Doktor R. i mister Z.

Pogarda i wściekłość to dwa motory, które napędzają felietonistykę uprawianą przez bohatera najnowszej książki Rafała Ziemkiewicza. Samego autora napędzają również.

17.05.2011

Czyta się kilka minut

/rys. Mateusz Kaniewski /
/rys. Mateusz Kaniewski /

Rafał Ziemkiewicz to wymarzony rozmówca. Spokojny, zrównoważony, erudyta, z bystrym spojrzeniem, poczuciem humoru i dużą dozą autoironii. Publicysta osobny, który nikomu nie schlebia, nie wydaje pospiesznych sądów, nie oskarża pochopnie, jednym tchem wymienia Jarosława Kaczyńskiego, Adama Michnika, Leszka Balcerowicza i Lecha Wałęsę jako postaci "najwyższej klasy". Ma dużo wahań i wątpliwości. Jest nawet w stanie dopuścić do siebie myśl, że myli się w diagnozach.

Żart? Skądże. Do takich wniosków doszedłem, czytając wydany właśnie zbiór rozmów z publicystą "Rzeczpospolitej". Tytuł "Wkurzam salon" jest trochę mylący, sugeruje bowiem, że będzie o tym, o czym wiemy od dawna, tymczasem jest znacznie ciekawiej i spokojniej, zdaje się nawet, że w tekście ani razu nie pada tak lubiane przez autora słówko "przecwelić". We "Wkurzam salon" mówi się językiem dosyć oględnym, tak że chwilami doprawdy trudno rozpoznać, kto jest gitem, a kto frajerem.

Inaczej w książce drugiej. "Zgred" to proza z wyraźnym towarzyskim kluczem, niemal idealnie przylegająca do biografii autora - niejaki Rafalski, zapracowany i wzięty publicysta, niespełniony pisarz, szczęśliwy mąż i ojciec, spisuje notatki o rodzinie, swojej chorobie, sytuacji Polski.

Rafalski choruje nie tylko na cukrzycę, trawią go również inne dolegliwości. Jego felietonistykę napędzają dwa motory - pogarda i wściekłość. Wieczorem, kiedy kończy wspólną modlitwę z dziećmi, zasiada do klawiatury, żeby dać upust emocjom głęboko starotestamentowym. O swoich przeciwnikach mówi per "salonowa gadzina", "mafia", "mendy internetowe", "świnia", "k...y, k...y przeklęte, załgane, złodziejskie". Tu już pada słówko "przecwelić".

Skąd tyle emocji? Tłumaczenie wydaje się proste - Rafalski ma prawo do emocji, ponieważ choruje na ten kraj i miota się z bólu czując, jak "wolna Polska gnije, rozpada się i ofiarowaną kaprysem historii niepodległość znowu traci". Otacza go "zatapiająca fala gnojowicy". Są to, można przypuszczać, zdania, pod którymi Ziemkiewicz, również autentycznie zrozpaczony stanem współczesnej Polski, podpisałby się pewnie bez wahania. Tłumaczenie, że nie można utożsamiać narratora z autorem, brzmi słabo - podobieństw jest zbyt wiele.

Skąd ta zasadnicza rozbieżność? Stąd, że wywiad rządzi się innymi prawami niż powieść? Że w powieści możemy popuścić cugli, natomiast rozmawiając, trzymamy język na wodzy? Są to oczywiście jakieś formy tłumaczenia, mnie jednak nie przekonują. Skłonny jestem raczej twierdzić, że obrazują fundamentalny kłopot, z którym boryka się Ziemkiewicz; kłopot niewidoczny dla czytelników, którzy karmią się wyłącznie jego bieżącą publicystyką. Przez minione dwie dekady autor naustawiał wokół siebie tyle wnyków, że w końcu zaczął sam w nie wpadać.

W partyzantce

Weźmy choćby przekonanie o przynależności do twórców wyklętych. Ziemkiewicz należy do niemałej grupy publicystów i artystów, którzy mają się całkiem nieźle, a jednocześnie nieustannie budują wokół siebie nimb postaci represjonowanych jak, nie przymierzając, żołnierze powojennego podziemia. Bracia Karnowscy, Bronisław Wildstein, Jarosław Marek Rymkiewicz, Dariusz Karłowicz i Waldemar Łysiak owszem, sprzedają niemałe nakłady książek; owszem, redagują poczytne gazety lub w nich publikują; owszem, bywają w najważniejszych stacjach radiowych i telewizyjnych, a czasem nawet pełnią w nich kierownicze funkcje; owszem, na spotkania z nimi przychodzą tłumy. Mimo to żyją w przeświadczeniu, że są partyzantami podziemnej armii, pochowanej po lasach przed agresywnymi wojskami pseudonowoczesności.

