Nowa nadzieja. Czy Ukraina zwycięży

Po półrocznej rosyjskiej okupacji mieszkańcy Iziumu odzyskali wolność.
z Iziumu (obwód charkowski, Ukraina)

19.09.2022

Czyta się kilka minut

Most dla pieszych, jedyna w mieście przeprawa przez rzekę Doniec. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Most dla pieszych, jedyna w mieście przeprawa przez rzekę Doniec. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Dwie 74-latki, Lubow i Lidia, wyglądają wzdłuż ulicy. Lidia pracowała wcześniej w szpitalu. Z kolei prosta majestatyczna postawa, splecione za plecami ręce, spokojny i opanowany głos zdradzają, że Lubow była nauczycielką. Dawniej w jednej z tutejszych szkół uczyła języka ukraińskiego.

Na ulicę padają promienie zachodzącego słońca – tam, gdzie udało się im przebić przez miejską zabudowę i drzewa. Przebija się ich teraz więcej, bo w tej dzielnicy wiele budynków zostało poniszczonych w trakcie walk. Jak choćby ten, obok którego stoją Lubow i Lidia, wypalony do cna.

Na innym widać napis: „Izium – miasto prawdziwych emocji”.

Idą nasi chłopcy

Sąsiadki wyszły popatrzeć, bo wciąż nie mogą się nacieszyć, że do ich miasta powróciło ukraińskie państwo. Wróciło bowiem zupełnie niedawno. Gdy Lubow i Lidia stały na ulicy, Rosjan nie było w Iziumie dopiero od czterech dni.

– Idą nasi chłopcy. Aż czuje się, jak bije od nich aura – mówi Lubow.

Ulicą idzie oddział mężczyzn w mundurach. Nie spotykają ich tu rzucane ukradkiem krzywe spojrzenia, tylko uśmiechy, łzy i ciepłe słowa. Mieszkańcy, a przynajmniej znaczna część z tych, którzy pozostali w mieście, czekali, aż ukraińska armia wróci do Iziumu, gdzie do momentu rosyjskiej ­inwazji z 24 lutego mieszkało 48 tys. ludzi.

Izium to kluczowa i najbardziej symboliczna zdobycz ukraińskiej kontrofensywy, w rezultacie której w ciągu kilku dni rosyjska armia została zdruzgotana i zmuszona do chaotycznej ucieczki z niemal wszystkich kontrolowanych terenów w obwodzie charkowskim.

Lubow przekonuje, że wróciły nie tylko niebiesko-żółte flagi, ale coś jeszcze.

– Wczoraj szłam przez plac, a tam ludzie spacerują. Czegoś takiego nie było u nas przez pół roku! Siedzieli poukrywani, bali się strasznie. Ludzie odczuli, że coś się zmieniło – mówi emerytowana nauczycielka.

Mianowicie wróciła wolność.

– Przywykliśmy do swobody. Idę, gdzie chcę, mówię, co chcę, i nikt mi tego nie zabrania. Nie mogłam tego pojąć, jak żyć w poczuciu ciągłej trwogi – stwierdza Lubow.

Dlatego nie zważa na to, że Izium wygląda dziś jak jedno wielkie pobojowisko, że nic w nim nie działa, a na pomoc humanitarną czekają tłumy. Wróciła bowiem nadzieja, że za jakiś czas w Iziumie życie znowu zacznie pulsować.

Najstraszniej było nocą

Od pierwszych dni inwazji Izium był jednym z celów Rosjan. Przez miasto prowadzi trasa do ważnych ośrodków obwodu donieckiego, takich jak Słowiańsk czy Kramatorsk. W marcu o Izium toczyły się zacięte walki i to właśnie wtedy doszło do największych zniszczeń.

– Wykorzystali wszystko, co mieli. Najpierw lotnictwo, następnie artylerię, potem swoje zrobiły czołgi, a na końcu weszła piechota – mówi Lubow.

Mieszkańcy najgorzej wspominają samoloty.

– Najstraszniejsze, jak nocą bombardują. Nie widać samolotów, świszczą nad głową, zrzucają minimum dwieście pięćdziesiąt kilogramów, aż dom podskakuje – opowiada 63-letni fotograf Mykoła.

