Niepotrzebne resztki

Jeśli w ogóle się o tym dowiadujemy, że bezdomny umarł z zimna, to przy okazji prognozy pogody, gdzie informacja o zamarznięciach zostanie nam podana jako pogodowa ciekawostka.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

Zupa na Plantach/Fot: Michał Łepecki/Agencja Gazeta /
Zupa na Plantach/Fot: Michał Łepecki/Agencja Gazeta /

Rysiek dzwoni kilka razy w ciągu dnia. – Jesteś moim sponsorem – mówi na przykład. I wyjaśnia później, że nie chodzi o pieniądze, tylko wsparcie psychiczne. W terapii AA, w której Rysiek uczestniczył bez powodzenia kilka razy w życiu, sponsor to osoba, której można „zajmować czas”, gdy chce się napić. Rozmawiamy. O skarpetkach uciskowych, bo Rysiek ma problemy z puchnącą nogą. O termosie, który przydałby mu się, gdy rano musi wyjść z noclegowni na mróz. O sądzie, który chce odebrać mu prawo do własności domu zmarłej osiem lat temu matki.

Dzień bezdomnego, takiego jak Rysiek, kończy się około godziny 18. Wtedy z centrum Krakowa odjeżdża ostatni tramwaj, którym dociera na peryferie. Na końcu linii przesiada się do autobusu 144, który dowozi go pod noclegownię w północnej części miasta. Tam najpierw dmucha w alkomat. Ten wykazuje 0 proc. Rysiek pije do południa. Drugą część dnia trzeźwieje, tak żeby go wpuścili. Idzie do dyrektora placówki i prosi, żeby na drugi dzień nie musiał wychodzić o 8 rano – wtedy noclegownię muszą opuścić wszyscy podopieczni – bo chce zrobić sobie pranie. Jeśli się udaje, Rysiek wrzuca do pralki dwie pary skarpet, bokserki, koszulkę, kalesony, spodnie i sweter. Tyle ma w plecaku, który dostał od wolontariuszy podczas Światowych Dni Młodzieży. Prania pilnuje całą noc, bo zdarza się, że w noclegowniach kradną.

Rano, około godziny 11 Rysiek rusza na miasto. Włóczy się po galeriach handlowych. Je obiad w jadłodajni przy ulicy Smoleńsk. Czyta gazety w kiosku na Brackiej. Nie mówi o planach. Nie ma perspektyw i celu. Martwi się jedynie o skarpetki uciskowe, i żeby nie wypić za dużo w ciągu dnia, bo wieczorem nie wpuszczą go do noclegowni.

 

Szczur

Po poważnym załamaniu nerwowym Waldek wrócił na ulicę. Kilka lat spędził w schronisku prowadzonym przez zakonników. Miał oddzielny pokój. Bracia mu ufali. Zostawiali mu nieraz pod opieką innych bezdomnych. Nie pił. Była perspektywa pracy. Gdy przyszła zima, do pokoju Waldka został przydzielony jeszcze jeden bezdomny. Mieli mieszkać we dwóch. Waldek tłumaczy, że nie dawał sobie z tamtym rady. Kłócili się. Obaj byli – jak sam mówi – indywidualistami. „Co to za praktyki, żeby czterdziestoletni faceci razem mieszkali na 10 metrach kwadratowych!”.

W tej kamienicy obok dworca, z numerem 3, drzwi od klatki się nie domykają. – Dwanaście schodków jest – mówi szeptem, prowadząc do piwnicy – nie ma żarówki, musiałem obliczyć, bo bym się wyj...ał za każdym razem. W piwnicy drzwi z wybrakowanych desek zamykają się na kłódkę. Kłódka jest przepiłowana. Nora, w której Waldek zasypia, ma jakieś dwa metry na metr. Śpi na wersalce. Sam. Siedzimy w tej klitce. Palimy.

