Problemy niebieskiego mundurka

Zbliżająca się premiera nowej matury oraz publikacja wyników międzynarodowych badań umiejętności polskich uczniów ponownie obudziły zainteresowanie reformą naszej edukacji. To dobrze, bo może szybciej zrozumiemy, że po sześciu latach zmian nie rozwiązaliśmy żadnego z licznych edukacyjnych problemów.

02.01.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Twórcy reformy edukacji otrzymali mikołajkowy prezent w postaci wyników kolejnej edycji badań przeprowadzonych w ramach Międzynarodowego Programu Oceny Umiejętności Ucznia PISA. Sprawdzian kontroluje rozumienie tekstu, wiedzę z matematyki i umiejętność rozwiązywania problemów, czyli zdolność wykorzystywania wiedzy w praktyce. W porównaniu z poprzednim badaniem z 2000 r. polskie dzieci znacznie poprawiły swoją pozycję w kategorii czytania ze zrozumieniem. Przekroczyły średnią w krajach OECD, pokonując Słowaków, Czechów, Niemców i Francuzów.

Komentatorzy dość zgodnie zwracają uwagę na zbieżność poprawy wyników z powstaniem gimnazjów. Badanie dotyczy bowiem 15-latków, którzy podczas poprzedniego badania uczyli się w liceach, technikach oraz zawodówkach. Szczególnie w tych dwóch ostatnich typach szkół sprawdzian wypadł wówczas fatalnie. Sukces reformy? Oby ten optymizm, oparty na jednorazowym badaniu zaledwie 4,5 tys. polskich uczniów, nie był “chwaleniem dnia przed wieczorem". Z matematyką i zastosowaniem wiedzy w praktyce nadal jesteśmy daleko w tyle. Uczniowie nie radzą sobie np. z obliczaniem czasu przejazdu z miasta A do miasta B, mając do dyspozycji rozkład jazdy autobusów (!).

Miarka i waga

Wszelkie badania mogące nam dać obiektywną wiedzę o wynikach nauczania, poziomie i przydatności szkół są na wagę złota. Po to właśnie wprowadzono badania kompetencji na koniec podstawówek i gimnazjów, by można było podejmować przyszłe decyzje racjonalnie, a nie intuicyjnie. Niestety, decyzja minister Krystyny Łybackiej o przesunięciu terminu wejścia nowej matury na 2005 rok spowodowała, że na pełne wyniki badań informujące o poziomie szkół będziemy czekać dłużej niż to konieczne. Szkoda, bo wyniki badań kompetencji dały sporo do myślenia.

Zgodnie z nimi, Polska jest krajem podzielonym na wykształcone miasto i zapóźnioną wieś. Oś podziału przebiega czytelnie wzdłuż linii łączącej Wrocław z Suwałkami. Poniżej tej linii jest lepiej, a powyżej gorzej. Zapóźniona cywilizacyjnie “ściana wschodnia" i biedne Podkarpacie potrafią uzyskiwać wyniki zbliżone do Małopolski z inteligenckim Krakowem. Tymczasem postrzegana jako matecznik pracy organicznej Wielkopolska kroczy prawie równym krokiem z wtórnie analfabetycznym popegieerowskim Pomorzem.

Badania z kolejnych lat potwierdzają te wyniki i dostarczają nowych danych. Dzieci z bogatych gmin wiejskich potrafią uzyskiwać lepsze wyniki niż dzieci z biednych blokowisk dużych miast. Zamożność, wykształcenie i aktywność rodziców mają większy wpływ na wyniki w nauce niż wielkość środków przeznaczanych na edukację przez samorządy.

Po co nam ta wiedza? Choćby po to, by odkryć, że socjalne programy rządowe czy pozarządowe, typu “szkolna wyprawka", “kubek mleka dla każdego", “wszystkie dzieci są nasze i jedzą jednakowy obiad", choć ważne, napełnią uczniowski brzuch, ale nie głowę. Tę skuteczniej zmobilizuje do osiągania lepszych wyników... praca dla bezrobotnego ojca. Praca dla rodziców zmniejszy też zapotrzebowanie na wsparcie ze strony programów socjalnych, typu “kubek mleka".

Mit edukacyjnego boomu

Nim oszołomi nas duma z rosnącej liczby uczniów wybierających szkoły kończące się maturą i młodzieży kontynuującej naukę po maturze, zastanówmy się, dlaczego młodzi chcą się uczyć i jaki poziom będzie miało ich wykształcenie. W latach 70. i 80. studentem była osoba ucząca się w trybie dziennym, na wyższej uczelni przyznającej tytuł magistra. Dziś znaczenie słowa “student" zbliża się do jego anglosaskiego desygnatu: chodzi o każdego uczącego się. Nawet gdyby chodziło o uczestnika kursu nauki jazdy lub dwutygodniowych zajęć z wypalania glinianych dzbanuszków.

W latach 90. byliśmy świadkami fascynującego pędu ku wiedzy, więc posypały się liczne i, niestety zróżnicowane co do poziomu, szkoły niższe, wyższe i różne inne. Na fali edukacyjnego boomu także uczelnie publiczne - w tym najlepsze - postanowiły uzupełnić budżety sięgając po zyski płynące z tego rynku. W ten sposób doszło do niekontrolowanego przez nikogo spadku poziomu oferty.

Konieczność posiadania przez prywatne uczelnie własnej i samodzielnej kadry naukowej - choćby na fikcyjnych etatach - powodowała, że rekordziści z tytułem profesorskim “pracowali" nawet na tuzinie etatów. Jednak wykłady na tych uczelniach-wydmuszkach prowadzili nauczyciele z pobliskiego liceum. Także państwowe uczelnie po kilku latach przyznały, że ich płatne studia odbiegają poziomem od studiów dziennych, a zyski nie rekompensują utraty dobrego imienia.

