Orbán wygrywa na kryzysie

Dla jednych jest wzorem do naśladowania, dla innych symbolem tego, co w Europie najgorsze. Dlaczego w kwestii uchodźców premier Węgier stawia na twardą „politykę odstraszania”?

20.09.2015

Czyta się kilka minut

Na zamkniętej granicy serbsko-węgierskiej w okolicach Röszke, 16 września 2015 r. / Fot. Istvan Ruzsa / AFP / EAST NEWS
Na zamkniętej granicy serbsko-węgierskiej w okolicach Röszke, 16 września 2015 r. / Fot. Istvan Ruzsa / AFP / EAST NEWS

Węgry nie schodzą z pierwszych stron gazet. Najpierw były to obrazy uchodźców, koczujących na dworcu Keleti. Teraz, w minionym tygodniu, zdjęcia z zamkniętej granicy serbsko-węgierskiej w Röszke, gdzie pod druciano-kolczastym płotem uchodźcy starli się z policją – co przypominało sceny raczej z Palestyny czy francuskich przedmieść, ale nie ze środka Europy. Tymczasem Węgrzy, nie zważając na krytykę, budują lub zamierzają budować kolejne płoty – na granicy z Rumunią i Chorwacją.

Europejska opinia publiczna jest podzielona. Jedni twierdzą, że premier Viktor Orbán jako jedyny w Unii ma odwagę mówić (i robić) to, co czuje duża część Europejczyków. Inni widzą w nim ksenofoba, który nie tylko w imię pragmatyzmu, ale też jakichś niezrozumiałych idei przedkłada prawo nad człowieczeństwo. Jeszcze inni niuansują – jak niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine”, który po decyzji Berlina i potem kolejnych państw o wprowadzeniu kontroli na granicach napisał, że w zasadzie wiele krajów idzie teraz śladem Orbána, tylko łagodniejszymi metodami...

Tymczasem – w przypadku Węgier – rzecz jest bardziej skomplikowana. Podejście rządu w Budapeszcie do uchodźców oddaje także wewnętrzne dylematy Węgier. Postawę tego kraju determinują zwłaszcza trzy czynniki – historyczne i współczesne.
 

Dla przetrwania narodu
Cofnijmy się najpierw o kilka lat. Wiosną 2010 r. Fidesz, partia Orbána, wygrała (w koalicji z małą chadecką partią KDNP) wybory, uzyskując większość dwóch trzecich głosów. Jednym z jej pierwszych kroków było uchwalenie nowej konstytucji, pierwszej w dziejach wolnych Węgier. Przyjęto ją szybko. Wprowadzała ona szereg zmian, a tu interesujący jest zwłaszcza jeden ich aspekt: rola chrześcijańskich wartości, wpisanych do nowej ustawy zasadniczej.

Zaczyna się ona wersem „Boże, błogosław Węgrów”, będącym też passusem hymnu. W Narodowym Wyznaniu Wiary, pełniącym rolę preambuły, trzykrotnie zwraca się uwagę na chrześcijaństwo. Najpierw w przytoczonym wersie. Potem w słowach „Jesteśmy dumni, że nasz król, Święty Stefan (...) uczynił naszą ojczyznę częścią chrześcijańskiej Europy”. Wreszcie w zdaniu, w którym odnaleźć można być może najdobitniejsze wytłumaczenie źródła obecnego dyskursu Orbána, budowanego na poczuciu zagrożenia islamem: „Uznajemy rolę chrześcijaństwa w przetrwaniu narodu”. To symboliczny zapis, podkreślający wagę chrześcijaństwa dla Węgier – i dla przetrwania ducha Węgier, który „w wichrach minionego stulecia” został rozerwany na części. Chrześcijaństwo uznawane jest zatem za czynnik państwotwórczy, w konstytucji stawiany na równi z kulturą i językiem. Napływ imigrantów, głównie muzułmanów, interpretowany jest więc dziś jako zagrożenie dla kraju. A wiedzieć trzeba, że w pamięci zbiorowej wielu Węgrów żywa jest historia zmagań z islamem: czasy, gdy znaczną częścią ziem węgierskich władało Imperium Osmańskie. Symbolicznym tego momentem była klęska Węgrów w bitwie pod Mohaczem w 1526 r., w starciu z armią turecką sułtana Sulejmana.