– W Wałbrzychu, skąd pochodzę, spałem na śmietniku. Ale to był, jak na nasze warunki, bo z kolegą tam spałem, oddzielnie, duży komfort. Dwie rury grzewcze szły zaraz obok śmietnika. Luksus.

Waldek wstaje nagle, powoli, z dużą uwagą, mówi, żebym się nie ruszał, peta rzuca na ziemię. Zbliża się do mnie powoli, z pięścią zaciśniętą i śmiercią w oczach. Bierze zamach i wymierza kopa tuż obok mnie. – Szczur. Zabiłem dziada. W nocy dziś nie dawał mi spokoju, chodź, musimy go wywalić.

Farelka

Z zupą na krakowskie Planty wyjeżdżamy od listopada. Dwa razy w tygodniu: w środy i niedziele o godzinie 18.30. Skrzyknęliśmy się w Żywej Pracowni przy Celnej 5 na Podgórzu. Zaczynało się od jednego, 20-litrowego termosu. W pierwszych tygodniach zupa na Plantach rozchodziła się w godzinę. Po dwóch miesiącach mamy już dwa termosy. Z obu jedzenie znika w pół godziny. W ostre mrozy, które rozpoczęły się w Polsce od 6 stycznia, udaje się gotować i wydawać zupę każdego dnia.

Podczas jednego z wyjazdów do Adama, z którym gotujemy zupę, podchodzi „Sadur”. Nachyla się do ucha, szepce coś chropowatym głosem i wciska Adamowi 50 złotych.

– Co to jest, co ty robisz? – pyta Adam.

– Chciałem podziękować – odpowiada „Sadur”.

– Jaja sobie robisz, weź to.

– Tak serio to chciałem, żebyś kupił nam do pustostanu farelkę.

– Sami nie możecie sobie kupić?

– Nie. Sami to my to przepijemy. Kup nam. Tylko nie mów reszcie, bo jak się dowiedzą, że kilka butelek przehandlowałem za ciepło w pustostanie, to mogą nie być zadowoleni.

Adam z „Sadurem” umówili się na drugi dzień. Farelkę kupili razem. W pustostanie powiedzieli, że dostali ją w sklepie za darmo.

 

Podpaski

Ania, gdy była w ciągu narkotykowym, spała w słynnym krakowskim billboardzie. Latem ubiegłego roku grupa bezdomnych zaanektowała stojącą przy ruchliwej ulicy wielką płachtę reklamową. Spali tam miesiąc. Ktoś się dowiedział. Wezwał służby. Nikt nie pytał, dlaczego bezdomni muszą spać w takich warunkach. Problem był większy. Okazało się, że billboard stoi nielegalnie. Urzędnicy nakazali go rozebrać. Przy okazji pozbyto się bezdomnych.

Od tego czasu do Ani dołączył Marek. Okazało się, że ona ma HIV. Przechodzi badania. Na początku coś między nimi iskrzyło. Później Marek zaczął działać Ani na nerwy. Rozstawali się, to znów schodzili. Zima zastała ich na ulicy.

Bezdomni, tacy jak Ania i Marek, swoje ubrania i podstawowe rzeczy trzymają w workach albo plecakach. Spali na klatkach schodowych, pod mostem albo w piwnicach. W ciągu dnia worki z rzeczami chowali w krzakach na Plantach, bo dźwigać je ze sobą jest niewygodnie.

– Cześć.

– Cześć, Aniu, jak tam?

– Ukradli nam worki z ubraniami.

– I co teraz?

– Póki co mieszkamy u znajomych. Tylko problem w tym, że w workach miałam podpaski. Bardzo ich potrzebuję teraz.

