W miejsce obozu – obóz

Dzieli ich od siebie kilkaset metrów. I tu, i tam widać gołe stopy. Jedni i drudzy długimi godzinami leżą na kocach. Tylko czy paryscy plażowicze i koczujący obok imigranci wiedzą nawzajem o swoim istnieniu?

28.08.2017

Czyta się kilka minut

Imigranci w Porte de la Chapelle, Paryż, lipiec 2017 r. / MEHDI CHEBIL / POLARIS / EAST NEWS
Imigranci w Porte de la Chapelle, Paryż, lipiec 2017 r. / MEHDI CHEBIL / POLARIS / EAST NEWS

Sierpniowy wieczór na bulwarze La Villette. Siwa drobna dama w okularach ciągnie za sobą torbę na kółkach. Zgarbiona. Drżą jej ręce, gdy wyciąga z torby bagietki i słodkie wypieki, by rozdać je młodym mężczyznom.

Choć ci imigranci są głodni, młodzi i niecierpliwi, w spokoju czekają na swoją kolej. Przyglądają się powolnym ruchom staruszki.

Ona nie działa w żadnym stowarzyszeniu. Po prostu mieszka nieopodal i przychodzi tu, żeby pomóc ludziom koczującym od wielu dni przy kanale Saint-Martin w Paryżu. Bagietki i słodkie bułki dostaje od okolicznego piekarza, oddającego produkty, których sam nie sprzedał.

– Dlaczego mam się bać chodzić sama pośród młodych mężczyzn? To prawda – szepcze mi na ucho – unikam dotyku, bo boję się bakterii. Ci ludzie często nie mają się gdzie umyć. Skoro jest pan dziennikarzem... O tym powinniście pisać: że w Paryżu jest za mało publicznych łaźni, to trzeba zmienić! – w łagodnym dotąd głosie kobiety słychać teraz irytację.

Dwa światy

Starsza pani nie jest wyjątkiem. Choć trwają wakacje, nie brakuje paryżan, którzy z oddaniem pomagają tysiącom imigrantów mieszkającym pod gołym niebem w różnych miejscach miasta. Jak nad kanałem Saint-Martin, w okolicach stacji metra Jaures, gdzie od wielu miesięcy żyją setki imigrantów, m.in. z Sudanu, Erytrei, Afganistanu czy Gwinei.

Wielu z nich czeka w kolejce do ośrodka informacyjnego dla ubiegających się o azyl. Tu mogą rozpocząć urzędową procedurę. Niektórzy leżą na chodniku przed budynkiem – na kartonach, kocach, gazetach, na czym się da – prawie cały dzień i noc. Pilnują, aby nikt nie zajął im miejsca w kolejce. A od tego przecież zależy ich przyszłość. Czasem dochodzi do bójek o kolejkę, wtedy przyjeżdża policja.

Kilkaset metrów dalej nad kanałem La Villette rozciąga się latem część paryskiej plaży. Dorośli piknikują nad wodą, piją wino i piwo, grają w bule. Dzieci bawią się w wodzie – na kanale wydzielono trzy naturalne darmowe baseny – harcują na nadbrzeżnych placach zabaw. Spragnieni mocniejszych wrażeń mogą nawet zjechać na linie nad kanałem z jednego brzegu na drugi.

Metro Jaures i plaża La Villette. Dwa bliskie i zupełnie odległe światy.

Rok w urzędach

Francja jest w Europie jednym z głównych celów dla przybywających z Afryki i Azji uciekinierów przed wojnami i prześladowaniami. Według oficjalnych danych w minionym roku zarejestrowano 85 tys. osób starających się o azyl. Status uchodźców uzyskało około 30 proc. z nich, głównie z Sudanu, Afganistanu, Haiti, Albanii i Syrii. Pozostałe wnioski odrzucono.