– Samoloty zdaje się wszyscy pamiętają. Waliły po nas strasznie. Siedzieliśmy w piwnicach. Nie wiedzieliśmy, dokąd to przyleci. Tam niedaleko jest dom czteropiętrowy. W niego trafiło jako jeden z pierwszych – mówi Władysław, 42-letni właściciel sklepu spożywczego.

Jak podają ukraińskie władze, w rezultacie tamtego ataku miało zginąć 47 osób, w tym dzieci.

– Potem psy tam z urwanymi rękami w pyskach biegały – dodaje Władysław.

To nie strach, tylko poniżenie

W pierwszych dniach po zajęciu Iziumu w mieście znajdowali się rosyjscy żołnierze z armii regularnej. Jak mówi Lubow, byli uprzejmi, nie robili problemów, unikali sytuacji konfliktowych. Próbowali znaleźć wspólny język. Chcieli, by potraktowano ich jak swoich.

– Ale to było sztuczne. Czuliśmy to. Najpierw nas zbombardowali, a potem mówili: Wsio budiet choroszo – stwierdza.

Bez okien w domach, przez długi czas bez dostępu do wody, prądu i gazu, wegetowali, jak mogli. Na miejsce rosyjskiej armii szybko przyszli bojownicy z podporządkowanych Moskwie samozwańczych Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, a także z Federalnej Służby Wojsk Gwardii Narodowej Rosji, w tym okryci złą sławą kadyrowcy.

W 2014 r. wybuchła wojna w Donbasie, w rezultacie której zginęło przynajmniej 13 tys. osób. Wspierani przez Rosjan separatyści powołali do życia dwie nieuznawane republiki, których obrona przed Kijowem stała się oficjalnym powodem rosyjskiej inwazji osiem lat później. Choć po roku 2015 linia frontu w Donbasie się ustabilizowała, to regularnie dochodziło do starć między ukraińską armią a bojownikami i Rosjanami.

To po wkroczeniu do Iziumu separatystów i gwardii narodowej stosunek do cywilów zmienił się diametralnie. Lubow pamięta pijanych ludzi w mundurach wlokących karabiny po ziemi. Któregoś razu przyjechali do jej domu i strzelali seriami po oknach. W budynku byli ludzie. Chowali się, a jak kule przestały latać, wyszli, aby sprawdzić, co się stało. Tamci po prostu chcieli sobie postrzelać. Taki mieli kaprys.

W mieście zapanował chaos i wydawało się, że nikt nie sprawuje kontroli nad różnymi ugrupowaniami znajdującymi się w Iziumie. Kazali nosić mieszkańcom białe opaski, by pokazywali tak swoją lojalność.

– Nie tyle czułam strach, bo w takim wieku już się tak nie lękasz, ale raczej poniżenie, bo jesteś nikim na swojej ziemi i masz ciągle się bać. W marcu były jeszcze mrozy, chodziłam do studni po wodę. Jak gdzieś ciebie złapali bez paszportu czy białej opaski, to mieli cię za nikogo.

Niech ktoś mi powie, że jestem separatystą

Przed pustym sklepem leży wyrzutnia rakiet termobarycznych z ledwie widoczną literą „Z”, którą siły rosyjskie oznaczają swoje pojazdy. Rakiety sterczą bez ładu.

Za nimi przed sklepem siedzi na wystawionym na zewnątrz krześle Władysław, obok niego żona Ołena i ich znajoma Nadija.

Na zniszczenia, walające się wraki i rakiety, na porzucony czołg z napisem „Allahu Akbar” na lufie nie zwracają uwagi. Ta pożoga stała się ich codziennością i to teraz powracające życie jest dla nich czymś niezwyczajnym.

Władysław jest etnicznym Rosjaninem, wychował się w obwodzie donieckim, na terytoriach, które są obecnie okupowane. Jego ojciec pochodzi z Kubania. W ostatnich latach Związku Sowieckiego służył w wojsku na terytorium Ukrainy i tutaj został.

Gdy rosyjski żołnierz powiedział mu teraz, że jest jednym z nich, ojciec Władysława odpowiedział mu: „Dla mnie jesteś okupantem”.

Władysław i Ołena nie wyjechali z miasta, bo wojna wkroczyła do Iziumu szybciej, niż zdążyli się zorientować. Potem mogliby udać się już tylko do Rosji i stamtąd próbować przedostać się gdzieś dalej. Ale o wyjeździe do kraju, który napadł na jego dom, Władysław nie chciał nawet myśleć.