 

Wódka

Rafał wyszedł z więzienia 31 grudnia ubiegłego roku. Postawny. Z wyrysowaną na twarzy złością. Trafił do Krakowa. Zaczął rządzić wśród bezdomnych żyjących wokół Galerii Krakowskiej. Podczas jeden z zup zaczęła się awantura. Zabrakło nam chleba. Do sklepu poszedł Piotr Żyłka, który też gotuje. Przed nim w kolejce stał Rafał. Poprosił ekspedientkę o butelkę wódki i papierosy. Ona postawiła to wszystko na ladzie. Rafał poprosił jeszcze o wino. Gdy dziewczyna się odwróciła, Rafał zabrał wódkę z papierosami i uciekł. Piotrek i inny zaczęli go gonić. Nie udało się. Po 15 minutach Rafał stanął kolejce po zupę. Odeszliśmy na bok.

– Pójdziemy do sklepu, oddasz wódkę, później zjemy zupę.

– Nie ukradłem.

– Jesteś na nagraniu. Zapomnimy o sprawie, tylko oddaj wódkę.

Zaczęła się szarpanina. Wezwaliśmy policję. Rafał zaczął uciekać. Wsiadł do tramwaju. Uciekł. Więcej na zupie się nie pojawił.

 

Puszki

– Gdzie pan śpi?

– Pod mostem Dębnickim.

– Czegoś potrzeba?

– Śpiwór. Koc. Może być pościel. To takie najpotrzebniejsze rzeczy.

– Może pojedzie pan do noclegowni? Jest minus 23 stopnie.

– Nie chcę.

– Dlaczego?

– Ja w ciągu dnia zbieram puszki. Jak nie uzbieram wystarczającej ilości, to zostawiam pod mostem, na drugi dzień dozbieram więcej. I mam wyższą stawkę. Jak ja pójdę do noclegowni? Z tymi puszkami? A jak zostawię pod mostem, to ktoś ukradnie.

 

Sentymenty

Zapomnijmy o sentymentach. W każdej z tych rozmów problemy nie biorą się ze zrywu serca, samodzielnej decyzji, indywidualnego wyboru.

Ludzi, którzy potrzebują upodmiotowienia i szansy na inne życie – pisze Artur Domosławski w „Wykluczonych” – sentymentalizm przerabia w obiekty westchnień. Wykluczonymi targają namiętności, z którymi my, z lepszej strony życia, wcale nie chcemy wchodzić w interakcje. Spotkanie z nimi nie musi być pełną wzajemnego zrozumienia rozmową o trudnym życiu na dnie czy ofiarowaniem osobie ubogiej pomocy.

Pisanie i czytanie o bezdomności oraz biedzie, gdy robi się to z pozycji „lepiej urodzonych”, jest, jak to zauważyła Karolina Lewestam w głośnym tekście "Księga dżungli, czyli klasa średnia patrzy w dół" podróżą do świata jaskiniowców. W gruncie rzeczy wydaje się nam, że doskonale wiemy, jak oni żyją. Przez lata urabiani stereotypami, zapytani, skąd jest wykluczenie, odpowiemy pewnie, że z lenistwa, niezaradności i wyboru. Gdy się wejdzie na pierwsze z brzegu forum internetowe, okaże się, że na niczym się tak dobrze nie znamy, jak na wykluczeniu właśnie. Zamarzający przy minus 20 stopniach Celsjusza bezdomny, znaleziony w altanie śmietnikowej, „sam jest sobie winien swojej sytuacji”. Bezdomnej kobiecie, którą rok temu przez przypadek zamurowano na 40 godzin w bydgoskim pustostanie, „na szczęście nic poważnego się nie stało”. Wielodzietna rodzina ze wsi w świętokrzyskim, której ciągle brakuje pieniędzy, „nie potrafi rozsądnie zarządzać budżetem”.

Dziennikarze przeprowadzający wywiady ze społecznikami niosącymi pomoc pytają nierzadko, „jak rozmawiać z bezdomnym”, jak gdyby człowiek żyjący na ulicy był tak naprawdę „podczłowiekiem”, kimś z innej planety. Pal licho, jeśli o „bezdomności z wyboru” pisze anonimowy internauta. Problem pojawia się, gdy Elżbieta Rafalska, minister rodziny pracy i polityki społecznej, pytana o mrozy odpowiada: „bezdomność wynika z rozbicia rodzin, problemów z uzależnieniem, czasami to jest rodzaj wyboru”. Łatwo dokonujemy uogólnień.

