Czas Orbána

W referendum na temat kwot imigracyjnych, które odbędzie się na Węgrzech w pierwszą niedzielę października, w istocie nie chodzi o imigrantów. Stawką jest społeczna legitymizacja polityki Viktora Orbána i jego pozycja w Unii.

25.09.2016

Czyta się kilka minut

Premier Viktor Orbán na konferencji prasowej w budynku parlamentu, Budapeszt, luty 2016 r. / Fot. Attila Kisbenedek / AFP / EAST NEWS
Premier Viktor Orbán na konferencji prasowej w budynku parlamentu, Budapeszt, luty 2016 r. / Fot. Attila Kisbenedek / AFP / EAST NEWS

Inaczej niż wielu europejskich polityków Viktor Orbán w ostatnim roku nie zmienił poglądów i retoryki. Główne argumenty, których premier Węgier używa, uzasadniając swoją zdecydowaną politykę wobec kryzysu migracyjnego i samych imigrantów, pozostają niezmienne. Wydaje się, że w minionych miesiącach Orbán nawet jeszcze bardziej się w nich utwierdził.

W jego ujęciu Węgry jawią się więc jako obrońca chrześcijaństwa – choć zarazem poczynania Budapesztu wobec imigrantów już nieraz były krytykowane przez papieża Franciszka. Przed dwoma tygodniami utworzono specjalny fundusz na rzecz prześladowanych chrześcijan na świecie; stanowi on, jak deklaruje rząd, jeden z politycznych priorytetów. Najbardziej radykalni zwolennicy Orbána uważają, że jest on „świętszy od papieża” i broni Europy.

Poza aspektem religijnym drugim elementem polityki Orbána jest spadająca liczba Węgrów, wynikająca też z masowej emigracji za pracą. Trzeci zaś – to umocnienie Fideszu, jego macierzystej partii, i zapewnienie jej trzeciego z rzędu sukcesu w wyborach parlamentarnych w 2018 r. O ten punkt premier może być spokojny: nie ma żadnej siły politycznej, która za półtora roku mogłaby odebrać mu zwycięstwo.

Co więcej, o ile przed rokiem Orbán był traktowany w Unii jako „chłopiec do bicia” [patrz „TP” nr 38/2015 – red.], to w kolejnych miesiącach jego stanowisko wobec kryzysu migracyjnego było w istocie przejmowane przez coraz większą liczbę znaczących europejskich polityków. Oczywiście nie jest tak, że zawierając pakt z Turcją (który w gruncie rzeczy zamknął także granice Niemiec przed masową i niekontrolowaną imigracją), domagając się kontroli zewnętrznych granic Unii i ściślejszej kontroli samych imigrantów albo też obiecując wyborcom, że „rok 2015 nie może się powtórzyć”, kanclerz Angela Merkel poprzedza to sformułowaniem: „Przyznaję, Viktor Orbán miał rację...”. Ale wiele działań – i Merkel, i innych unijnych polityków – do tego się sprowadza. Wciąż trwa czas Orbána.

Referendum poparcia

Koalicja rządowa Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP), a także osobiście sam premier wiele ryzykowali, decydując w połowie maja o rozpisaniu referendum. Aby było ważne, zgodnie z konstytucją musi w nim wziąć udział ponad połowa uprawnionych. Tymczasem frekwencja jest największą bolączką węgierskich referendów. Od 1989 r. w kraju odbyło się ich osiem, a wymaganą frekwencję uzyskano tylko dwukrotnie: w 1989 i 2008 r. Dwukrotnie, w obawie o ważność głosowania, obniżano zawczasu próg frekwencyjny.

Tym razem tak się nie stało. Wprawdzie deklarowany w sondażach odsetek tych, którzy chcą wziąć udział w głosowaniu, waha się w granicach 48–52 proc., jednak nawet gdyby frekwencja nie była wystarczająca, procent głosujących po myśli rządu będzie zapewne na tyle wielki, iż samo w sobie będzie to politycznym sygnałem.

A o to rządzący mogą być spokojni: sondaże wskazują, że nawet 80 proc. może negatywnie odpowiedzieć na pytanie „Czy chce pan/pani, by Unia Europejska mogła zarządzać również bez zgody parlamentu obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?”. Zagłosują tak nie tylko wyborcy całej prawicy (tej mainstreamowej, tj. Fideszu i KDNP, i tej skrajnej, tj. partii Jobbik), ale też część wyborców lewicy – głównie Partii Socjalistycznej. Opozycja i liberałowie mogą jedynie zabiegać o to, aby poparcie dla kwot migracyjnych wyrazić przez absencję wyborczą. Nawołują, by zamiast na referendum iść na spacer lub przejechać się kolejką wąskotorową w Felcsút, rodzinnym mieście Orbána.

