O pięknie

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Musimy dziś wrócić do kwestii kluczowej dla naszej sytuacji na arenach dyscyplin uprawianych na planecie – od polityki aż po futbol. Oto – popatrzmy – problemem powszechnie znanym, ale jednak nie omówionym, jak mniemamy, wystarczająco, jest tutejsza dzietność. Każdy przyzna, że jest to dyscyplina narodowo kluczowa, wywołująca, co oczywiste, liczne dyskusje, ale też będąca powodem przeróżnych decyzji partyjno-kościelno-rządowych na szczeblu tak krajowym, jak i regionalnym, wojewódzkim czy powiatowym.

Na początek musimy jednak powiedzieć, że osobliwa, wstrętna muzyka nie tylko tych zdań, ale słowa „dzietność”, na tyle przykuwa uwagę, że z trudem skupiamy się na jego znaczeniu. Uważamy, a jest to spostrzeżenie godne Kopernika, że z powodu brzydoty słowa „dzietność” dzietność spada i jest nas, Polaków, jakby coraz to mniej. Wydaje się, że estetyka opisu na froncie walki z niżem demograficznym ma jednak znaczenie. Że – to przykład – człowiek chętniej zje kartoflankę podaną w ładnym talerzu, na haftowanym obrusie, niż breję wlaną do szaflika, że chętniej włączy się do walki z zanikiem Polaków, gdy będzie o tym mówione i pisane ładniej i powabniej. Nie można na razie na to liczyć, żyjemy bowiem w dyktaturze estetycznych barbarzyńców. Polszczyzną od lat wielu rządzą nie specjaliści od piękna i estetyki, wspaniali pisarze, nie lingwiści i poloniści, lecz pół­analfabeci, jacyś branżowi eksperci nowomowy, kompozytorzy instrukcji obsługi odkurzaczy, pisarze metek wszytych do majtek. ­Ludzie, dla których język jest zbitką pomrukiwań, huków i sylab bądź stadionowych rymowanek, za pomocą których porozumiewają się z innymi plemionami. Dodajmy: z trudem.

Oczywiście nie mamy wątpliwości, że za brzydotę języka odpowiadają przede wszystkim pracownicy tzw. mediów, urzędnicy i politycy, głównie posłowie do parlamentu oraz tzw. eksperci, reszta to niewinni spożywcy. Ludzie, którym przecież można wymyślić modę na ładność i pięknem zachęcić do zwiększania dzietności. Zadanie wydaje się łatwe, ale nikomu nie przyszło to do głowy, tak jak nikt, poza kilkoma zrozpaczonymi estetami, nie zawraca sobie specjalnie głowy tutejszym krajobrazem, zapachami, kolorami domów czy kompozycją ludzkich osiedli w Polsce, kraju – powtórzmy – na początku katastrofy nie tylko ekologicznej, ale demograficznej właśnie. I tu moglibyśmy zakończyć naszą jeremiadę, którą rozpoczęliśmy przede wszystkim po to, by nie poruszać koszmarnej sprawy trwającego zatrucia wielkiej rzeki, co jest, zważmy, dla obecnej władzy problemem wyłącznie wizerunkowym, żadnym innym. Tysiąc ton martwych ryb – popatrzmy – dla ludzi polskiej prawicy to zmartwienie tylko polityczne.

No więc moglibyśmy narzekanie na spadek dzietności już i jakoś, byle efektownie, skończyć, gdyby nie tzw. obserwacje osobiste. A one – jak zwykle zresztą – odstają od oficjalnych danych podawanych przez wielkie urzędy zajmujące się statystyką, liczeniem ludzi i nadawaniem im kolejnych numerów. Wedle naszych wakacyjnych notatek, jeśli idzie o liczbę Polaków w świecie, nie notujemy zmian na gorsze. Owszem, wciąż mieliśmy tylko jednego papieża, mamy jednego znanego powszechnie w świecie polityka i tylko jednego znanego piłkarza, co jak na liczebność narodu i pretensje do wielkości nie jest może za wiele, ale jednak człowiek będąc za granicą wciąż spotyka i Polkę, i Polaka, a tym samym napotyka – co oczywiste – Polskę w pełnej krasie. Przemierzając dowolne europejskie niziny, wyżyny, zagłębia bądź dorzecza, wchodząc do poczciwych wiosek bądź w głąb grzesznych miast, leżąc na trzeźwo bądź po pijanemu na plażach mórz ciepłych i zimnych, wszędzie tam do naszych wrażliwych uszu docierają śpiewy i wołania polskie, zbudowane na owej warczącej kompozycji spółgłoski „r” z samogłoską „u”, z brawurowych pasaży opartych na opadającej sylabie „chu” i wznoszącej się sylabie „pier”. Tej pieśni nie da się pomylić z żadną inną, Polaków jest – to słychać – wszędzie wielu, więc nie ma mowy o spadku dzietności, co należy przyjąć z satysfakcją. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022