– Dlatego zostaliśmy tutaj, bo to nasza ziemia – stwierdza dziś. – Niech ktoś mi tylko powie w twarz, że jestem separem, to po tej szkole życia, jaką tu przeszliśmy, nie będę zważał na prawo.

„Separ” to potoczne określenie na rosyjskich separatystów.

Cierpieliśmy my, teraz cierpcie wy

Do sklepu Władysława i Ołeny ludzie walczący po stronie rosyjskiej włamywali się osiem razy. Przede wszystkim robili to ci z grup zbrojnych obu nieuznawanych republik. To oni stali na pobliskim posterunku i kręcili się po okolicy.

We Władysławie kipi złość, z nerwów ciągle bawi się wkrętarką. Małżeństwo skarży się, że przez tych sześć miesięcy normą stały się pobicia, kradzieże i szabrownictwo.

Już po odzyskaniu kontroli nad tym terenem ukraińska policja znalazła masowe groby w jednym z lasów, w których pochowano ponad 440 osób. W dniu oddawania tekstu do druku nie jest jasne, czyje ciała się w nich znajdowały.

W sklepie Władysława i Ołeny okupanci wyważyli drzwi, rozwalili lodówkę, przychodzili pić wino. Nawet wygrzebali z niedziałającej od dawna lodówki zatęchłego kurczaka i wątróbkę, której zapachu małżeństwo nie może pozbyć się do dzisiaj.

– Kiedyś pracowałem w organach ścigania, zdarzało mi się chodzić na przeszukania, ale nigdy w życiu takiego bałaganu nie robiłem – mówi Władysław.

Wynieśli też białą bejsbolówkę firmy Puma. Władysław był do niej przywiązany, przywiózł czapkę z wakacji w Egipcie. Wiedział jednak, że prędzej czy później znowu ją zobaczy. Tydzień później na posterunku miał ją na głowie bojownik z ŁRL. Władysław podszedł, zdjął ją uzbrojonemu mężczyźnie z głowy i jeszcze go ochrzanił.

Przez swój temperament Władysław ciągle wpadał w tarapaty. Któregoś razu bojownicy wykopali okop koło jego sklepu, więc w nocy go zasypał. Wpadł. Zamknęli go, pobili, grozili, że go wykastrują. Ołenie mówili, że oddadzą męża jutro, żeby mogła zakopać ciało.

To właśnie obywatele Ukrainy, którzy stanęli po stronie nieuznawanych republik w obwodach donieckim i ługańskim, patrzyli na mieszkańców Iziumu z największą niechęcią.

– Rosjanie nas nienawidzili, to fakt. Ale to ci z DNR i ŁNR mówili nam: cierpieliśmy przez osiem lat, teraz cierpcie wy – stwierdza Władysław.

Drut na małym palcu

Fotograf Mykoła stracił swoje studio, a także znajdujące się w nim aparaty, obiektywy, lampy. Walnął w nie czołg, a to, co się ostało, rozkradli szabrownicy. Przed inwazją robił zdjęcia na ślubach i do reklam.

Mykoła został w mieście sam. Najpierw wyjechała jego córka. Żonie kazał opuścić Izium w maju – po tym, jak wrócił po tygodniowym pobycie w areszcie, po którym pozostały mu blizny na nadgarstkach.

To było tak: pod koniec kwietnia podjechały pod jego dom dwa samochody i ciężarówka. Wyskoczyło z niej około dwudziestu ludzi w mundurach. Puścili drona, żeby obserwował okolicę. Sąsiadów rzucili na ziemię. Wpadli do jego domu. Przeszukali wszystko. Potem okazało się, że to jeden z mieszkańców doniósł na Mykołę, jakoby robił improwizowane ładunki wybuchowe.

Dlaczego sąsiad to zrobił? Mykoła tego nie wie. Nie wyklucza, że go zmusili, dlatego nie żywi do niego żadnych pretensji.

W domu mundurowi niczego nie znaleźli. Skonfiskowali Mykole dwa telefony i komputer (później oddali tylko ten ostatni, ale wykręcili z niego dysk twardy). Założyli mu kajdanki, a potem także worek na głowę.

