzielonych od siebie enklaw, połączonych drogami, które kontrolują Izraelczycy. Między palestyńskimi enklawami rozpościera się strefa B (pod izraelską kontrolą wojskową) i strefa C - czyli 60 proc. terytoriów, które kontrolują i którymi administrują Izraelczycy. To tu powstają osiedla, którymi mieni się mapa od wzgórz na południe od Hebronu aż po położony na północy Jenin.

Kampania Peace Now przekonuje: "To nie Obama pilnuje osiedla, tylko twoja córka, i to nie on za nie płaci, tylko ty". Mówiąc konkretniej: bezpieczeństwo osadników wymaga dużego zaangażowania wojska. W Hebronie bezpieczeństwa 500 osadników pilnuje tyle samo żołnierzy i policjantów. Żołnierze pilnują także nielegalnych "przyczółków". Wszystko razem - ochrona osadników i rozbudowa osiedli - kosztuje co roku podatników kilkaset milionów dolarów. Takie koszty Izraelczycy ponoszą już teraz, nawet jeśli o tym nie chcą wiedzieć.

Czy jednak jest to jedyna cena, jaką im - według dziennikarza Gideona Levyego - przyjdzie zapłacić?

***

W niedzielę 2 sierpnia o świcie kordon kilkuset izraelskich policjantów otoczył Sheikh Jarrah. Rodziny Ghawi i al-Hannoun, razem 54 osób, usunięto z domów. Osadnicy wprowadzili się do tych domów kilka godzin później.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2009