Nowy Babilon Berlin

Mistrzowska mieszanka dramatu społecznego i melodramatu, kina gangsterskiego i psychothrillera, biblijnej przypowieści i animistycznej klechdy, w klimacie niczym z narkotycznego tripu.

18.01.2021

Czyta się kilka minut

Welket Bungué jako Francis w filmie „Berlin Alexanderplatz” / MATERIAŁY PRASOWE
Welket Bungué jako Francis w filmie „Berlin Alexanderplatz” / MATERIAŁY PRASOWE

Nic tak nie świadczy o żywotności klasycznej literatury europejskiej, jak jej świeże odczytywanie przez twórców z innych kultur. Przed dwoma laty w rankingu „Guardiana” na najlepszą szekspirowską adaptację filmową wszech czasów zwyciężył nie Orson Welles, Roman Polański czy Kenneth Branagh, lecz Akira Kurosawa za „Tron we krwi” (1957), samurajską interpretację „Makbeta”.

Odkąd w latach 90. obrodziło ekranizacjami prozy Jane Austen, za najlepszą uchodzi po dziś dzień „Rozważna i romantyczna” (1995) Anga Lee, imigranta z Tajwanu. Żeby zobaczyć w „Nędznikach” powieść na wskroś współczesną, trzeba było Ladja Ly, francuskiego reżysera o malijskich korzeniach, który ducha społecznej rebelii przeniósł na podparyskie blokowiska. A jeśli ktoś szuka dziś w kinie śladów wielkich Rosjan, znajdzie je w dziełach filmowców tureckich: u Nuriego Bilgego Ceylana (Czechow) czy Zekiego Demirkubuza (Dostojewski).

Nie powinno więc dziwić, że „Berlin Alexanderplatz” Alfreda Döblina, jedna z najważniejszych powieści niemieckich XX wieku, stał się inspiracją dla reżysera o afgańskim nazwisku i przyniósł wielce oryginalny efekt. Burhan Qurbani, urodzony 40 lat temu w Nadrenii Północnej-Westfalii, zrezygnował z kanonicznego odczytania i to nie tylko dlatego, że posępna historia Franciszka Biberkopfa z czasów Republiki Weimarskiej doczekała się już kongenialnej adaptacji, czyli serialu Rainera Wernera ­Fassbindera z 1980 r. (był też film Phila Jutziego z roku 1931).

Nad Alexanderplatz góruje teraz słynna wieża telewizyjna, ale nie przypomina on ikonicznego miejsca znanego z pocztówek czy z opowieści o przyjaznym wielokulturowym Berlinie. Po stu latach ta okolica nadal bliższa jest piekłu – zwłaszcza gdy prowadzi nas przez jego kręgi nielegalny imigrant z Gwinei Bissau. Mimo licznych fabularnych innowacji udało się ocalić z książki Döblina to, co najważniejsze – jej fatalistyczną aurę i modernistyczny, zsubiektywizowany język opowiadania. Świat filmu Qurbaniego od pierwszych ujęć okazuje się ekspresjonistyczną projekcją czarnoskórego Francisa, dla którego życie w przeklętym mieście staje się nadludzką próbą. Nie tyle fizycznego przetrwania, co moralnego ocalenia.

Albowiem niebo nad Berlinem jest mroczne, z czerwonymi rozbłyskami, a zamieszkujące go anioły są upadłe i same potrzebują opieki. Francis przybywa do Europy nawiedzany przez wizje swojego „grzechu pierworodnego”, który chciałby zmyć zaczynając nowe, lepsze życie. Ziemią obiecaną rządzi jednak psychopatyczny Reinhold, miejscowy król dilerów – wszystko zresztą jest tutaj na sprzedaż. Jak pozostać jedynym przyzwoitym w Sodomie, w dodatku nie znając języka, nie mając pieniędzy ani niemieckiego paszportu, za to w nadmiarze gwałtowny temperament, skłonność do złych decyzji i zwyczajnego pecha?