Dziś w wypowiedziach Orbána, obok podkreślania prawa narodu do decydowania o strategicznych dla siebie kwestiach, akcentowany jest także wątek religijny. Przykładem jego niedawny wywiad dla TV2, w którym mówił, że muzułmanie będą chcieli narzucić Węgrom i Europejczykom swój styl życia, np. wielożeństwo; że powstanie „równoległe społeczeństwo” i tylko matematyka zdecyduje, które z tych społeczeństw będzie bardziej konkurencyjne. My, Węgrzy, w tej rywalizacji nie będziemy brać udziału – mówił premier – dlatego nie możemy ich wpuścić (znamiennym uproszczeniem jest tu znak równości między religią i stylem życia).

Paradoksalnym kontekstem dla tych odwołań do chrześcijaństwa może być analiza spisów powszechnych z 2001 i 2011 r. O ile w 2001 r. katolicyzm deklarowało 55 proc. Węgrów (5,2 mln), to 10 lat później było to 39 proc. (3,9 mln) – widać więc spadek. W przypadku islamu trend jest inny, choć liczby ciągle skromne: mamy tu wzrost z 3201 do 5579 osób; islam wyznaje 0,1 proc. społeczeństwa (pytanie o wiarę, podobnie jak o narodowość było dobrowolne; w 2001 r. z prawa do odmowy odpowiedzi skorzystało 1,1 mln, a przed czterema laty 2,7 mln osób).
 

Jest nas coraz mniej
Węgry się wynaradawiają. To nie żart: liczba Węgrów na Węgrzech spadła poniżej symbolicznych 10 mln (dokładnie było ich, w chwili spisu, 9 937 628). Przy czym prawie 1,5 mln ludzi odmówiło podczas spisu odpowiedzi na pytanie o narodowość (szacuje się, że to w większości Romowie). Znaczy to, że w ciągu ostatnich 10 lat liczba Węgrów spadła o 800 tys. osób – to tak, jakby z mapy zniknęło pięć największych (po Budapeszcie) miast. Do tego kilkaset tysięcy wyemigrowało za chlebem.
To ważny kontekst, gdyż – poza ujętymi w prawie trzynastoma narodowościami (na Węgrzech od 2011 r. nie stosuje się terminu „mniejszość narodowa”) – w spisie coraz większa staje się grupa „inne”. To narodowości: arabska, chińska, rosyjska i wietnamska. Liczebność narodowości arabskiej i rosyjskiej w ciągu 10 lat wzrosła o 300 proc. Obie są dziś liczniejsze niż np. – ujęte w prawodawstwie – narodowości polska, bułgarska, grecka czy ukraińska.

Wydaje się, że rząd Węgier zdaje sobie sprawę z wagi problemu, który – w sensie prawnym – pojawi się za sześć lat, przy kolejnym spisie. Polegać będzie na dylemacie: czy poszerzyć katalog narodowości? To wyzwania dla polityki etnicznej Węgier, która – co warto podkreślić – jest jedną z najbardziej, o ile nie najbardziej liberalną w Europie.

Węgrzy zawsze mieli kompleks bycia „mniejszością we własnym państwie”. W czasach Austro-Węgier momentami nie stanowili nawet połowy ludności Królestwa Węgier, wchodzącego w skład monarchii naddunajskiej. Obawy są dziś tak silne, że Węgry masowo nadają obywatelstwo tzw. határon túli magyarok, tj. mieszkańcom byłego Królestwa Węgier, którzy po traktacie z Trianon z 1920 r. pozostali poza granicami nowej ojczyzny (po I wojnie światowej zwycięskie państwa osobno podpisały w 1919 r. traktat pokojowy z Austrią, a osobno w 1920 r. z Węgrami).

Już pierwszy rząd Fideszu (1998–2002) chciał roztoczyć opiekę nad Węgrami poza granicami obecnych Węgier. Ale najwięcej zrobiono tu po 2010 r.: wprowadzono ustawę o podwójnym obywatelstwie, Węgrom żyjącym poza granicami kraju przyznano czynne prawo wyborcze w wyborach parlamentarnych, sformułowania ich dotyczące włączono do nowej konstytucji.

Niedawno wicepremier i szef koalicyjnej KDNP Zsolt Semjén informował, że na 750 tys. wniosków o przyznanie obywatelstwa węgierskiego już 700 tys. osób złożyło przysięgę obywatelską. Do końca 2018 r., tj. do kolejnych wyborów, będzie to milion. Co podkreśla wicepremier: nowi obywatele to mieszkańcy ziem byłej Świętej Korony, wychowani w węgierskiej kulturze, władający węgierskim. Jednak to, że zamieszkuje się tereny dawnych Wielkich Węgier, nie znaczy, że nie zostanie się trzykrotnie zweryfikowanym przez służby państwowe – pod względem administracyjnym, bezpieczeństwa publicznego i bezpieczeństwa narodowego.
 