Do dzisiaj nie wie, dokąd go wywieźli. Pamięta za to doskonale, jak go okładali. Podczas przesłuchań oplatali mu małe palce u rąk drutem, a następnie podłączali do prądu. Pytali go, czy kocha Rosję. Odpowiadał, że nie. Gdy mówili na niego „chochoł” – to pogardliwe określenie na Ukraińca w języku rosyjskim – poprawiał ich, że jest Ukraińcem. Za jedno i drugie solidnie obrywał.

W końcu go wypuścili i dali mu spokój.

W mieście praktycznie nic nie działało. Jak twierdzi Mykoła, ustanowione przez Rosjan władze dużo mówiły, ale nie podejmowały żadnych działań. Jedynie od czasu do czasu w jego domu pojawił się prąd. Rozwozili też pomoc humanitarną, z czego korzystali mieszkańcy, bo poza własnymi ogrodami trudno było dostać coś innego.

– Władze działały tu zgodnie z tak zwanymi ruchami Browna. Biegali, krzyczeli, ale nic poza tym – twierdzi Mykoła.

Rosjanie, z którymi rozmawiał, zdawali mu się ludźmi z innej planety. Dziwili się, że w domach stały pralki i lodówki, że domy miały własne toalety. Jeden Rosjanin pytał go, gdzie można kupić kasety VHS. Mykoła odpowiedział, że już o płyty z filmami trudno, bo od dawna nikt nie korzysta z takich wynalazków.

Widział, jak żołnierze wynosili z cudzego domu damską bieliznę i biustonosze, a następnie pakowali ją do samochodów.

– Brali, co widzieli – podsumowuje Mykoła.

Łzy po burzy

Od miesięcy władze w Kijowie zapowiadały, że ukraińska armia przejdzie do kontrofensywy. Mowa była jednak cały czas o południu kraju, gdzie walki trwają zwłaszcza o obwód chersoński, graniczący z okupowanym Krymem.

Tymczasem we wtorek 6 września Ukraińcy uderzyli na Charkowszczyźnie, w północno-wschodniej części kraju. Rosjanie wydawali się tym zupełnie zaskoczeni. Ich obrona została przerwana i musieli salwować się ucieczką, porzucając mnóstwo sprawnych pojazdów, broni i amunicji.

W niecały tydzień utracili – jak podaje Kijów – 8 tys. kilometrów kwadratowych, teren odpowiadający jednej czwartej województwa mazowieckiego. Zanim wkroczyła tu armia ukraińska, z tych terenów do Rosji wyjechało przynajmniej kilkanaście tysięcy ludzi; część z nich stanęła po stronie władz okupacyjnych.

Gdy zaczęła się kontrofensywa, w Iziumie Rosjanie ogłosili kilkudniową godzinę policyjną. Nikt nie mógł opuszczać domu przez całą dobę. W tym czasie na ulicach od świtu do nocy panował straszny gwar i słychać było ciągnące kolumny.

Mykoła mówi, że gdy wyglądał przez okno, widział, że niektóre samochody nie miały nawet opon, iskry sypały się spod felg. Do pancerza jednego z czołgów przyczepiona była ukradziona pralka.

Wreszcie w mieście zapanowała cisza.

Potem przez kilka godzin w Iziumie nie było nikogo. Dopiero po pewnym czasie Mykoła ujrzał wóz bojowy piechoty. Obok szli żołnierze śpiewający „Czerwoną kalinę” – popularną piosenkę ukraińską, która stała się symbolem tej wojny.

Oj, na łące czerwona kalina pochyliła się,

Czemuś nasza sławna Ukraina

zasmuciła się,

A my tę czerwoną kalinę podniesiemy,

A my naszą sławną Ukrainę, hej, hej,

rozweselimy!

Mykoła zaśpiewał wraz z nimi. Gdyby był bardziej sentymentalny, na pewno by się rozkleił.

Ludzie wychylali się z okien, wychodzili na zewnątrz. Machali, krzyczeli „Cześć, chłopcy!”. Na twarzach pojawiły się uśmiechy.

Zwabione ciszą, na ulicę wyszły także Lubow i Nadija. Nie wstrzymywały łez.

Myślały, że nie dożyją już tego momentu, gdy w mieście znowu pojawią się ukraińscy żołnierze.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Nowa nadzieja