Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczyna się rok szkolny, więc my znów o katechezie w szkole. Choć na ten temat już powiedziano wszystko – my znów. Bo fakt, że powiedziano, nie znaczy, że problemów nie ma. Choćby ten, dość istotny: czy lepiej w szkole, czy w salkach przy kościele, jak w czasach PRL-u. O tej drugiej opcji marzą w skrytości ducha nawet niektórzy katecheci. Udręczeni borykaniem się z młodzieżą w szkolnych klasach, wyczerpani koniecznością utrzymania uwagi uczniów przez dwie godziny z rzędu, lekcjami wcześnie rano (uczniowie zaspani) albo na końcu szkolnego dnia (uczniowie zmęczeni) – marzą o autonomii na własnym terenie oraz o uczniach, którzy na lekcje przychodzą z przekonania i własnej, nieprzymuszonej woli. Złudzenia... Kto wtedy uczył religii, wie, że wymuszony przez reżim system daleki był od ideału. Choć rzeczywiście obawa, że za tydzień uczniowie mogą się nie zjawić, mobilizowała siły katechetów. Wiem, o czym mówię, bo w salkach uczyłem.
Rezygnacja z nauczania religii w szkole byłaby krokiem fatalnym dla edukacji w ogóle, nie tylko religijnej. W Polsce, której historia i kultura kształtowały się w ścisłym związku z chrześcijaństwem, zwłaszcza katolicyzmem, ignorancja w tej materii jest kulturowym kalectwem.
Fatalnym dla Kościoła. Chrystus powiedział „idźcie i nauczajcie”, a nie „czekajcie, sami przyjdą”.
Fatalnym dla księży. Spotkanie ze zwykłymi uczniami (nie grupą wybranych) jest dla katechety twardą konfrontacją tego, co ma do powiedzenia, z możliwościami odbioru u słuchaczy. Każda katecheza nie musi być od razu jak kazanie św. Piotra po Zesłaniu Ducha Świętego, które każdy odbierał „w jego własnym języku”, jednak właśnie na katechezie można zweryfikować swój przekaz oraz wypracowywać lepsze sposoby komunikowania wiary. Tego nie daje np. głoszenie kazań.
Mówi się: młodzieży religia nie interesuje. Owszem, tak jak nie interesuje jej wiele innych szkolnych przedmiotów. Zwykle głębsze zainteresowanie którymś z nich budzi jego dobry nauczyciel.
Wniosek jest dość banalny: trzeba dobrych nauczycieli religii. Święcenia kapłańskie czy kurs katechetyczny to za mało. Nie każdy absolwent seminarium czy kursów z tego tylko tytułu potrafi uczyć realigii. Do tego niezbędny jest talent, wciąż pogłębiana wiedza, wewnętrzna wolność i z niej wynikająca autentyczność, cierpliwość, dystans do siebie, znajomość psychologii oraz... (brakujące wpisać).
Nauczyciel religii ma przekazywać wiedzę, ale nie powinien się wdzierać w zawsze intymny obszar wiary. Wystarczy, że będzie świadkiem głoszonej wiary wystrzegającym się jakichkolwiek manipulacji w tej dziedzinie.
Szkolna nauka religii musi być traktowana poważnie. Nie dodaje jej powagi wypełnianie czasu piosenkami, slajdami, odpowiadaniem na pytania wymyślane przez uczniów dla zagadania katechety. Znam katechetę, który w pocie czoła przygotowywał w domu odpowiedzi na tego rodzaju pytania, a po tygodniu stwierdzał, że uczniowie dawno już o nich zapomnieli. Inny katecheta twierdził, że nie do pomyślenia jest stawianie uczniom wymagań, dawanie złych stopni jak na innych lekcjach. Czy katecheta ma być pobłażliwym poczciwcem, którego się poważnie nie traktuje?
Nauczanie religii ma decydujący wpływ na przyszłość Kościoła. Mamy w Polsce wiele dobrych katechetek i dobrych katechetów, duchownych i świeckich. Niestety, w mediach i w naszych rozmowach zwykle się eksponuje tych mniej udanych. Dobrych uważając za stan normalny.
Wolno wierzyć, że formacja, dobór i status katechetów, wspieranie i kontrola (tak!) ich pracy są dla polskich biskupów priorytetem. Dostrzegalne zmiany na tym polu wymagają czasu i społecznego wsparcia. Piszcie do nas o dobrych katechetach i dobrej katechezie. Takimi doświadczeniami warto się podzielić. Verba volant, exempla trahunt – przykłady zmieniają świat, nie ulotne słowa.
PS. W niektórych szkołach alternatywą lekcji religii jest wykład o różnych religiach świata. Szkoda, że alternatywą, bo znajomość innych religii nie jest alternatywą dla wiary. Może nawet być do niej wprowadzeniem – por. np. św. Paweł na Areopagu.