I znów, pisząc o wykluczeniu, zamiast skupiać się na poważnych sprawach, związanych choćby z propozycjami zmian ustawowych, albo zamiast rozbijać kolejne sufity, uświadamiając, że życie na ulicy to, oprócz „chlania” i „lenistwa”, także brak intymności, problemy psychiczne, samotność, brak perspektyw itd., powinniśmy zacząć od początku, kolejny raz obalać stereotypy podstawowe, jeszcze raz przywołać tych samych socjologów i ekspertów, którzy już dawno udowodnili, że na wykluczenie wpływ mają nie tylko indywidualne decyzje bezdomnych.

Miejsce, w którym się urodziliśmy, ma wpływ na to, jak pokierujemy swoim życiem. Nie ma przypadku w tym, że dwudziestolatek rodzący się w wielodzietnej rodzinie w świętokrzyskim łatwiej trafi do kolejki do MOPS-u niż jego rówieśnik, jedynak, urodzony w warszawskim tzw. dobrym domu. Obok biedy dziedziczonej mamy jeszcze jeden problem. Kiedy już człowiek spadnie na te „jaskiniowe” niziny, wykaraskać się stamtąd jest ciężko. Żeby dostać mieszkanie komunalne, nie można zarabiać zbyt wiele, ale jednocześnie na tyle mało, że nie da się godnie żyć. Nie możemy jednak zacząć o tym dyskutować poważnie, jeśli dalej będziemy winą za biedę i bezdomność obarczali samych biednych i bezdomnych.

 

Zapomniani

Od 1 listopada do momentu zamknięcia tego numeru „Tygodnika” z powodu wychłodzenia organizmu zmarły w Polsce 64 osoby. Informacja o tym nie przebiła się do głównego obiegu mediów. Jeśli już w ogóle dowiemy się o ponurej statystyce tej zimy, to raczej słuchając prognozy pogody, gdzie informacja o zamarznięciach zostanie nam podana jako pogodowa ciekawostka.

Tylko pozornie żyjemy obok siebie. Mimowolnie zgadzamy się na to, że co roku, od kilkunastu lat, umiera obok nas 100 osób. Właśnie dlatego, że zostały zapomniane. Nieliczni liczyli się z ich losem. W tym kontekście gorzko brzmią słowa papieża Franciszka, który w adhortacji „Evangelii gaudium” napisał m.in.:

„Nie może tak być, że nie staje się wiadomością dnia fakt, iż z wyziębienia umiera starzec zmuszony, by żyć na ulicy, natomiast staje się nią spadek na giełdzie o dwa punkty. To jest wykluczenie. Nie można dłużej tolerować faktu, że wyrzuca się żywność, podczas gdy są ludzie cierpiący głód. To jest nierówność społeczna. Dzisiaj wszystko poddane jest prawom rywalizacji i prawu silniejszego, gdzie możny pożera słabszego. W następstwie tej sytuacji wielkie masy ludności są wykluczone i marginalizowane: bez pracy, bez perspektyw, bez dróg wyjścia. Samego człowieka uważa się za dobro konsumpcyjne, które można użyć, a potem wyrzucić. Daliśmy początek kulturze »odrzucenia«, którą wręcz się promuje. Nie chodzi już tylko o zjawisko wyzysku i ucisku, ale o coś nowego: przez wykluczenie zraniona jest w samej swej istocie przynależność do społeczeństwa, w którym człowiek żyje, ponieważ nie jesteśmy w nim nawet na samym dole, na peryferiach czy pozbawieni władzy, ale poza nim. Wykluczeni nie są »wyzyskiwani«, ale są odrzuceni, są »niepotrzebnymi resztkami«”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017