O wielu takich, co chcieli ukraść telewizję

Jeszcze trzy miesiące temu PO i PiS szły do wyborów, głosząc konieczność likwidacji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Miał to być element symbolicznej i faktycznej naprawy państwa. Dziś Platforma broni status quo, a jej posłanka z trybuny sejmowej sugeruje, że sytuacja w KRRiT oraz w mediach publicznych nie jest taka zła. Z kolei PiS utrzymuje, że może uleczyć media z choroby upartyjnienia mając za pomocników LPR i Samoobronę. Zupełnie jak w programie Nie do wiary.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Obietnica odpartyjnienia mediów publicznych była dla wyborców ważna. Ponieważ zarządy spółek są wybierane przez rady nadzorcze, a te z kolei wybiera KRRiT, warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym do wypełnienia obietnicy, była zmiana obecnego składu Krajowej Rady.

Mydlenie oczu

Dziewięcioosobową Radę powołano do życia w 1992 r. Równowagę sił miało gwarantować wybieranie jej członków przez Sejm, Senat i Prezydenta na sześcioletnie kadencje, które nie wygasały jednocześnie, lecz co dwa lata. Jednak system się nie sprawdził: przez osiem z ostatnich trzynastu lat rządy sprawował SLD, a przez dziesięć lat prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Ostro walcząca o władzę w mediach lewica zdobyła więc w obecnej KRRiT siedem miejsc, pozostawiając po jednym dla PSL i prawicy. Choć z czasem, na skutek ostatnich wyborów, przewaga Sojuszu oczywiście by malała, to jednak lewica zachowałaby większość aż do wiosny roku 2009.

Żeby odkryć, do czego by to służyło, nie trzeba dużej wyobraźni. Widzieliśmy to trzy lata temu. Cała radiofonia publiczna (18 spółek) dostała rady nadzorcze z przewagą członków SLD, Stowarzyszenia Ordynacka i ludzi blisko związanych z pałacem prezydenckim. Jedynie w TVP miał miejsce wypadek przy pracy i prezesem został dawny działacz PO. Na naprawę tego błędu, falandyzując prawo, Danuta Waniek poświęciła ostatnie dwa lata. Teraz miałaby świetną okazję nawet bez naginania prawa, bo wiosną KRRiT ma obowiązek wybrać nowe rady nadzorcze.

Jest rzeczą oczywistą, że tłumaczenia polityków PiS, iż celem nowelizacji ustawy o radiu i telewizji jest budowa “taniego państwa" i dostosowanie ustawodawstwa do możliwości tworzenia tzw. multipleksów, to mydlenie oczu. Istotą zmian jest zapobieżenie lewicowej recydywie. Recydywie, bo trudno inaczej nazwać kontynuację dotychczasowej polityki Rady pod przewodnictwem Danuty Waniek, która dopuściła do objęcia prawie jednopartyjną nomenklaturą władz spółek mediów publicznych i usiłowała w sposób niedozwolony wpływać na stosunki własnościowe w mediach komercyjnych. Po aferze Rywina wiedza o tym układzie stała się tak powszechna, że idąca po władzę opozycja wypisała obietnice jego likwidacji na swoich sztandarach.

Okazja do rozbicia układu została właśnie wykorzystana, ale w sposób, który nie gwarantuje, że nomenklatury SLD nie zastąpi inna. Gwarancji takich nie było nigdy, ale fiasko koalicji PO-PiS, tak rządowej, jak i doraźnej w sprawie ustawy o RTV, może okazać się gwoździem do trumny idei odpartyjnienia mediów.

Z pozoru nic zdrożnego

Wyborcze obietnice zakończenia lewicowej dominacji w mediach publicznych można było zrealizować na trzy sposoby. Pierwszy to likwidacja KRRiT. Niestety, to wymagało czasu, a w dodatku nawet połączone siły dwóch zwycięskich partii nie stworzyłyby konstytucyjnej większości. Drugim sposobem było czekanie do wiosennego sprawozdania, jakie co roku musi składać Krajowa Rada. Gdyby prezydent i obie izby parlamentu sprawozdanie odrzuciły, oznaczałoby to rozwiązanie Rady i wybór nowej. Obecny układ sił w parlamencie pozwalałby na zmontowanie potrzebnej większości, ale cierpliwe czekanie do wiosny miałoby poważne konsekwencje: teoretycznie już 2 stycznia KRRiT w starym składzie mogłaby wybrać nowe rady nadzorcze, a te z mocy wyroku sądu administracyjnego byłyby nieodwoływalne do końca trzyletniej kadencji. A tego PiS za wszelką cenę chciało uniknąć.

Pozostawało więc jedynie trzecie wyjście: nowelizacja ustawy, która nie likwiduje KRRiT, ale zmienia jej kompetencje jako regulatora rynku medialnego i daje okazję do powołania nowego składu.