Utworzono wreszcie Państwową Komisję Akredytacyjną, kontrolującą poziom uczelni, tak państwowych, jak prywatnych. Niestety, jej działalność jest ciągle niewystarczająca, a MENiS nie dość szybko i skutecznie likwiduje nieuczciwe szkoły “wyższe". Ich istnienie natomiast silnie uderza w mało zamożnych, którzy najczęściej padają ofiarą wyższych uczelni o najniższym poziomie.

Radość z edukacyjnego boomu może studzić jeszcze jedno podejrzenie. Część młodzieży wybiera dalszą naukę nie z miłości do wiedzy, lecz uciekając przed bezrobociem, które wśród absolwentów jest ponad dwukrotnie wyższe niż wśród ich rodziców. Tu ciekawy jest przypadek szkół górniczych. Gdy górnictwo wydawało się trwale nierentowne, szkoły zawodu opustoszały, ale gdy ceny węgla na świecie poszły w górę, a szkoły ponownie otwarto, nie zabrakło chętnych. Młodzi przedłożyli naukę zawodu i szansę na pracę nad tak reklamowane szkoły ogólnokształcące.

Uczeń, czyli pracoholik

Zanim jednak młody człowiek trafi na studia, musi spędzić dwanaście lat w szkole i zdać nową maturę. W związku z reformą napisano nowe tzw. podstawy programowe, minima programowe i wiele innych dokumentów. W praktyce wygląda to jednak tak, jakby wszyscy specjaliści od poszczególnych przedmiotów postanowili upchnąć maksimum wiedzy w minimalnym czasie nauki. A przecież zreformowana edukacja miała właśnie odchodzić od nadmiaru encyklopedycznej wiedzy na rzecz umiejętności jej samodzielnego zdobywania i zastosowania w praktyce. Tymczasem np. programy klas profilowanych w liceach (a innych już nie ma) zawierają więcej niż i tak niepotrzebnie rozbudowane we wszystkich przedmiotach minima; do tego, oczywiście, dochodzi maksimum materiału z przedmiotów kierunkowych. W rezultacie gdyby nie wagary i lekceważenie niektórych przedmiotów, liczba godzin, jakie uczeń spędzałby w szkole i przeznaczał na naukę w domu, nawet bez zajęć dodatkowych, znacznie przekraczałaby tę wyznaczoną przez kodeks pracy dla dorosłych.

Prowadziłem kiedyś na ten temat małe, niereprezentatywne badania wśród dyrektorów krakowskich liceów. Oczywiście większość zgadzała się z tą tezą i... na kiwaniu głową się skończyło.

Dla 15-latka, który nie radził sobie z rozkładem jazdy, już druga klasa liceum przewiduje wiedzę, której - jeśli nie zostanie inżynierem - nie wykorzysta nigdy w życiu. I to nie w klasie matematycznej, lecz humanistycznej. Jako dziennikarz radiowy i prasowy od lat żyję z czytania i pisania ze zrozumieniem, ale mój syn w gimnazjum na lekcjach gramatyki zapoznawał się z rzeczami, o których istnieniu nawet nie miałem pojęcia. Podręczniki do biologii puchną od tajemniczych nazw, po kilka na stronie (również po łacinie), ale przeciętny absolwent liceum nie odróżnia liścia dębu od klonu i pszenicy od owsa. Podręczników na rynku do wyboru i koloru, ale żeby pomóc synowi rozwiązać zadanie z fizyki kupiłem w antykwariacie podręcznik PRL-owski. Okazał się o niebo lepszy. Absolutnym kuriozum jest natomiast kurs historii. Przedtem cały program przerabiano w podstawówce i szkole średniej. Dwa razy po cztery lata. Dziś mamy trzy cykle, każdy tylko trzyletni, a program z natury rzeczy coraz obszerniejszy.

I tak dochodzimy do sedna sprawy. Wiemy o świecie coraz więcej, ale nie można bez końca upychać kolanem całej wiedzy w dwanaście lat nauki w szkole. To już się nie udaje!

Nowa matura po resekcji

Mimo starań Związku Nauczycielstwa Polskiego, SLD i Krystyny Łybackiej osobiście, będziemy jednak mieli nową maturę. Niestety, jeszcze przed premierą wyrwano jej przednie zęby. Najpierw skreślono matematykę z listy przedmiotów obowiązkowych. Zabraknie więc danych na temat poziomu wiedzy absolwentów z matematyki, a warto przypomnieć, że próbnej nowej matury z matematyki w 2001 r. (wtedy jeszcze miała być obowiązkowa) nie zdała jedna czwarta maturzystów.

Teraz, dzięki próbnej maturze, okazało się, że egzamin z angielskiego (przynajmniej na tzw. poziomie podstawowym) jest zadziwiająco łatwy. Może to dobrze? Prawdopodobnie jest tak, że poziom nauczania języków obcych w szkołach jest niski. Niezamożni uczniowie, nie korzystający z kursów pozaszkolnych, znają więc języki słabo i łatwa matura z języka obcego nie zablokuje im możliwości podjęcia studiów. A język? No cóż, będą musieli nauczyć się go później. Jest jednak i zła wiadomość: co do znajomości języków też nie otrzymamy wiarygodnej informacji.

Jak wygląda polska edukacja po reformie? Egzaminy po podstawówce i gimnazjum to raczej udany eksperyment. Akredytacje dla uczelni są dowodem, że potrafimy uczyć się na błędach. Przeładowane programy to skutek grzechu zaniechania. Obecna nowa matura jest zaś z kolei samooszukiwaniem się. Nieładnie tak robić i do tego jeszcze przy dzieciach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005