Jak wyjaśnia „Tygodnikowi” Jean-Marc Sirejols, dyrektor paryskiego Centrum Przyjęć Wnioskujących o Azyl (CADA), procedura rozpatrywania podań trwa około roku. – Każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie. Do przyjęcia wniosku nie wystarczy, że dana osoba pochodzi z kraju, gdzie toczą się konflikty czy wojny domowe, jak w Afganistanie czy Sudanie Południowym – tłumaczy.

W trakcie trwania tej długiej procedury CADA powinna zapewnić wszystkim starającym się o azyl dach nad głową. – Nie stać nas na to, środki rządowe są zbyt skromne – mówi urzędnik.

To prawda. W całej Francji CADA ma do dyspozycji 38 tys. miejsc. Prezydent Emmanuel Macron obiecał podniesienie tej liczby o kilka tysięcy. – To wciąż za mało w stosunku do naszych ogromnych potrzeb – zauważa urzędnik.

Efekt? Niektórzy z ubiegających się o azyl muszą sami znaleźć sobie zakwaterowanie. Ci, którym się to nie uda, żyją na ulicy. Mają wtedy prawo do rządowego zasiłku w wysokości 360 euro (ci, którzy dostali miejsce w ośrodku, otrzymują 204 euro miesięcznie).

Jak na koszt życia we Francji, są to skromne pieniądze. Niezależnie od swojego statusu imigranci, podobnie jak bezdomni, mogą jednak korzystać z darmowej dystrybucji żywności, ciepłych napojów, koców, ubrań, prowadzonej m.in. przez Czerwony Krzyż czy organizację Les Restos du Coeur.

Z ulic na granice

Wybrany w maju na prezydenta Macron ogłosił, że jego celem jest to, by do końca roku nie było „żadnego imigranta na ulicy ani w lesie”. Jednocześnie zapewnił, że do końca 2019 r. powstanie we Francji ponad 12 tys. dodatkowych miejsc w centrach dla ubiegających się o azyl oraz w ośrodkach dla uchodźców.

Organizacje pozarządowe podchodzą do tych obietnic z wielką ostrożnością. – „Zero imigrantów na ulicy” to piękne słowa, ale kiedy je słyszę, to myślę, że raczej oznaczają: „maksimum imigrantów na granicy” – komentuje dla „Tygodnika” Antoine Bazin, paryski koordynator stowarzyszenia obrony imigrantów Utopia 56. Spodziewa się on, że Francja będzie teraz bardziej zdecydowanie niż do tej pory odsyłać nowo przybyłych do innych państw Unii, zwłaszcza do Włoch, w zgodzie z tzw. procedurą dublińską, która zobowiązuje państwa członkowskie, aby kierowały imigrantów do występowania o azyl w pierwszym unijnym kraju, do którego trafili.

– Jak na razie w takich sytuacjach służby francuskie rzadko odsyłają imigrantów do Włoch – mówi Bazin. – Jednak obawiam się, że plan migracyjny Macrona to zmieni. A prawdziwym powodem większości problemów jest właśnie rozporządzenie dublińskie, i to je właśnie najpierw należałoby wycofać.

Tymczasem, jak donosi francuski dziennik „La Croix”, przez granicę włosko-francuską w dolinie rzeki Roya przepływa wciąż w ostatnich miesiącach wielu imigrantów. Część z nich zostaje na południu Francji, np. w Nicei, inni jadą do Paryża czy dalej, w stronę kanału La Manche. I właśnie część z nich trafia na rogatki stolicy, na największe w ostatnich miesiącach dzikie obozowisko – w Porte de la Chapelle.

Dużo ludzi, mało ubrań

Po likwidacji w październiku minionego roku obozowiska w Calais to właśnie w Porte de la Chapelle wybudowano ośrodek dla imigrantów, gdzie mogą oni liczyć na prowizoryczne zakwaterowanie – maksymalnie do dwóch tygodni. Następnie osoby te kieruje się do innych centrów dla cudzoziemców, zależnie od ich sytuacji i ewentualnej szansy na uzyskanie azylu.

