Nieznośny ciężar obywatelskości

W sporze o Uniwersytet Środkowoeuropejski w Budapeszcie chodzi o coś więcej niż doraźną politykę. To kolejny etap głębokiego węgiersko-węgierskiego konfliktu dwóch obozów: ludowców i liberałów. Determinuje on najnowsze dzieje kraju.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Protest przeciw projektowi ustawy o organizacjach pozarządowych, forsowanemu przez rząd Orbána. Budapeszt, 15 kwietnia 2017 r. / Fot. Ferenc Isza / EAST NEWS
Protest przeciw projektowi ustawy o organizacjach pozarządowych, forsowanemu przez rząd Orbána. Budapeszt, 15 kwietnia 2017 r. / Fot. Ferenc Isza / EAST NEWS

Myśląc o Węgrzech, warto oderwać się od pewnego schematu: od postrzegania działań premiera Viktora Orbána jako kolejnych prób testowania międzynarodowej opinii publicznej – głównie partnerów z Unii Europejskiej. Polityka Orbána, który stoi na czele koalicji Fidesz-KDNP, skierowana jest bowiem głównie do wewnątrz, zaś w relacjach zagranicznych Węgry zajmują raczej postawę koncyliacyjną. Orbán lawiruje między eurosceptycyzmem, antyeuropejskością (aby przywołać np. trwające narodowe konsultacje pod hasłem „powstrzymać Brukselę”) i proeuropejskością. Zmienia z prędkością światła swe oblicze, nie myląc przy tym ról i dostosowując je do otoczenia. A Europa wiele mu wybacza.

Międzynarodowy wydźwięk ostatnich jego posunięć – wymierzonych w Uniwersytet Środkowoeuropejski w Budapeszcie (finansowany przez miliardera George’a Sorosa) i organizacje pozarządowe – jest tu drugorzędny. Orbán nie buduje państwa na wzór Rosji Putina czy Turcji Erdoğana, choć obaj mu imponują. On chce Węgier, które – cytując preambułę konstytucji – „nasze dzieci i wnuki swym talentem, swą wytrwałością i siłą ducha znów uczynią (...) wielkimi”.

Ludowcy i liberałowie

Jeśli teoria o tzw. procesach długiego trwania – zjawiskach polityczno-społecznych, które rozwijają się dłużej niż jedna czy dwie kadencje i głębiej niż tylko w gabinetach i redakcjach – ma mieć gdzieś zastosowanie, to właśnie tutaj. Na współczesną politykę węgierską wciąż niezwykle silnie oddziałuje bowiem napięcie między ludowcami (węg. népiek) a liberałami, zwanymi też urbanistami (węg. urbánusok).

To zjawisko mające głębokie korzenie, sięgające lat 30. XX wieku. Ludowcy, zwani też narodowcami, koncentrowali się głównie na prowincji; ich przedstawiciele hołubili narodowym tradycjom. Z kolei dla liberałów/urbanistów istotne było kosmopolityczne otwarcie na świat, a skupiali się w stolicy. Wśród liberałów gros działaczy było wtedy pochodzenia żydowskiego. Stąd wielu Węgrów do dziś stawia znak równości między liberałem a Żydem, stosując termin libsi – zbitkę obu słów. Taki stan rzeczy ułatwia prowadzenie sporu i jasną kategoryzację. Personifikacją tego terminu jest dla obecnej władzy właśnie Soros.

Zwróćmy uwagę, że w czasie przemian ustrojowych, jeszcze przed pierwszymi wolnymi wyborami w 1990 r., ówczesna opozycja się nie zjednoczyła. Była głęboko podzielona. Węgierskie Forum Demokratyczne, które wtedy wygrało, sytuowało się po stronie ludowców, a Fidesz i Związek Wolnych Demokratów po stronie liberałów. Potem jednak Fidesz przeszedł głęboką ewolucję, przesuwając się coraz dalej na prawą, konserwatywną stronę. Dziś w wielu kwestiach sytuuje się „na prawo” od partii Jobbik, która w europejskiej świadomości funkcjonuje przecież jako ugrupowanie skrajnie prawicowe (pomińmy tu zasadność takiej klasyfikacji).

Przymiotnik „obywatelski”

Zmienił się nie tylko Fidesz, ale też Orbán.Obecny premier i Orbán z początku lat 90. XX wieku to dwie zupełnie odmienne postacie. Dość powiedzieć, że w 1998 r. Fidesz doszedł do władzy pod hasłem „Jest inny wybór: Węgry obywatelskie”. Stawiał wtedy na kontynuację kierunku proeuropejskiego (zabiegi o wejście do NATO i Unii), współpracę w regionie (wtedy odżyła Grupa Wyszehradzka) i zabiegał o prawa Węgrów żyjących poza granicami.

