Niedopasowany do dekoracji

Samym swoim istnieniem był nieustannym wyzwaniem dla tych, którzy wolą hierarchów w trudnych kwestiach milczących, staroświecko dostojnych. Ten niezwykły biskup, który w innym kraju byłby... ech, szkoda mówić... u nas wciąż musiał iść pod prąd.

15.02.2011

Czyta się kilka minut

Jeżeli to jest Bóg, który naszymi losami kieruje, to miejmy nadzieję - a ja taką nadzieję mam - że za tego jednego Józefa Życińskiego da Kościołowi w Polsce wielu innych takich samych albo lepszych" - powiedział biskup Tadeusz Pieronek na wiadomość o śmierci Arcybiskupa lubelskiego.

Ja ten optymizm podziwiam, lecz go nie podzielam. Nie zauważyłem, by Pan Bóg działał w ten sposób, przynajmniej u nas. Po śmierci wybitnych postaci Kościoła zostawała po nich raczej niebezpieczna pustka, którą starali się wypełnić ludzie zacni, ale niestety całkiem innej miary. Ani tacy sami, ani już na pewno nie lepsi.

Arcybiskup Życiński był postacią wybitną. To, czego daremnie szukamy u innych, w nim można było znaleźć w obfitości.

Był niezwykle wykształcony, i to nie tylko w zakresie filozofii i teologii. Ze swobodą się poruszał także na terenie nauk przyrodniczych, by przypomnieć choćby jego kompetencje w sporze na temat teorii ewolucji. Obecny w gremiach naukowych kościelnych i świeckich, polskich i zagranicznych, umiał mówić o sprawach wiary językiem zrozumiałym także dla ludzi spoza kręgów wiary. Nie uciekał od trudnych problemów moralnych społeczeństwa, w którym żył. Zaangażowany w dialog ekumeniczny, wspólnie z biskupem prawosławnym podpisał list pasterski. Uparcie przywracał pamięć o lubelskich Żydach. Był pierwszym, jeśli nie jedynym katolickim biskupem zaproszonym z wykładem inauguracyjnym na 8. Międzynarodową Konferencję im. Cyryla i Metodego w Mińsku (w roku 2002), zorganizowaną przez Wydział Teologiczny Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego. Wygłoszonego po rosyjsku wykładu pt. "Duchowe powołanie człowieka w zsekularyzowanym świecie" z nieskrywanym podziwem wysłuchał m.in. dziekan wydziału teologicznego, metropolita Mińska i Słucka Filaret.

Zabierał głos także za pośrednictwem mediów świeckich, wiedząc, że w ten sposób dotrze do wszystkich zainteresowanych, także spoza kręgu czytelników pism pobożnych. Stawiał się na trudne debaty z myślącymi odmiennie. Ale także zatroszczył się o powstanie Katolickiej Agencji Informacyjnej. Jako biskup pierwszy wprowadził przejrzystość w finanse prowadzonej przez siebie diecezji. Nie hołdował klerykalnej wizji Kościoła i na wszelki sposób w odpowiedzialność za jego sprawy wciągał świeckich. Wprowadził u siebie wybory do rad parafialnych, z pasją organizował Kongresy Kultury Chrześcijańskiej na KUL-u, inspirował wydawnictwa przypominające wielkich świeckich katolików z niedawnej przeszłości. Tępił wszelkie oznaki bizantynizmu wokół siebie: uprościł np. tradycyjne formy powitań w parafiach. Kiedy kogoś dotknęło nieszczęście, spieszył z dobrym słowem i nieraz z pomocą.

W ważnych przypadkach potrafił tak poprzestawiać sprawy w wypełnionym kalendarzu, by nie odmówić udziału w jakimś wydarzeniu. Należąc do wielu ciał przyznających nagrody - w jednym uczestniczę i ja - często nie mógł uczestniczyć w posiedzeniach, wtedy jednak głosował na odległość; pamiętam, jak podał dokładnie, kiedy może włączyć się telefonicznie w te prace: w czasie przejazdu z kościoła na cmentarz, bo właśnie przypadło mu prowadzić ważny pogrzeb.

Dla wielu ludzi był twarzą Kościoła budzącego życzliwe zainteresowanie, szacunek i zmuszającego do uwagi. Z internetu, na hasło "Życiński", wylewa się jednak istna fala niechęci, a wręcz nienawiści. Aż dziw, że ten biskup, który - jak się wydaje - był żywym zaprzeczeniem tego, co zwykle się zarzuca biskupom i Kościołowi, miał tylu zaciętych wrogów, i to nie spoza Kościoła.

Może dlatego właśnie, że samym swoim istnieniem był nieustannym wyzwaniem dla tych, którzy wolą biskupów ostrożnych, w trudnych kwestiach milczących, staroświecko dostojnych, jednym słowem: nieszkodliwych i w życiu publicznym nieobecnych.

Przy swoich zdolnościach mógł się stać uczonym znanym w świecie. Poniekąd nawet nim był. Nie na darmo zapraszano go z wykładami do prestiżowych uniwersytetów w Europie i USA, nie darmo publikowano jego książki i artykuły za granicą. Ale nie to było jego wielką pasją. Było nią biskupstwo.