Formalnie referendum jest niewiążące. Wynika to z kilku przesłanek, wśród których najistotniejsza dotyczy tego, że – zdaniem krytyków Orbána – głosowania w ogóle nie powinno być, gdyż jest bezzasadne. Konstytucja stanowi mianowicie, iż „przedmiotem referendum ogólnokrajowego może być sprawa będąca w zakresie obowiązków Zgromadzenia Krajowego”. Tymczasem decyzja na temat kwot imigrantów, których – wedle unijnej decyzji sprzed ponad roku – na Węgry miałoby trafić 1294 (stanowi to 0,01 proc. populacji), zapadła większością kwalifikowaną w Radzie Europejskiej.

Powstało więc pytanie, czy referendum może dotyczyć takiego tematu. Ale Sąd Najwyższy i Sąd Konstytucyjny uznały, że są prawne podstawy do jego zarządzenia. Następnie przegłosował je parlament – i to większością konstytucyjną, wespół z partią Jobbik.

Węgierski Cameron

Porównanie premiera Węgier do byłego już premiera Wielkiej Brytanii, choć może wydać się egzotyczne, ma poważne uzasadnienie. Gdy w 2013 r. zabiegający o głosy David Cameron zapowiedział przeprowadzenie referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii, wydawało się, że wynik będzie oczywisty. Tymczasem scenariusz uważany długo za political fiction zrealizował się: Cameron uruchomił dynamikę, która doprowadziła do Brexitu.

Natomiast węgierskie referendum w powszechnej opinii sonduje #Huexit. Sprzeciw wobec kwot imigracyjnych zostanie z pewnością wykorzystany do akcentowania centralizmu Brukseli, konieczności przeniesienia ciężaru decyzyjnego na poziom parlamentów narodowych, dalszego ograniczenia fali imigrantów. Czyli postulatów, które formułował kiedyś Cameron. Nie jest zaskoczeniem, że ich gorącym zwolennikiem – poza rozwiązaniami dotyczącymi tych imigrantów na Wyspach, którzy pochodzą z krajów Unii – były Węgry.

Fakt, że 51,89 proc. Brytyjczyków opowiedziało się za opuszczeniem Wspólnoty, komplikuje dziś polityczną sytuację Budapesztu, który stracił istotnego stronnika w projekcie reformowania Unii. Nie chodzi tu tylko o wielkość geograficzną, ale też strategiczne znaczenie.

Liderowi Partii Konserwatywnej chodziło o reformę Unii, liderowi Fideszu także. Ale odsetek jej zwolenników jest na Węgrzech jeszcze wyższy, niż ongiś na Wyspach. Kraj, którego gospodarka jest niemal w pełni uzależniona od unijnego rynku i unijnych dopłat. Kraj, którego minister gospodarki ogłosił przed kilkoma tygodniami, że do końca dekady przyjmie euro. Kraj, którego premier, tuż po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum, sprzeciwiał się temu, by polityczną odpowiedzialność ponieśli szefowie Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i Rady Europejskiej Donald Tusk. Czyż to nie wewnętrzna sprzeczność – deklaracja przyjęcia wspólnej waluty i wypowiedź szefa kancelarii premiera, Jánosa Lázára, który w lipcu stwierdził, że nie głosowałby z czystym sumieniem za pozostaniem Węgier w Unii? Dodajmy, że Lázár jest współ- właścicielem spółki, która tylko w 2015 r. otrzymała z Unii dofinansowanie w wysokości 3 mld forintów (równowartość prawie pół miliarda złotych). O co więc w tym wszystkim chodzi?

Ambicje i nastroje

Viktor Orbán w polityce osiągnął prawie wszystko – nie był tylko prezydentem, co zresztą wielu węgierskich politologów wieszczy mu w ciągu dekady. W gruncie rzeczy zależy to jedynie od jego woli. Fidesz byłby gotów zmienić nawet ustrój państwa na prezydencki. Trwa wielka przebudowa zamku w Budzie, który zamiast arcydzieł malarstwa mieścić będzie kancelarie premiera i prezydenta oraz urzędy centralne. Jak za dawnych czasów...