W polityce wewnętrznej istotne były wtedy zwłaszcza dwie kwestie: odsunięcie dawnych elit komunistycznych i działalność na rzecz wzmocnienia postaw patriotycznych, polityki pamięci itd. Gdy w 2002 r. Orbán przegrał wybory – uległ koalicji socjaldemokratów i liberałów zaledwie dziesięcioma mandatami – kontestował ich wynik przez prawie rok.

Dwa tygodnie po tamtych przegranych wyborach Orbán w płomiennym przemówieniu stwierdził, że trzeba powołać nowe organizacje obywatelskie. Były to Koła Obywatelskie: oddolne, mające zrzeszać zwolenników Fideszu, edukować obywateli o demokracji, a także utrzymywać mobilizację elektoratu.

Ich sieć szybko pokryła kraj. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy zarejestrowano ich 11 tys. i był to wielki sukces.

Zmiana nazwy Fideszu, która miała miejsce w 2003 r., była efektem konsolidacji wszystkich Kół Obywatelskich, na których czele stanął Orbán. Od 2003 r. pełna nazwa partii brzmi: „Fidesz – Węgierski Sojusz Obywatelski”. Poprzednia, z lat 1995–2003, brzmiała: „Fidesz – Węgierska Partia Obywatelska”.

„Obywatelskość” jest zatem immanentnym elementem tej formacji. Przynajmniej w teorii.

Budując swój świat

W odróżnieniu od liberałów i lewicy, węgierska prawica nie potrafiła za to stworzyć sieci organizacji, które kształciłyby późniejsze kadry i zaplecze intelektualne Fideszu. Choć partia stworzyła swoje know-how, to brakowało jego instytucjonalizacji. Dziś, na rok przed wyborami, Fidesz musi to nadganiać. Jeśli nie oddolnie, to wykorzystując władzę, którą posiada. Owszem, jest przesądzone, że Orbán po raz trzeci z rzędu zostanie premierem. Ale nie wiadomo, jak dużą większość uzyska – konstytucyjną utracił bowiem przed dwoma laty.

„Naprawa Węgier” i doprowadzenie do końca transformacji systemowej – wizja Orbána – wymagała zbudowania alternatywnej rzeczywistości i wypełnienia jej nową treścią. Zastąpiono więc elity gospodarcze, polityczne i kulturalne takimi, które wywodzą się z nowej władzy.

Organizacje pozarządowe – to kolejny etap. Pierwszą próbę podjęto w 2014 r., dziś trwa następna. Te finansowane z zagranicy nazywane są dziś przez ludzi rządowej koalicji „pseudo-pozarządowymi”. W narracji władzy mieszają się one w sprawy Węgier, utajniają przychody, finansują opozycję. W styczniu zarzucono im akcję dezinformacyjną, której skutkiem ma być większy napływ imigrantów (nie znajduje to potwierdzenia w statystykach). Przy czym sugeruje się, że finansowanie pochodzi z jednego źródła: od Sorosa.

Przedłożony w parlamencie projekt ustawy o organizacjach pozarządowych zakłada, że podmioty, które dotowane są spoza Węgier, będą musiały rejestrować się jako „wspierane z zagranicy”. Informacja taka będzie musiała pojawić się na stronie internetowej organizacji i we wszystkich publikowanych przez nią materiałach. Kwota, od której rejestracja będzie konieczna, została ustalona na poziomie 23 tys. euro rocznie, do których nie wliczają się dotacje unijne.

Ustawa nie będzie dotyczyć tych NGO-sów, które otrzymują dotacje w forintach, a więc z budżetu. Do największych i zależnych od Fideszu takich organizacji należą Sojusz Fundacji na rzecz Obywatelskich Węgier (w 2017 r. dostał 530 mln forintów, tj. 7,3 mln zł) lub powstałe w 2009 r. Forum Współpracy Obywatelskiej, które organizuje marsze poparcia dla Orbána. Aby umożliwić jego finansowanie, w 2012 r. utworzono Fundację Obywatelskich Organizacji Non-profit.

Rozczarowanie Ameryką

Projekt ustawy o organizacjach pozarządowych tkwi jednak w parlamencie – i być może szybko z niego nie wyjdzie. Uchwalono już natomiast ustawę, która uderza w Uniwersytet Środkowoeuropejski (CEU).

Jest on symbolem. Władzę razi jego niezależność i zewnętrzne finansowanie. Powstał w 1991 r. w Pradze, skąd po dwóch latach przeniesiono jego siedzibę do Budapesztu. Na 13 wydziałach uczy się tu 1400 studentów, kadrę stanowi kilkuset wykładowców z całej Europy i nie tylko. Uczelnia realizuje program w języku angielskim. Wielu studentów z naszego regionu, którzy nie mogą sobie pozwolić na wyjazd na Zachód, jedzie do stolicy Węgier.