Ośrodek może pomieścić 400 osób. Pozostałe koczują na ulicy przed wejściem w oczekiwaniu na wizytę w centrum. Przez cały sierpień na ulicy z dnia na dzień w okolicach obwodnicy paryskiej pojawiały się kolejne namioty. Choć w lipcu zlikwidowano wielotysięczne obozowisko, w połowie sierpnia liczba doszła znów do dwóch tysięcy.

Pod koniec wakacji okolica przypomina wielkie slumsy. Choć w pobliżu obozowiska zamontowano dla imigrantów pobór wody i przenośne toalety, w okolicy obezwładnia fetor moczu. Między pasami jezdni walają się zwały śmieci i plastikowych butelek. Wieczorami dochodzi często do przepychanek i bójek między imigrantami czekającymi w kolejce na posiłki. Największe napięcie jest wtedy, gdy wolontariusze rozdają ubrania, bowiem męskiej odzieży nigdy nie starcza dla wszystkich chętnych.

Slumsy rozciągają się kilkadziesiąt metrów od wejścia do hotelu sieci Ibis. Nieco dalej, przy skrzyżowaniu, na szczycie wieżowca widać slogan reklamowy jednej z firm telekomunikacyjnych „Life’s Good”.

W obozie przeważają młodzi mężczyźni około dwudziestki. Są tu Afgańczycy, Sudańczycy, Somalijczycy, Etiopczycy, Erytrejczycy i mnóstwo innych narodowości.

Szczęścia szukają także przybysze z północnej Afryki, którzy nie mogą liczyć na azyl. Marokańczyk Mustapha ma za sobą wyprawę po prawie całej Europie. Przybył właśnie z włoskiej granicy. Z jego żywiołowej opowieści (po arabsku, za pośrednictwem tłumacza na francuski) można niewiele zrozumieć. Wygląda na to, że dotarł na łodzi przemytników z Libii do Włoch. A potem do Paryża z włoskiej granicy pociągiem, zamknięty wiele godzin w toalecie w obawie przed kontrolą. Francja kojarzyła mu się z dostatkiem i lepszym życiem – przed wyjazdem ledwie wiązał koniec z końcem, pracując na budowie. Teraz, pośród góry śmieci, nędznych materaców i kartonów szukając legowiska z marokańskimi kumplami, powtarza: „Paryż: samochód, dom, żona” – i wybucha sarkastycznym śmiechem.

„Cała nędza świata”

Na Porte de la Chapelle zdarzają się, choć rzadko, małżeństwa i samotne kobiety, także mieszkające w namiotach. Abdi, wysoki, szczupły Etiopczyk, jest tu z żoną. Była tu także jego szwagierka z małym dzieckiem, ale dzięki stowarzyszeniom broniącym imigrantów zakwaterowano ją w hotelu. Sam Abdi też miał możliwość tymczasowego dachu nad głową, ale odmówił. Teraz zdaje się żałować tej decyzji. – Zaproponowano nam hotel dwie godziny pociągiem od Paryża, ale bez możliwości bezpłatnego wyżywienia. Nie mamy pieniędzy, więc odmówiliśmy – tłumaczy. – W obozowisku możemy liczyć na posiłki rozdawane codziennie przez stowarzyszenia. Potem znów spytaliśmy o możliwość innego noclegu bliżej Paryża, ale powiedziano nam: „Straciliście już swoją szansę”.

Niektórzy imigranci nocują w pobliżu slumsów, ale przychodzą tu, aby skorzystać z pomocy żywnościowej. Przy obwodnicy wolontariusze licznych stowarzyszeń, w tym zajmującej się na co dzień bezdomnymi Les Restos du Coeur, rozdają im ciepłe posiłki i napoje.

