Niepoważny problem

Młody Afgańczyk, który zginął w walce o miejsce w ciężarówce, był jednym z półtora tysiąca imigrantów, którzy - marząc o przeprawie do Wielkiej Brytanii - oblegają port w Calais. Rząd w Paryżu milczy, policja straszy, a miejskie władze winą obarczają... Polaków.

27.01.2009

Czyta się kilka minut

Etienne Pinte, deputowany z Yvelines w regionie Nord-Pas-de-Calais, nie przebierał w słowach, gdy pisał list otwarty do ministra ds. imigracji. "Ani władze miasta, ani organizacje humanitarne nie mogą dłużej znosić tej sytuacji. Dlaczego Brytyjczycy odrzucają imigrantów z Afganistanu, Iranu, Somalii czy Pakistanu, jednocześnie otwierając bramy dla tysięcy Europejczyków ze Wschodu, w szczególności dla Polaków?" - pytał lokalny francuski polityk.

Pinte zażądał, aby minister z Paryża sprowadził do Calais brytyjskich dyplomatów: "Niech zobaczą, w jakich warunkach ci biedni uciekinierzy muszą koczować z winy tysięcy polskich imigrantów, którzy zajęli ich miejsca w Londynie".

Można powiedzieć, że deputowany z Yvelines ma kłopoty z logicznym myśleniem. Ale można też uznać, że Etienne Pinte jest już tak zdesperowany, że nie wie, co mówi.

Dżungla

Nad portem w Calais unosi się gęsta mgła. Gdy przebija się słońce, widać kontury wysp brytyjskich - słynnych klifów. Z wydm dobrze widać promy, tnące taflę morza. Wokół, w małych grupkach, koczują Afgańczycy, Somalijczycy, uciekinierzy z Iranu i Iraku. Chronią się między drzewami, pod rozwieszonymi kocami, pod paroma warstwami ubrań. Kiedy jedni śpią, inni czuwają. Odkąd zamordowano 25-letniego Afgańczyka, boją się - także policji.

Rano przez tę "dżunglę" przedziera się policyjny patrol. Kto może, ucieka. Niektórzy - na drzewa. Większość nie ma pozwolenia na pobyt we Francji. Policja zatrzyma ich tymczasowo. Niektórym zgodnie z obowiązującym od roku prawem wyda nakaz deportacji (na jego mocy od końca 2007 r. z Francji wydalono ponad 29 tys. osób). Z wyjątkiem Irakijczyków, Irańczyków i przybyszów z Pakistanu - te kraje odmawiają przyjęcia rodaków z powrotem.

Bliżej portu, na betonowych płytach, rdzewieją porzucone kadłuby statków. Dwie rodziny z Pakistanu i Somalii urządziły tu prowizoryczne mieszkanie. Paroletnie dzieci bawią się, tańczą wokół ogniska. "Tam mamy toalety - 27-letni Adam, ojciec dzieci, pokazuje francuskiemu dziennikarzowi płytę kilka metrów dalej. - Bez wody, papieru. Przyzwyczailiśmy się.

Na noc rodzina wspina się do górnej części kadłuba. O świcie tu też przyjeżdża policja. "Chcą nas wykurzyć gazem łzawiącym - mówi Adam, Somalijczyk. - Lepiej od razu by nas zagazowali". Na ciepły posiłek koczownicy mogą liczyć raz dziennie. A koło merostwa wolontariusze rozdają chleb i wodę. Z "dżungli" nikt nie wywozi śmieci, co drugi ma tu grypę, zapalenie oskrzeli. Leki dowożą czasem ochotnicy z organizacji "Lekarze bez Granic".

W prowizorycznym hangarze, bliżej centrum miasta, może spać kilkadziesiąt osób. To jedyne takie miejsce, przygotowane przez organizacje pomocowe. "Wybieramy kobiety w zaawansowanej ciąży i małe dzieci - mówiła francuskim mediom Marie, wolontariuszka z Pomocy Katolickiej. - W ciągu dnia mogą wziąć ciepły prysznic".

10-letni Azouz chowa twarz w ubraniu matki. Oboje próbowali dostać się do Anglii - już dziesięciokrotnie. Po drugiej stronie Kanału La Manche jest ojciec rodziny i dwie córki. Gdyby nie oni, Somalijka dawno by zrezygnowała. Podobnie 12-letni Abdoul z ojcem: w Londynie chcą odnaleźć brata i siostry. Afrykę opuścili kilkanaście miesięcy temu.