Od angielskiego skrótu nazwy uczelni nowe prawo nazwano „Lex-CEU”. Formalnie dokument, uchwalony ekspresowo, to nowela ustawy o szkolnictwie wyższym, mająca dotyczyć wszystkich. Ale w praktyce dotknie jedynie uczelnię finansowaną przez Sorosa. Wątpliwości budzi szereg jej zapisów. I tak, aby dalej funkcjonować, od 2018 r. uczelnia musi otworzyć placówkę za granicą. Konkretnie: w Nowym Jorku. Właśnie w tym stanie CEU ma uzyskać akredytację amerykańską, uprawniającą do wydawania dyplomów uczelni wyższej. Nakazano też zawarcie nowej umowy regulującej działalność CEU, której trzecią stroną (poza rządem Węgier i stanem Nowy Jork) ma być amerykańska administracja.

Ale właśnie z tej strony przyszło dla rządu rozczarowanie. Nie przewidział on, że natrafi na opór. Zdawało się, że klimat kampanii Trumpa ułatwi Orbánowi jego rozprawę z rodzimym liberalizmem. Jednak tak się nie stało. Rzecznik Departamentu Stanu wezwał do niestosowania nowej ustawy i zarzucił Węgrom, że nie konsultowały jej z USA, choć dotyczy ona Stanów Zjednoczonych.

To rozczarowanie może ochłodzić nadzieje na ożywienie relacji ze Stanami. Tym bardziej że Orbán, który przed wyborami otwarcie poparł Trumpa, nie otrzymał dotąd zaproszenia do Białego Domu. Tymczasem wielu spośród tych, którzy Trumpa krytykowali, już się tam pojawiło.

Odwrót rakiem

Zmiana narracji w sprawie CEU przyszła szybko. A że premier udał się na urlop, problem spadł – zresztą nie po raz pierwszy – na jego ministrów.

Wycofanie się z ustawy byłoby dla Orbána wizerunkową klęską. Pozostaje mu sprawić, by ustawa pozostała martwa – lub czekać do wyroku Sądu Konstytucyjnego, który ma się nią zająć na wniosek opozycji. Z politycznego punktu widzenia negatywne orzeczenie Sądu byłoby dla rządu wręcz korzystne, bo byłoby wyjściem z obecnego impasu. Tym bardziej że „Lex-CEU” może rykoszetem uderzyć w uczelnie węgierskie funkcjonujące w rumuńskim Siedmiogrodzie, dedykowane węgierskiej mniejszości.

Rezonu brakuje też w sprawie ustawy o organizacjach pozarządowych. Sposób, w jaki miała być przeprowadzona – przez zmianę konstytucji – skazuje projekt na porażkę. Koalicja Fidesz-KDNP musi szukać dodatkowych głosów, a chętnych brak. Ale jest w tym pewna logika: żelazny elektorat usłyszy zapewne, że odmowa poparcia dla rządowych projektów to granie bezpieczeństwem państwa.

Podobną logiką wewnętrznej rozgry- wki Orbán kierował się np. w 2015 r., gdy zasugerował, że należy zacząć debatę nad przywróceniem kary śmierci. Szef Komisji Europejskiej stwierdził wtedy, że jej wprowadzenie byłoby podstawą do rozwodu z Unią. Tymczasem za całą sprawą stała rywalizacja z Jobbikiem, który piął się w sondażach. Wrzucenie tematu miało odebrać mu głosy.

Rutyna władzy

Mimo przymiotnika „obywatelski” w nazwie jego partii, wszelka obywatelska aktywność w istocie spędza Orbánowi sen z powiek. To pod wpływem groźby referendów wycofał się z zakazu handlu w niedzielę czy organizacji olimpiady w 2024 r. Wobec protestów odesłał też ustawę o podatku internetowym do konsultacji społecznych.

Ale mimo wielkiej mobilizacji społecznej, która objawiała się wtedy na Węgrzech – i którą widać dziś na ulicach, w obronie Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego – raczej nie ma szans na zbudowanie na ich bazie politycznej alternatywy. Co nie zmienia faktu, że liczba spraw, w których rząd Orbána musi wycofać się ze swych projektów, od roku narasta. Po latach sprawowania władzy w jej tryby wkrada się rutyna, a decyzje polityczne natrafiają co i rusz na społeczny opór.

Jednak wejście na wojenną ścieżkę z Uniwersytetem Środkowoeuropejskim i organizacjami pozarządowymi raczej nie okaże się dla Orbána groźne – utrzymującej się od dekady pozycji lidera sondaży Fidesz zapewne nie straci. ©

Dr DOMINIK HÉJJ jest redaktorem naczelnym portalu kropka.hu, poświęconego węgierskiej polityce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Doktor politologii, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny portalu kropka.hu, na którym stara się przybliżać i wyjaśniać polskim odbiorcom zawiłołci i tajniki węgierskiej polityki. Na zajęciach ze studentami, wspólnie analizujemą węgerską… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017