Młoda Amira z Sudanu opuściła z mężem swój kraj, bo on należał do partii opozycyjnej wobec rządu. Jak opowiada mężczyzna, był torturowany przez sudańską policję z powodów politycznych. Oboje przybyli do Paryża przed miesiącem i starają się o azyl. W oczekiwaniu na decyzję dostali tymczasowo miejsce w hotelu.

Sudańskie małżeństwo przychodzi do Porte de la Chapelle, by skorzystać z pomocy żywnościowej. – Chcę zostać we Francji. Nasz krewny już tu mieszka. Nie wiem jeszcze, co będę robić, ale chcę nauczyć się francuskiego i przejść szkolenie zawodowe. Wezmę każdą pracę – mówi kobieta w długiej powłóczystej czarnej sukni i w jasnozielonej chuście na głowie. Jej mąż był w Sudanie mechanikiem samochodowym i ma nadzieję, że we Francji też będzie mógł uprawiać tę profesję.

Porte de la Chapelle leży w XVIII Dzielnicy Paryża – gdzie przede wszystkim mieszkają imigranci z krajów Maghrebu oraz ich potomkowie.

Marokański pracownik baru z naleśnikami od dziewięciu lat mieszka kilkaset metrów od obozowiska. Wzdycha: – To są zwykle dobrzy ludzie, nic mi złego nie zrobili. Ale jest ich za dużo. Mamy tutaj całą nędzę świata, bo władze innych dzielnic Paryża jej nie chciały. Czasem wychodzę rano do pracy i ten czy inny sika mi przed blokiem. Fakt, że jest za mało toi-toi, ale trudno tak żyć.

Ludzie z Utopii

Uliczni imigranci w Paryżu nie są sami. Zadziwia aktywność i mnogość pomagających im organizacji pozarządowych. I zwykłych ludzi, którym los „mieszkańców” slumsów nie jest obojętny. Co wieczór przywożą na Porte de la Chapelle własnymi samochodami produkty podarowane przez sprzedawców, głównie pieczywo, albo używaną odzież, zebraną wśród znajomych. Jak Nadia, z zawodu prawniczka, w średnim wieku, która, jak mówi, zawsze czuła powołanie do pomagania innym: najpierw bezdomnym, wykluczonym, a od pewnego czasu imigrantom. – Czasem danie głodnemu chleba z uśmiechem na twarzy znaczy niemal tyle, co podarowanie mu smakołyku – mówi.

Abdel, Francuz o algierskich korzeniach, jako wolontariusz pomaga organizacji Utopia 56. Niski, z żywymi brązowymi oczami i nieco już siwiejącą brodą. Wulkan energii. Biega, podskakuje, krzyczy. Robi wszystko: rozdaje imigrantom żywność, pilnuje stanowczo porządku w kolejce, negocjuje z policją, tłumaczy z arabskiego (to język większości imigrantów) na francuski i na odwrót.

Jak mówi, przez rok nocował u siebie w domu wielu różnych imigrantów spoza Europy. Goszczenie w rodzinach imigrantów to jedna z domen Utopii 56.

– Jestem rozwiedziony i mam wolne mieszkanie – opowiada Abdel. – Gościłem zwłaszcza rodziny przybyłe wprost z Włoch na dwie-trzy noce, żeby mogli się umyć, zjeść po podróży, odetchnąć i żeby skierować ich dalej. Za gaz, prąd i żywność płaciłem z własnej kieszeni. Miałem długo własnego food-trucka i dobrze zarabiałem. Teraz już tego nie robię, bo mnie na to nie stać. Ale są inni nasi wolontariusze.

Wśród wolontariuszy są i azylanci, którzy niedawno sami żyli na ulicy. Jak 22-letni Sami z Afganistanu, były student medycyny, który przybył do Paryża w ubiegłym roku. Uciekł z kraju przed prześladowaniami talibów. Otrzymał już status uchodźcy i dzięki temu pracuje we Francji jako recepcjonista w hotelu (przydaje się jego dobra znajomość angielskiego). Po pracy jest wolontariuszem Utopii – rozmawia z imigrantami, kontroluje porządek w kolejce po żywność. On, który przez pół roku przedzierał się z Afganistanu do Europy – przez Iran i Turcję – jak nikt inny rozumie los uchodźców z całego świata.