Sześciu z tysięcy

Pas wody o szerokości 30 km oddziela Francję od brytyjskich wybrzeży. Od 1998 r. ponad 50 tys. uchodźców starało się w różny sposób pokonać ten ostatni odcinek na Wyspy. W owiewkach na szoferkach ciężarówek, w naczepach (po przecięciu plandeki), pod zapasową oponą.

"Zatrzymałem się na pompie pod dystrybutorem dosłownie na czas kupna winiety - opowiadał polski kierowca tira. - Sześciu facetów zdążyło zniszczyć plomby i dostać się na dach".

Kierowcy tirów boją się takich ludzi, bo np. Afgańczycy mają noże. Od kilku miesięcy, na sugestię polskiego konsula, dobrowolnie zgłaszają się więc do kontroli przed wjazdem na prom. W popularnie zwanej przez tirowców "stodole" francuskie służby przeszukują auta.

Bo, poza strachem, mandat za nielegalny przewóz imigrantów może sięgnąć 2 tys. funtów. Jeśli brytyjska policja znajdzie kogoś np. w ciężarówce, kierowca musi udowodnić, że nie wziął pieniędzy za przewiezienie ludzi. Bywa, że niewinni trafiają do aresztu. Polski konsulat radzi, by kierowcy notowali każde miejsce postoju: to może być pomocne w razie przesłuchania.

Promy do Anglii przewożą dziennie do 6,5 tys. ciężarówek. Z oficjalnych statystyk francuskich służb granicznych wynika, że na drugą stronę udaje się dostać w ukryciu zaledwie sześciu osobom na dobę. Pozostali po krótkiej wizycie w areszcie wracają do "dżungli". Czasem, jeśli odnieśli obrażenia, do szpitala.

Aby dotrzeć do Calais, uchodźcy pokonują granicę z Iranem, Turcję, Grecję, Włochy. Często wędrują tak przez kilka miesięcy. W Calais Afgańczycy i Irakijczycy stanowią aż 40 proc uchodźców. Większość to mężczyźni do 30 lat. Afgańczycy i Irakijczycy nie tolerują Sudańczyków, codziennie dochodzi do bijatyk. Także ów młody Afgańczyk zginął zapewne w walce o pierwszeństwo w ciężarówce wjeżdżającej na prom do Anglii.

Problem? Jaki problem?

Już prawie 10 lat temu, we wrześniu 1999 r., francuski rząd zlecił Czerwonemu Krzyżowi otwarcie centrum pomocy uchodźcom w Sangatte koło Calais. W bungalowach, na materacach i pod kocami, z całodobowym dostępem do węzłów sanitarnych, schronienie znalazło wtedy 200 imigrantów. Do 2001 r. przez Sangatte przewinęło się ich 25 tys. - aż w maju 2002 r. Nicolas Sarkozy, wówczas szef MSW, kazał zamknąć ośrodek. W zamian za to Wielka Brytania miała zgodzić się na przyjęcie tysiąca Irakijczyków i kilkuset Afgańczyków, zarejestrowanych w Sangatte. Miało to ostatecznie rozwiązać problem napływu imigrantów.

Ale problem nie zniknął. Tylko w 2007 r. i tylko do portu w Cherbourgu zjechało tysiąc Irakijczyków. Potem - kolejni uchodźcy do kolejnych portów. Ówczesny minister ds. imigracji, mimo nacisku władz lokalnych, nie zezwolił na otwarcie nowego ośrodka. "Francja wspiera tzw. imigrację zawodową, a nie rodzinne łączenie klanów" - mówił. Pomoc katolicka (Secours Catholique) ograniczyła wtedy wydawanie posiłków. Teraz, przed świętami Bożego Narodzenia 2008 r., władze Nord-Pas-de-Calais zdecydowały się otworzyć ogrzewane pomieszczenia. Na własną rękę.

Sarkozy, dziś prezydent, mianował właśnie nowego ministra ds. imigrantów. Éric Besson, od kilku dni odpowiedzialny za los imigrantów we Francji, zapoznał się już z listem deputowanego z Calais. Treści nie komentował. Obiecał, że uda się do portu, aby "przekonać się osobiście, jak wygląda sytuacja". "Ale czy to rzeczywiście taki poważny problem?" - dziennik "Le Figaro" zacytował jego pytanie. Chyba retoryczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009