Wkrótce po tym, jak został biskupem, z irytacją mówił mi o odmowie przyjęcia sakry przez innego wybitnego polskiego zakonnika, uczonego, którego, jak podejrzewam, sam na ten urząd musiał Papieżowi lub nuncjuszowi zaproponować. Mówił wtedy, że nie da się całe życie pisać ważnych, oryginalnych książek, że Polska potrzebuje wykształconych i dobrych biskupów, że odmowa jest fatalnym błędem tamtego zakonnika, bo jako biskup mógłby być o wiele bardziej pożyteczny. Sądzę, że z tym przekonaniem szedł do Tarnowa, potem do Lublina. A to, że potrafił zachować jednocześnie status autentycznego uczonego, było efektem nieprawdopodobnej pracowitości, która - kto wie? - może kosztowała go życie.

Był więc biskupem niezwykłym, a jednocześnie, ku własnemu utrapieniu, zachował temperament polemisty. W jednym z wywiadów, zapytany o grzechy, do których się poczuwa, wymienił obok niecierpliwości "pewien typ ironii, który można wybaczyć profesorowi, a u biskupa jest niewłaściwy. W wielu sytuacjach, kiedy nasuwa mi się ironiczny komentarz, gryzę się w język. Ale niestety, czasem gryzę się za późno".

To prawda, choć z tym gryzieniem się w język było chyba gorzej. Zdarzało mi się prosić go o rezygnację z niektórych, moim zdaniem nazbyt brutalnych sformułowań. Owszem, na coś tam się godził, ale z najboleśniejszych dla oponenta ciosów nie rezygnował.

Co tydzień zamieszczał u nas "Okruchy Słowa". Wychodząc od medytacji nad Ewangelią, dotykał aktualnych wydarzeń, głośnych wypowiedzi, niemądrych artykułów itp. Tak było i w ostatnim opublikowanym za jego życia "Okruchu". Warto zobaczyć, dokąd może prowadzić rozważanie skierowanej do Jezusa prośby apostołów "naucz nas się modlić". Oto fragment: "Kiedy krytyka dwóch papieży wychodzi spod pióra byłego doradcy politycznego, który niedawno zasłynął krytyką teorii ewolucji, otrzymujemy zupełnie nową wizję Kościoła niechętnego modlitwie, nauce, dialogowi. Dawniej próbę konfliktów w tej dziedzinie inspirowali ludzie lewicy, dziś krok po kroku zastępuje ich prawica". To nie jest ewangeliczne, mówili krytycy Arcybiskupa. Zwłaszcza adresaci takich medytacji.

Zaciekle bronił pokrzywdzonych, zwłaszcza pokrzywdzonych przez oparte na śladowych podstawach insynuacje lustracyjne. Może dlatego, że sam ich doświadczył.

Domyślam się, że nie wszyscy jego księża byli nim zachwyceni. Wiele inicjatyw mogło ich drażnić. Uczestniczyłem kiedyś w zebraniu dekanalnym, podczas którego młody jeszcze biskup Życiński przedstawiał plan stworzenia systemu internetowej informacji w diecezji. Zgromadzenie wysłuchało biskupa w głuchym milczeniu, a na zaproszenie do zadawania pytań odpowiedzią było jedno: kiedy się ukaże zapowiadany od dawna śpiewnik diecezjalny? Ale Życiński się nie zrażał ani nie obrażał. O śpiewniku poinformował, a system internetowy wprowadził, i dziś jest on w diecezji traktowany jako coś oczywistego.

Do Rzymu przyjechał na zebranie Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego i zdążył jeszcze przedstawić relację dotyczącą wychowania księży, mającą stanowić podstawę debaty kardynałów. Umówiliśmy się na spotkanie w Rzymie.

Spotkaliśmy się w polskim kościele św. Stanisława, gdzie Rzym żegnał go Mszą św. Po Mszy trumnę przeniesiono do obwieszonej okropnymi, nabożnymi kiczami sali. Pozostała tam dostępna dla wiernych przez niedzielę.

Nie wiem, czy to sala (jej dekoracja) nie pasuje do Arcybiskupa, czy on do tej sali. Często, patrząc na niego, miałem dotkliwe poczucie dziwnego niedopasowania. Ten niezwykły biskup, który w innym kraju byłby... ech, szkoda mówić... u nas wciąż musiał iść pod prąd, wciąż niedopasowany do dekoracji, które ozdabiają "wspaniałą polską religijność".

Nieustanne ciosy i zniewagi musiały go boleć. Był wrażliwy, choć robił wrażenie twardego. Nigdy się nie użalał na zdrowie, które, jak dziś wiemy, miał zszargane, ani na przykrości. Mówił o nich z charakterystycznym uśmiechem i machnięciem ręki. Dlatego był dla tak wielu ludzi - nawet nie wiedząc o tym - wsparciem.

Dla nas był także wiernym przyjacielem.

Żegnaj Józefie, Przyjacielu.

W najnowszym numerze "Tygodnika" pożegnanie arcybiskupa Życińskiego >>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011