Również Ziemkiewicz, wbrew temu, jak chciałby być widziany, nie należy do uciskanej mniejszości. Wprawdzie od początku kariery publicystycznej ustawia się w pozycji tego, którego biją, lżą i wdeptują w ziemię, ale jednocześnie od lat znajduje się w centrum uwagi polskiej opinii publicznej jako radykalna przeciwwaga dla dyskursu "Gazety Wyborczej", jego pozycja zdaje się zaś niezagrożona - jak by boleśnie to nie brzmiało, nikt nie zamierza wydawać na niego zapisu, wsadzać do więzienia czy kupować biletu w jedną stronę.

Rafalski, który żali się na internetowe wpisy pod swoimi tekstami i skrupulatnie wylicza, że "trzy czwarte nienawistnych wpisów dotyczy Kaczyńskich", najwyraźniej niedowidzi na jedno oko, zgrabnie prześlizgując się nad wpisami internautów o zgrabnych nickach w rodzaju "Prawdziwy Polak". Nie trzeba szczegółowej buchalterii, by zauważyć, że internetowa wolność wali w podbrzusze bez oglądania się na opcje polityczne, a jej pożywką są również teksty w rodzaju tych, które pisze Rafalski.

Tej refleksji w "Zgredzie" jednak nie znajdziemy.

Należał, choć nienawidził

Jednym z ulubionych chwytów retorycznych Rafała Ziemkiewicza jest formułowany wobec wrogów i powtarzany we "Wkurzam salon" zarzut podwójnych standardów. W domyśle powinniśmy stwierdzić, że sam publicysta jest od nich wolny. Niestety, tak nie jest, o czym boleśnie przekonuje jeden z najistotniejszych wątków obu książek - historia rodzinna.

Pisząc o ojcu, gorliwym katoliku i jednocześnie członku partii, Rafalski i Ziemkiewicz znajdują szereg okoliczności łagodzących. Owszem, należał, ale przecież w komunizm nie wierzył. Należał, ale nikogo nie krzywdził. Należał, ale zachowywał się tak, jakby nie miał z partią nic wspólnego. Należał i się modlił. Należał, bo takie były czasy. Można wręcz powiedzieć, że należał, ale w gruncie rzeczy był w opozycji. Palił, ale się nie zaciągał. I tak dalej.

Warto przypomnieć, że nie do wszystkich przypadków z tamtego czasu Ziemkiewicz stosuje podobną taryfę ulgową. Środowisko Znaku np., jak napisał w jednym ze swoich felietonów po ukazaniu się "Ceny przetrwania?" Romana Graczyka, "próbowało kolaborować z bolszewią". Tu usprawiedliwień nie widać, choć była to część tej samej historii, i gdyby stosować przy jej ocenie jednoznaczne standardy etyczne, wypadałoby nazwać ojca Ziemkiewicza kolaborantem. Cienia tej możliwości w książkach jednak nie znajdziemy.

Skupiam się na tym szczególe, ponieważ los ojca zdaje się oświetlać późniejsze wybory życiowe (czy może brak wyborów) samego pisarza. Urodzony w 1964 r. Ziemkiewicz aż do przełomu ustrojowego pozostał opozycjonistą bardzo głęboko zadekowanym. Owszem, swoje myślał, coś tam parę razy przeniósł, raz nawet jego opowiadanie zdjęła cenzura. Ale w działania opozycji się nie angażował. "Po prostu się nie złożyło" - tłumaczy po latach.

Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie zamierzam przekonywać, że Ziemkiewicz nie ma prawa do krytykowania dawnych gwiazd opozycji, ponieważ sam w podziemiu nie działał. Jeśli dobrze pojmuję deklarowaną istotę przełomu roku 1989, odbywał się on także po to, by każdy mógł krytykować każdego. Choć, to również jest cena wolności, wyjątkowo wredny czytelnik może zapytać: "A ty gdzie wtedy byłeś?". I zamiast zadowolić się odpowiedzią, że udał się w młodości na emigrację wewnętrzną, stwierdzić, że uprawiał zwyczajny w tych szerokościach geograficznych ketman.