Gra (także) wewnętrzna
Jest też trzeci czynnik, determinujący politykę wobec imigrantów: to rywalizacja partyjna, czyli konflikt między Fideszem i „atakującym” go z prawej strony Jobbikiem.

Węgierska scena partyjna jest dziś „zabetonowana”, ale nie między prawicą i lewicą. W polityce jest dwóch głównych graczy: Fidesz i Jobbik. I dwóch liderów: Orbán i Gábor Vona, szef Jobbiku.
Choć dziś sondaże są dla Fideszu korzystne (40 proc. poparcia w grupie zdeklarowanych wyborców), to jednak ostatnio przegrywał on kolejne wybory uzupełniające (krajowe i samorządowe) właśnie z tą partią skrajnej prawicy, jaką jest Jobbik – Ruch na rzecz Lepszych Węgier (to jego pełna nazwa).
Gdy teraz zaczął się kryzys imigracyjny, w kraju doszło do podziału w kwestii nastawienia do uchodźców. Prawica absolutnie nie godziła się na ich przyjęcie (i uchodźców, i imigrantów), zaś liberałowie i lewica zadeklarowali wsparcie dla ich przyjmowania (były premier, socjalista Ferenc Gyurcsány wręcz „lansował” się z imigrantami). I okazało się, że ci drudzy przegrali: większość społeczeństwa ich nie poparła.

Więcej nawet: choć za granicą postawa Orbána była krytykowana, to na Węgrzech krytyka spotkała go nie tylko z lewej strony (tą premier nie musi się przejmować), ale również ze strony prawej: zdaniem Jobbiku premier był niewystarczająco twardy.

Orbán zaostrzył więc retorykę – i udało mu się zawłaszczyć semantyczne i merytoryczne pole debaty o polityce imigracyjnej. Wykrzykiwane przez Jobbik hasło „Węgry dla Węgrów” padło z ust premiera kilkakrotnie. Opatrzyło się. Ponadto Orbán przeprowadził narodowe konsultacje na temat imigrantów i terroryzmu.

Dziś ma mocną legitymację dla swych działań: ostatni sondaż wskazuje, że aż 82 proc. Węgrów popiera zaostrzenie prawa imigracyjnego. Na początku września, podczas głosowania nad pakietem ustaw antyimigracyjnych, zawiązała się nawet na krótko nieformalna koalicja Fidesz-KDNP-Jobbik – dzięki głosom Jobbiku udało się stworzyć większość dwóch trzecich (wcześniej przez Fidesz utraconą) i przegłosować plany rządu. Lider Jobbiku przyznał niedawno, że nie ma aspiracji objęcia urzędu premiera za wszelką cenę i chciałby, by Fidesz znalazł rozwiązanie kryzysu imigracyjnego, nawet jeśli w efekcie zwiększy jego (Fideszu) popularność. Można to interpretować jako „poskromienie złośnicy” – i cofnięcie Jobbiku do defensywy.

Sondaż, prowadzony już w czasie kryzysu, wykazał, że przesunięcia preferencji politycznych w zasadzie nie występują. To ogromny sukces rządu. Bo wcześniej zdawało się, że efektem kryzysu uchodźczego będzie radykalizacja nastrojów w kraju i może nawet przejęcie władzy przez Jobbik.
 

Sukces i jego cena
Obrazy z Röszke będą miały być może ciąg dalszy. Ale choć na Węgrzech mamy dziś do czynienia z kolejną fazą kryzysu, to – przynajmniej w teorii – państwo przejmuje kontrolę i inicjatywę, a rząd, popierany przez większość, narzuca swą narrację. Można ją streścić tak: pragnienie zamknięcia wszystkich trzech granic (decyzje o budowie płotu na granicach z Rumunią i Chorwacją już zapadły) oraz wywieszenie kartki: „nieczynne”.

To, jakie będą skutki polityki Orbána dla Węgier na arenie międzynarodowej, stanie się pewnie przedmiotem jeszcze niejednej analizy. Ale na Węgrzech, dzięki przedmiotowemu, odczłowieczonemu traktowaniu imigrantów, wygrał on wszystko: umocnił swoją pozycję obrońcy i przywódcy Węgier.
Oblewając zarazem, zdaniem wielu – także autora tego tekstu – egzamin z człowieczeństwa. ©

Autor jest redaktorem naczelnym portalu kropka.hu, poświęconego polityce węgierskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Doktor politologii, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny portalu kropka.hu, na którym stara się przybliżać i wyjaśniać polskim odbiorcom zawiłołci i tajniki węgierskiej polityki. Na zajęciach ze studentami, wspólnie analizujemą węgerską… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2015