Qurbani z udziałem afrykańskiego aktora Welketa Bungué w roli Francisa, który chce być Franzem, gdzieś podskórnie opowiada uniwersalną historię uchodźczego doświadczenia. Przepisuje ją na format greckiej tragedii, gdzie źli bogowie i dobre duchy każdego dnia toczą walkę o duszę bohatera, niezdolnego – z różnych przyczyn – do przeciwstawienia się swemu fatum. Ów wysoki ton w połączeniu z wizualną, werbalną i muzyczną nad­ekspresją oraz metrażem (trzy godziny!) groził spektakularną wywrotką. Na szczęście twórca „Wyznania wiary” (2010), w którym opowiadał o kulturowym rozdarciu muzułmańskich imigrantów w Niemczech, potrafi mistrzowsko zamieszać w kotle mieszczącym najprzeróżniejsze składniki: dramat społeczny i melodramat, kino gangsterskie i psychothriller, biblijną przypowieść i animistyczną klechdę, a do tego klimat niczym z narkotycznego tripu. Nawet pętla, która stopniowo zaciska się wokół szyi bohatera, okazuje się czymś więcej: intrygującą figurą narracyjną i szerszą metaforą losu.

„Jak już zaprosisz diabła, nie da się łatwo przed nim uciec” – słyszy Francis od jednego z bohaterów. Najbardziej fascynującym wątkiem „Berlin Alexanderplatz” okazuje się właśnie relacja łącząca Francisa z demonicznym Reinholdem, brawurowo zagranym przez Albrechta Schucha. Uosabia on zarówno zło absolutne, niewytłumaczalne i niemal wszechmocne, jak i to bardzo konkretne – w rasistowskim, neokolonialnym kostiumie. Rządzi ową relacją stereotypowy kontrast (ubrana w rachityczne białe ciało impotencja versus „czarna witalność”), nade wszystko jednak toksyczne uzależnienie, które dla Francisa oznacza kolejne upadki i cierpienia. W Reinholdzie zaś budzi coraz większą potrzebę niszczenia tego, czego sam nie potrafi odczuć ani pojąć: zdolności do kochania, dążenia ku światłu, potrzeby posiadania wewnętrznego kompasu.

Ale i w rękach Francisa to narzędzie ulega ciągłemu rozchwierutaniu, a dobre intencje za każdym razem obracają się wniwecz, co prowokuje Reinholda do testowania kolejnych granic: czy Francis znowu zboczy? W rytm głuchych industrialnych dźwięków, pulsującej muzyki elektronicznej i przyspieszonych oddechów film Qurbaniego zamienia się w morderczą psycho­machię. Refleksje na temat niewydolności niemieckiego systemu imigracyjnego i zorganizowanej przestępczości są tu jedynie punktem wyjścia, a nie dojścia.

Ekran rozsadza przede wszystkim energia opowieści, przekraczającej granice prawdopodobieństwa i realizmu, byśmy mogli zanurzyć się w niej i orgiastycznie unurzać. Obraz występnego miasta jest jak krzykliwe, wielkoformatowe płótno, ociekające krwią i łzami, pełne barwnych, choć zawsze jakoś ubrudzonych postaci. Prawie każda z nich – ukochana Mieze, przyjaciółka Eva, szef gangu Pums – zasługuje na osobne, może nawet serialowe rozwinięcie.

Ta nadmiarowość bywa metodą chwilami ryzykowną, podobnie jak czytana zza kadru opatrznościowa gawęda. I aż strach byłoby pomyśleć, co dziś, w latach 20. XXI w., mógłby zwiastować ten fantasmagoryczny „Babilon Berlin”, podszyty diabłem, zwątpieniem w człowieka, brakiem systemowej pomocy i jakiejkolwiek ucieczki. Jak pokazuje cudowny epilog, chyba nawet sam Qurbani trochę się tym przeraził. ©

BERLIN ALEXANDERPLATZ – reż. Burhan Qurbani. Prod. Niemcy/Holandia/Francja/Kanada 2020. Dostępny 24 stycznia w ramach Tygodnia Filmu Niemieckiego (22–29 stycznia) na platformie MOJEeKINO.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2021