Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dwudziestego czerwca rentowność polskich 10-letnich obligacji skarbowych przekroczyła 8 proc., mimo że jeszcze kilka dni wcześniej oscylowała na poziomie 7 proc. Nazajutrz, 21 czerwca, GUS podał jednak niższe od oczekiwań dane o produkcji przemysłowej i wynagrodzeniach w maju. Efekt? Już w czwartek rentowność tychże obligacji – czyli procent, na jaki gotowi byli pożyczyć rządowi inwestorzy – była znowu poniżej 7 proc.
GOSPODARKA TRZESZCZY. Wojna, waluty, inflacja: co nas czeka? CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Punkt procentowy może się wydawać dobrą zmianą, ale w świecie obligacji skarbu państwa, jednego z najbezpieczniejszych i najstabilniejszych papierów wartościowych, podobne skoki w tak krótkim czasie zdarzają się rzadko i zwykle zwiastują kłopoty. Inwestorzy, którzy widzą, że polski rząd potrzebuje na gwałt gotówki do zbilansowania rozdętych wydatków budżetowych, w ostatnich miesiącach żądali za pożyczki coraz więcej. W efekcie rentowność polskich obligacji, która na początku ub. roku nie przekraczała jeszcze 2 proc., rosła z miesiąca na miesiąc, aż do szczytu z początku ubiegłego tygodnia. Nagły spadek, jak twierdzą ekonomiści, świadczy o tym, że pożyczający zaczęli obstawiać scenariusz, w którym podwyżek stóp procentowych nie będzie tak dużo, jak dotychczas zakładali. Gdyby NBP nadal mocno windował stopy, rosłaby także przestrzeń dla dalszego wzrostu rentowności obligacji. Większe prawdopodobieństwo wyhamowania polskiej gospodarki – a z nią także płac, konsumpcji oraz wzrostu bezrobocia – sprawia jednak, że bank centralny będzie musiał uwzględnić to ryzyko w swojej polityce i wcześniej zakończyć cykl podwyżek. Kredytobiorcy się ucieszą, ale powodów do radości jest tak naprawdę niewiele. Coraz mocniej pachnie kryzysem. ©℗