Jeszcze jedna „ewakuacja”

18 sierpnia rano do Porte de la Chapelle przybyły dziesiątki policyjnych furgonetek. W ciągu dwóch godzin do autokarów załadowano 2,5 tys. ludzi. Według świadków wszystko odbyło się spokojnie i bez starć z policją. Imigrantów z Porte de la Chapelle rozwieziono do około dwudziestu prowizorycznych miejsc zakwaterowania w różnych dzielnicach Paryża. Trafili przede wszystkim do sal gimnastycznych, pustych w okresie wakacyjnym. Potem, po wstępnym oszacowaniu ich sytuacji prawnej, mają być odesłani do innych ośrodków w całej Francji. Można przypuszczać, że część z nich dostanie nakaz opuszczenia kraju.

Po godzinie 9 na miejscu dawnego obozowiska widać puste namioty i górę śmieci, sprzątaną przez służby oczyszczania miasta.

Zostało też kilkudziesięciu zdezorientowanych mieszkańców slumsów, którzy nieobecni w czasie ewakuacji, nie załapali się na autobusy. Teraz błąkają się, nie wiedząc, co robić. Wkrótce podchodzą do nich wolontariusze z organizacji Solidarité migrants Wilson – proponują śniadanie, rozdają kawę i bułki.

Antoine Bazin podkreśla, że rozbicie obozowiska jest tylko prowizorycznym rozwiązaniem. Tak jak i w nagłośnionym przez media przypadku Calais, gdzie wkrótce po likwidacji obozu pojawili się znów imigranci.

Podobnego zdania jest Abdel, wolontariusz z Porte de la Chapelle. – Wielu z nich tutaj wróci, bo nie ma szans na azyl. Zresztą co dzień przybywają nowi ludzie prosto z Włoch. Przeżyłem już wiele likwidacji obozowisk, zawsze widzę, jak odradzają się już kilka godzin potem.

Prefektura policji podała (a media powtórzyły), że była to 35. ewakuacja nielegalnego obozowiska imigrantów w Paryżu w ostatnich dwóch latach. Kiedy następna? Czy już jesienią?

Reprezentant Gwinei

W okolicach stacji metra Stalingrad bez zmian: wciąż koczuje pod gołym niebem około setki imigrantów. Gwinejczyk Mamadou spędził na zewnątrz przy wyjściu ze stacji metra już kilka dni. Jak opowiada, przybył do Francji przez Włochy, po przebyciu wcześniej Morza Śródziemnego łódką libijskich przemytników.

Liczy na to, że jako nieletni (ma 17 lat) dostanie w Paryżu dach nad głową. Według francuskiego prawa każdy nieletni bez opieki, niezależnie od miejsca pochodzenia, ma prawo do zakwaterowania w ośrodku dla młodocianych.

Problem w tym, że Mamadou nie ma żadnych dokumentów. Chodzi więc po całym Paryżu od jednego biura do drugiego, próbując dostać taki czy inny papier (nie ma pieniędzy na bilet do metra, a boi się kontrolerów).

– Co chcesz robić, jak zostaniesz we Francji? – pytam go. – Zostać piłkarzem. – Marzenie? – Tak, chyba tak... Bo ekipa Francji gra dużo lepiej w piłkę od Gwinei – śmieje się szeroko.

Nastaje zmierzch. Mamadou, jak jego koledzy z Gwinei i kilkudziesięciu innych czekających w kolejce, spędzi tę noc na ulicy. Jest zadowolony, bo wygrzebał gdzieś na śmietniku bambusową matę. Choć w nocy zimno i brak ciepłych ubrań, nie będzie spał na gołej ziemi pod filarem stacji metra.

A każda noc kiedyś się kończy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2017