Wyrzucić ścierwa z grobów

"Wkurzam salon" i fragmenty "Zgreda" pozwalają też zrozumieć, że Ziemkiewicz nie jest tak oczywisty i jednoznaczny, jak chcieliby to widzieć jego przeciwnicy. Łatwo dorysować mu wampirze zęby na okładce, choć przecież nie mieści się on w wygodnym schemacie zakutego prawicowego łba, co więcej: pokazuje, jak niejednorodną i skomplikowaną jest formacja, z którą romansuje.

Zestaw poglądów prezentowanych w wywiadzie pokazuje człowieka odległego od frontu politycznego, z którym jest kojarzony. Używając terminologii polonistycznej można powiedzieć, że mamy tu do czynienia przede wszystkim ze wspólnotą sytuacyjną. Radykalny liberalizm Ziemkiewicza został przyszlifowany przez czas, ale trzyma się nieźle. Trudno również o niespodzianki, jeśli chodzi o pogląd publicysty na tzw. "salon". Bardzo poważnym wątkiem jest jednak wyraźnie artykułowany sceptycyzm wobec zasad, które legły u podstaw polityki historycznej IV RP: tradycji powstańczej, przekonania, że klęski i morze krwi są gruntem, na którym buduje się wielkość narodu.

Ziemkiewicz stoi tu w wyraźnej opozycji wobec nurtu, którego sztandarową postacią stał się Jarosław Marek Rymkiewicz. Punktu odniesienia szuka nie w Powstaniu Warszawskim, lecz na północ od Polski, rozróżniając "mądre bohaterstwo Finów w wojnie zimowej od głupiego bohaterstwa Polaków w II wojnie światowej" i nie szczędząc pochwał dla fińskich zabiegów dyplomatycznych, które, choć skuteczne, z punktu widzenia Rymkiewicza et consortes mogą być traktowane wyłącznie jak lawiranctwo i zdrada.

Stąd blisko już do bluźnierczego jak na rodzime realia poglądu, że w 1939 r. w interesie polskiej racji stanu leżało oddanie Niemcom korytarza i oczekiwanie na wybuch wojny niemiecko-francuskiej. Jak pisze Rafalski: "Dać rozkaz powstania, wiedząc, że żołnierze mają jeden karabin na stu i po dwie sidolówki na pluton, nadymać się, że się nie da guzika od munduru, żeby zaraz potem zgubić całe gacie, uciekając do Londynu, prowadzić mocarstwową politykę, przewodząc nie mocarstwu, ale biednemu, zrujnowanemu krajowi, który po wiekach zaboru ledwie się zaczął odradzać i dorabiać... Co powinni ocaleli potomni zrobić z takimi bezmyślnymi szabelkarzami? Powyrzucać ich ścierwa z grobów na wieczną hańbę, a nie jeszcze sprowadzać na lawecie i z kompanią honorową do Ojczyzny, którą z takim wielkopańskim gestem przeputali, tak jak ich przodkowie puszczali u karcianych stołów całe klucze folwarków...". A jakby tego było mało, we "Wkurzam salon" demonstruje swój krytyczny stosunek wobec polskiego katolicyzmu.

Nie ma jednak powodów, by podejrzewać, że ta niezależność sądów doprowadzić może do secesji. Przyczyny dobitnie pokazuje "Zgred" - nieoszlifowany, notowany na kolanie słowotok, z ducha kibolski, strumień sfrustrowanej, wściekłej i brutalnej świadomości, która, choć, powtórzmy, podobno chrześcijańska, żywi się głęboką pogardą dla przeciwników, rąbie na odlew i bez cieniowania, a mając wybór między sektą (umowny PiS) a mafią (umowna PO), wybiera sektę.

Konsekwencje są oczywiste: wbrew temu, co mówi o sobie Ziemkiewicz, i jak chciałby być postrzegany, jest on wyrośniętym, dobrze odżywionym dzieckiem konfliktu, który opisuje, i co więcej - konflikt ten umacnia.

Ziemkiewicz stosuje strategię publicystyczną identyczną jak wielu jego ideowych przeciwników. Jest wojna. Ponieważ jest wojna, przeciwnik nie może mieć racji. Jeśli tak się już fatalnie złoży, że przeciwnik ma rację, należy zbyć ją milczeniem. Po przeciwniku trzeba skakać, kopać go i dusić. Ponieważ jest wojna, nie czas na wątpliwości. Argumenty strony przeciwnej odrzucane są a priori, ponieważ płyną... ze strony przeciwnej, a dziennikarstwo rozumiane jako ważenie różnych racji staje się niegroźną pieśnią przeszłości. Cena jest wysoka: w tej wojnie giną najcelniejsze spostrzeżenia, jak choćby bezdyskusyjna i kluczowa dla Ziemkiewicza diagnoza przypudrowanego feudalizmu, który niszczy strukturę społeczną. Wyrażany przez publicystę tu i ówdzie żal, że nie ma partnerów do dyskusji, że jest pomijany czy sprowadzany do roli czołowej prawicowej armaty brzmi śmiesznie. Nie istnieje czysty rozdział między treścią a retoryką, dlatego trudno oczekiwać, by ludzie obrzucani przez Ziemkiewicza grubymi epitetami mieli ochotę podejmować z nim merytoryczną dyskusję. Wojna to wojna.