Orbán nie pełnił natomiast żadnej ważnej funkcji w Brukseli. Tymczasem są przesłanki, że coraz bardziej chciałby przewodzić Unii – rzecz jasna, Unii zreformowanej. Ambicje Budapesztu w polityce zagranicznej znacznie przekraczają niespełna sto tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni kraju. Mają one raczej wiele wspólnego z zapędami mocarstwowymi, choć Węgry od 1920 r. mocarstwem nie są i nigdy już nie będą. Niemniej kryzys przywództwa Unii i jej niemoc instytucjonalna dały premierowi Węgier idealne powody do stosowania radykalnych rozwiązań.

Z dnia na dzień, po zamknięciu rok temu granicy od strony Serbii, liczba nielegalnych imigrantów spadła z 12 tys. osób dziennie do kilkudziesięciu, dziś nawet kilku. Nie trzeba było nigdzie jeździć, z nikim niczego ustalać, wystarczyło zbudować 175 kilometrów wysokiego na cztery metry płotu. Węgrzy poradzili sobie sami, Unia nie pomogła. Do dziś nie ma z tego powodu żadnych zapowiadanych sankcji. Stosunki z południowymi sąsiadami są bardziej niż poprawne, a Orbán lobbuje na rzecz wsparcia finansowego dla Serbii i Bułgarii. Koncepcja Unii Europejskiej, jaką ma Orbán, staje się coraz bardziej zbieżna z politycznym mainstreamem w coraz większej liczbie krajów, w których wygrywają bądź odnoszą znaczące sukcesy przedstawiciele partii, zwykle prawicowych, które doskonale identyfikują fakt, iż coraz więcej obywateli żyje w poczuciu zagrożenia ze strony masowej i niekontrolowanej imigracji oraz terroryzmu.

Mimo że od trzech miesięcy liczba imigrantów przybywających dziennie na Węgry to średnio 25 osób (przed rokiem uznano by to za wielki sukces), politycy koalicji rysują przed obywatelami dramatyczny obraz. Także wszystkie kanały publicznej telewizji i radia na okrągło informują o zagrożeniu.

Tyle że teraz, aby elektryzować opinię publiczną, muszą sięgać coraz dalej i dalej. „Dzisiaj Bruksela i Paryż, jutro może Budapeszt, nie możemy tego wykluczyć” – mówią ministrowie, przybierając smutne miny, w tym István Simicskó, odpowiedzialny za obronę. „Nie ryzykujmy przyszłości Węgier, głosujmy w referendum na »nie«!” – wołają charakterystyczne niebieskie plakaty na ulicach.

Nie da się nazwać tego inaczej: sposób komunikowania się rządu ze społeczeństwem to nachalna propaganda. Dopuszcza ona także posługiwanie się nieprawdą, jak w przypadku uznania, że w Europie istnieje rzekomo 900 stref „no-go”, wyjętych spod lokalnego prawa, w którym imigranci robią, co chcą. Do miast takich zaliczono m.in. Londyn i Berlin.

Walka dopiero się zacznie

Bez względu na to, czy referendum okaże się ważne, Orbán będzie w Brukseli nadal prowadzić batalię przeciw kwotom migracyjnym. Stwierdził, że Węgry nie przyjmą żadnego imigranta w ramach relokacji. W sukurs idą mu sygnały z kolejnych stolic Grupy Wyszehradzkiej – i nie tylko stamtąd.

A jego projekt przebudowy Wspólnoty? O ile wielu Europejczyków zgodziłoby się z koniecznością reformy Unii, o tyle przykład Camerona pokazuje, jak bardzo cienka jest granica między nawoływaniem do budowania sojuszu reformatorskiego a przekonywaniem obywateli do tego, że istnieje życie również poza Unią... (tak mówił zresztą kiedyś sam Orbán, w jednym z wywiadów).

Fidesz od sześciu lat systematycznie obrzydza Węgrom Unię, demagogię tłumacząc pragmatyzmem politycznym. Referendum ma potwierdzić niezależność i suwerenność Węgier w Unii. Niezależność ogłaszaną z okien budynku remontowanego z unijnych środków. ©

DOMINIK HÉJJ jest politologiem, redaktorem naczelnym portalu kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Doktor politologii, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny portalu kropka.hu, na którym stara się przybliżać i wyjaśniać polskim odbiorcom zawiłołci i tajniki węgierskiej polityki. Na zajęciach ze studentami, wspólnie analizujemą węgerską… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2016