Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
... – o spotkanie ks. Adama Bonieckiego z Nergalem. Nazwałem je „Rozmowami polskimi”, choć dyskusje w podobnym stylu i na podobnym poziomie toczą się w internecie również w innych językach. Po publikacjach napłynęły pytania: czy warto przepisywać internet do gazety? Czy nie lepiej „zachować enklawy wolne od wszechobecnego chamstwa” i uczyć w nich kultury dyskusji? A jeżeli przepisywać, to dlaczego bez komentarza, bez zajęcia wyraźnego stanowiska?
Joanna Bator w swojej najnowszej powieści „Ciemno, prawie noc” zastosowała podobny chwyt: imituje w niej dialogi na forach internetowych, żeby pokazać język zdegradowany, oszpecony, okaleczony, który jednocześnie staje się nośnikiem nienawiści. Imitacje Bator są znakomite i idą w tym samym kierunku, który i mnie interesuje: język ten nie jest wcale językiem obcym, językiem jakieś mniejszości, „podziemia”, „ekstremy”. Fora internetowe to samo serce polskiej rozmowy. Tej rozmowy, która się toczy na przystanku autobusowym, u cioci na imieninach, na kolegium redakcyjnym. Tu się przekreśla, unicestwia, eliminuje bez najmniejszych skrupułów. Tu się selekcjonuje, etykietuje i epitetuje bezrefleksyjnie: swój zawsze „dobrze mówi”, obcy zawsze „pie...li”, a ten, kto próbuje wyważać racje, studzić emocje, jest „mięczakiem”, który chce „zrobić dobrze” obcym. Może to być ubrane w bardziej elegancką formę, ale zasada zawsze jest ta sama.
Tym, co fascynuje w tego typu „dyskusjach”, są wszelkie mieszanki, hybrydy, zaskakujące koalicje. Na przykład stop antysemityzmu z antyklerykalizmem. Albo liberalizmu z niechęcią do imigrantów. Albo ewidentnie faszystowskich pomysłów z sympatią dla obyczajowej swobody. Takie wypowiedzi wprawiają innych forumowiczów w zakłopotanie: co zrobić z podobnym „mieszańcem”? „Tusk ch..., ale Kaczyński też ch... A największy ch... Palikot” No to na kogo gramy? Ale forum radzi sobie i z tym problemem: przyklaskuje temu, co swoje, to, co w „mieszańcu” obce, przemilczy. Choć bywa, że tego rodzaju wpis zablokuje całą „rozmowę”. Ale w jednym miejscu zablokowana, „rozmowa” natychmiast otwiera się w innym. Dyskusje internetowe są pod tym względem bardziej autentyczne od prasowych; tu nie ogłasza się końca polemik, tu szarpać można się tak długo, jak długo sił starczy. Sił, podkreślam, nie inwencji; można powtarzać w nieskończoność te same zarzuty, te same wyzwiska, zmęczyć przeciwnika krzykiem.
Problemem w Polsce nie jest to, że usztywniają się stanowiska, ale że usztywnia się język, że staje się mało elastyczny, niezdolny do cieniowania, niuansowania, półtonów. Nie ma w nim miejsca na autorefleksję, samokrytykę. Słowo musi być jak kołek, którym przebije się serce przeciwnika-wampira. Oczywiście taki język trzeszczy, gdy natrafia na opór. Gdy staje wobec czegoś, co go przerasta, co nie mieści się w ustalonych formułach. Ale nie pęka; wystarczy „korekta” rzeczywistości według przyjętych założeń i język znów staje się „twardy”, pozbawiony szczelin. Gładki i twardy kołek, który bez trudu wślizgnie się między żebra tego, kogo ma uśmiercić.
Język zdrewniały, zesztywniały, niepotrafiący unieść żadnych argumentów, a jedynie prostą emocję. To mnie niepokoi.