Oto przyczyny ewidentnego rozziewu pomiędzy świadomością prezentowaną przez publicystę na potrzeby politycznej wojny a momentami autorefleksji. Na łamach "Gazety Polskiej" czy "Rzeczpospolitej" Ziemkiewicz vel Rafalski nie spowiada się ze swoich rozdarć, można podejrzewać, że z pełnym wyrachowaniem, zdaje sobie bowiem sprawę, że na wojnie nie ma miejsca na cieniowanie. Wie również, że dobry felietonista powinien być wyrazisty i płaci za to cenę. "Nie być bokserem to jest nie być wcale" - ten cytat z Szymborskiej bardziej pasuje na motto niż cytaty z Wespazjana Kochowskiego i Conrada, które do "Zgreda" mają się jak pięść do nosa.

Praczka czka

Pisze Rafalski: "Jestem z zawodu Kasandrą, wołanie na puszczy i rzucanie grochem o ścianę, albo i nawet walenie w nią głową, to moja specjalność", choć mógłby napisać zupełnie inaczej. Jest doświadczonym dziennikarzem, więc cierpieć musi na "syndrom praczki". Doświadczona praczka nigdy już nie uwierzy, że na świecie istnieje czysta bielizna.

Prawdziwy problem, tu dotykamy sedna "Zgreda" i całej publicystyki Ziemkiewicza, zaczyna się jednak wtedy, gdy praczka zaczyna główkować. Ponieważ jednych klientów ceni, innych zaś ma w głębokiej pogardzie, przekładać się to musi na ocenę dostarczanych jej ubrań. Praczka prowadzi własną politykę, co sprawia, że podczas plotek jednych klientów oszczędza, oględnie wypowiadając się o ich nawykach higienicznych, dla innych nie ma zaś litości.

Trudno uwierzyć, żeby Ziemkiewicz nie zdawał sobie z tego sprawy. Trudno też uwierzyć, by jego dziennikarskie samopoczucie było tak dobre, jak to deklaruje. Nieuczciwi, zepsuci, sprzedajni, nieobiektywni są inni, Ziemkiewicz zaś czuje się świetnie, niczym wzorzec metra. On tylko odpowiada ciosem na cios, on tylko stosuje różne chwyty erystyczne, by pognębić przeciwnika, co więcej: ma do tego prawo, ponieważ działa w słusznej sprawie.

Jaki jest finał tej drogi?

W "Zgredzie" znajdujemy oczywistą odpowiedź, a jest nią cytat z Pawła Kukiza: "Jak ja was, k...y, nienawidzę". Odpowiedź na pytanie, czy to jeszcze pełna pasji publicystyka, czy już gazetowy bandytyzm, wydaje się oczywista. Podobnie jak rozstrzygnięcie, w którym kierunku podąża publicystyka Ziemkiewicza. "Wkurzam salon", wiele na to wskazuje, jest wypadkiem przy pracy, przerwą na zaczerpnięcie głębszego oddechu i dalszą walkę do ostatniej kropli atramentu. Finał "Zgreda" również jest klarowny: spada samolot, na Krakowskim Przedmieściu płoną znicze, Rafalskiego zaczepiają obcy ludzie, prosząc o pomoc, wskazówkę, pokazanie kierunku. Pojawia się motłoch, czyli sceptycy. "Takie same gęby musieli mieć ci, którzy dobijali powstańców, i przynosili zaborcom za nagrodą ich poucinane głowy".

Walka wybucha ze zdwojoną siłą. Jak mawiał ojciec bohatera: "Trzeba orać". Ziemkiewicz więc orze, a na dodatek leje orczykiem, aż żebra trzeszczą.

RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZ, "ZGRED", Zysk i S-ka, Poznań 2011, "WKURZAM SALON. Z Rafałem Ziemkiewiczem rozmawia Rafał Geremek", Czerwone i Czarne, Warszawa 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2011