Co właściwie zaproponowało Prawo i Sprawiedliwość? Z pozoru nic zdrożnego. Po pierwsze, nowelizacja usuwa sprzeczności między ustawami o telekomunikacji i RTV. Sprzeczności te, zdaniem ekspertów, utrudniały lub nawet uniemożliwiały przeprowadzenie cyfryzacji mediów (dostępne częstotliwości naziemne są już przyznane i obecnie tylko cyfryzacja, czyli możliwość zwielokrotnienia ilości danych przesyłanych na tej samej częstotliwości, daje możliwość zwiększenia oferty telewizyjnej i radiowej). Nowelizacja, w ramach tego porządkowania, tworzy Urząd Komunikacji Elektronicznej w miejsce Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty. Oprócz schedy po URTiP otrzymuje on część kompetencji KRRiT. Jest to rozwiązanie, które niedawno zastosowali Brytyjczycy. Podobne propozycje od dawna znajdowały się w oficjalnych dokumentach lewicowej Krajowej Rady z jedną, ale za to ważną różnicą: to KRRiT miała połknąć URTiP. Takie rozwiązanie znane było również Platformie i nie było przezeń krytykowane. Sedno problemu nie leży więc w zawartości ustawy zaproponowanej przez PiS, lecz w konflikcie politycznym między PO a PiS.

Załóżmy na chwilę, że intencje PiS i PO nie są szlachetne. Jednak gdyby obie partie współpracowały, uzyskalibyśmy nową dwupartyjną Krajową Radę, w której mocni partnerzy mogliby się nawzajem kontrolować. Przy założeniu, że intencje obu lub jednej z tych partii są przyzwoite, taki układ byłby jeszcze bardziej satysfakcjonujący. Niestety, PiS stworzyło mniejszościowy rząd za cenę ustępstw na rzecz populistycznych partnerów, a Platforma przeszła do tak twardej opozycji, że jest gotowa głosować przeciwko własnym hasłom wyborczym.

Okopy Świętej Trójcy

W efekcie oczekiwane przez społeczeństwo obalenie KRRiT odbyło się w atmosferze rewolucyjnego pośpiechu i za cenę ustępstw na rzecz LPR i Samoobrony. Dwa czytania nowelizacji odbyły się tego samego dnia, kancelaria Sejmu nie nadążała z dostarczaniem ekspertyz, a posiedzenia sejmowych komisji zwoływano przy pomocy esemesów. Ograniczony wcześniej do trzech członków skład nowej Rady rozrósł się do pięciu (wiadomo, że to miejsca dla koalicjantów), pojawiły się przywileje dla “nadawców społecznych", czyli de facto dla Radia Maryja, a nieufne wobec innych PiS dorzuciło gwarancję wyznaczania przewodniczącego Rady przez swojego prezydenta.

Z drugiej strony, mamy koalicję SLD, PSL i PO, która udaje obrońców Okopów Świętej Trójcy. SLD przedstawia się jako obrońca wolnego słowa przed nawałą jakobinów. Platforma sprawująca chwiejną władzę w telewizji, niepomna sytuacji w radiofonii i swoich wcześniejszych obietnic, stwierdza, że sytuacja wcale nie jest taka zła, a PSL, które od lat ma swój skromny udział w grupie trzymającej media publiczne, wiernie im sekunduje. Wszyscy przedstawiają pełny wachlarz niesłusznych i słusznych zarzutów, ale nawet PO nie przedstawia kontrpropozycji rozwiązania problemu.

Taki układ sił będzie miał poważne konsekwencje. Jarosław Sellin, projektodawca zmian w mediach, chciał na wiosnę doprowadzić do uchwalenia nowej, całościowej ustawy medialnej. Miała ona m.in. zamienić obecne publiczne spółki prawa handlowego, zobowiązane do generowania zysku, w instytucje pożytku publicznego, zobowiązane do emitowania programów misyjnych. Miała zlikwidować prawie 400 kosztownych miejsc w radach nadzorczych i radach programowych. Czy jego obietnice były szczere, nie dowiemy się już nigdy. PiS mogło bowiem liczyć na poparcie LPR i Samoobrony, gdy w grę wchodziła likwidacja lewicowej KRRiT, ale wątpliwe jest, by uzyskało poparcie przy likwidowaniu intratnych stanowisk, na które dotychczasowi koalicjanci PiS i część partyjnych kolegów już ostrzy sobie zęby.

***

Ustawa medialna to pierwsza próba przeprowadzenia reformatorskiej ustawy przez rząd, za którym nie stoi większość parlamentarna. Odbywa się to kosztem ustępstw na rzecz drobnych koalicjantów, które próbę reformy zamieniają w jej karykaturę. Tak samo było przy głosowaniu wotum zaufania i tak samo będzie w przyszłości. Nie da się reformować kraju, nie mając większości. Da się jedynie administrować i utrzymywać władzę, co wymusza nomenklaturowe obsadzanie niereformowalnych organów i instytucji państwowych. Nie da się również naprawiać kraju, przechodząc do twardej opozycji i głosując przeciwko własnym obietnicom.

Jedyne, co w ten sposób można zaoferować wyborcom, to makabryczny pokaz seppuku w ławach rządowych i opozycyjnych. Będzie to ciekawe, acz bezsensowne, niezależnie od tego, czyja telewizja to pokaże.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006