Wystarczy jedna rękawiczka

KS. WŁODZIMIERZ SKOCZNY, filozof: Był przekonany, że świat ma sens. Ukazywanie go było jego życiową misją. | MIJA 10 ROCZNICA ŚMIERCI ABP. JÓZEFA ŻYCIŃSKIEGO

08.02.2021

Czyta się kilka minut

Arcybiskup Józef Życiński udziela święceń biskupich. Lublin, maj 2004 r. /  / WOJTEK JARGIŁO / FORUM
Arcybiskup Józef Życiński udziela święceń biskupich. Lublin, maj 2004 r. / / WOJTEK JARGIŁO / FORUM

ARTUR SPORNIAK: Jak Ksiądz poznał Józefa Życińskiego?

Ks. WŁODZIMIERZ SKOCZNY: Po maturze w 1975 r. poszedłem do seminarium częstochowskiego, które wtedy miało siedzibę w Krakowie na Bernardyńskiej 3. W czasie egzaminów wstępnych pisaliśmy prace na zadany temat. Sprawdzał je ówczesny prefekt seminarium ks. Życiński. Pamiętam, jak stałem na pierwszym piętrze, a on zbiegał po schodach. Nie byłem świadom, kto to jest, ale on – jak się okazało – znał już moje imię. Powiedział: „Ciekawa praca” i poleciał dalej.

Potem widywaliśmy się codziennie – jako prefekt, czyli nasz wychowawca, był tą osobą, z którą mieliśmy najczęstszy kontakt. Szczególnie lubiliśmy, gdy miał dyżur w kaplicy i głosił homilie. Zaczynał od tego, że zdejmował zegarek i kładł na ambonce, żeby kontrolować czas. Homilię okraszał zawsze jakąś anegdotą – nie dało się na nich spać. Zresztą to była cecha charakterystyczna jego stylu – w jego wykładach i książkach pełno jest historyjek i dowcipów, którymi ilustrował to, co chciał przekazać.

Bywało, że styl go ponosił. Kiedyś wykład z filozofii nauki, który pod koniec lat 80. wygłaszał w wypełnionej po brzegi sali przy kolegiacie św. Anny, rozpoczął: „­Pamiętam, jeszcze w XIX wieku...”. Gdy zorientował się, skąd wesołość u słuchaczy, sam się roześmiał.

Miał też inną umiejętność. Tyle razy słuchaliśmy czy czytaliśmy jakiś fragment Biblii, że wydawało się nam, iż już nic nas nie zaskoczy, tymczasem on podczas homilii wydobywał z Pisma Świętego perły, które nas, kleryków zachwycały.

Jaki był jako profesor?

Przez wiele lat prowadził systematycznie seminarium naukowe dla swoich magistrantów i doktorantów. Te półtorej godziny w tygodniu było dla Życińskiego świętym czasem. Przeznaczał go wyłącznie dla nas. Już wtedy był zapracowanym człowiekiem, miał tysiące spraw na głowie, ale wszystko odkładał i irytował się, gdy ktoś w tym czasie przychodził z innymi sprawami. Furtian na Bernardyńskiej wiedział, że nie wolno mu wtedy przeszkadzać.

Jako promotor był wymagający. Czasami miałem wrażenie, że mierzy innych swoją miarą, a on był geniuszem w czytaniu i zapamiętywaniu.

I wykorzystywał każdą chwilę, np. sprowadzane z zagranicy książki czytał przy śniadaniu.

Słynna była jego metoda nauki języków. Prawie całe lustro w łazience miał zapełnione samoprzylepnymi karteczkami z wypisanymi słówkami z języka, którego akurat się uczył. Kiedyś pojechał do Anglii, by mieć dostęp do literatury anglojęzycznej. Spotkał przedwojenną hrabinę, a miał taki chłopięcy wygląd. Zapytała: „Ksiądz taki młody, co ksiądz tutaj robi?”. Życiński odpowiedział, że przyjechał szlifować język i przygotowywać się do doktoratu. „A na jaki temat?” – pytała dalej. Wówczas wyrecytował: „Zagadnienie filozoficznych implikacji fizykalnych ujęć stanu szczególnego w oparciu o teorię ekspansji”. I już więcej pytań nie było.

Rzeczywiście, analiza kosmologicznych modeli wszechświata nie była typowa dla księdza. Życiński był także dziekanem Wydziału Filozoficznego PAT w Krakowie.

Właściwie to był tandem, było dwóch Józków: Tischner i Życiński. Najpierw od 1982 r. Tischner był dziekanem, a Życiński prodziekanem, a potem od 1988 do 1990 r. na odwrót: Życiński kierował wydziałem, a Tischner był jego zastępcą. Wzajemnie się uzupełniali. Obaj byli erudytami, obaj też mieli poczucie humoru. Tischner był humanistą, Życiński ścisłowcem o wrażliwości poety. Tischner był trochę nieprzewidywalny – czasem wyjeżdżał do Wiednia i nikt o tym nie wiedział. Życiński go zastępował i świetnie dawał sobie radę. Był bardzo sprawny w zarządzaniu. Właściwie to on trzymał wydział na poziomie – i to zarówno organizacyjnie, jak i logistycznie. Przykład: na słynnych konwersatoriach interdyscyplinarnych na Augustiańskiej, które prowadził razem z ks. Michałem Hellerem i na które zjeżdżali się ludzie z całej Polski, była kawa – towar wówczas deficytowy. Okazało się, że Życiński ma znajomą stewardesę z ­LOT-u, która przekazywała mu niewykorzystane podczas lotów zapasy kawy i herbaty. To były złote lata PAT-u.

Jakie jest najważniejsze osiągnięcie naukowe Życińskiego?

Był jednym z pierwszych, dzięki którym dotarła do Polski myśl Alfreda Northa Whiteheada – filozofia i teologia procesu. Natomiast temat, któremu poświęcił życie, sam wyrażał po angielsku jako bridge the gap, czyli budowanie pomostów nad wszelkimi dziurami, przepaściami, rozstępami. Przede wszystkim chodzi o przepaść między nauką a wiarą, ale także między naukami przyrodniczymi a humanistycznymi czy między nauką a kulturą. Stąd wzięły się konwersatoria interdyscyplinarne, które najpierw odbywały się u kard. Karola Wojtyły na Franciszkańskiej, potem z powodu ogromnej frekwencji musiały się przenieść na Augustiańską do opuszczonego klasztoru augustianów, czy organizowane co dwa lata spotkanie w Castel Gandolfo z papieżem. Życiński jeździł też z wykładami do Częstochowy. Na Politechnice Częstochowskiej była grupa fizyków z prof. Bolesławem Wysłockim na czele, otwarta na zagadnienia związane z nauką i wiarą. Na konwersatoria do Krakowa przyjeżdżali uczeni z najwyższej półki, jak Carl Friedrich von Weizsäcker – uczeń Heisenberga i Bohra, współtwórców mechaniki kwantowej. Wielokrotnie bywał też o. George Coyne, dyrektor Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego – wspaniała postać.

Ukazało się ponad 50 książek Życińskiego. W jednej z ostatnich przybliża katechetom teorię ewolucji. Chyba bardzo mu zależało na jej „ochrzczeniu”.

Zaczęło się od powrotu do procesu Galileusza. W 1983 r. Jan Paweł II otworzył archiwa watykańskie, zachęcając do tego, by tę sprawę głęboko studiować. Życiński był jednym z tych, którzy to wezwanie podjęli. Jeździł do Watykanu i przeglądał archiwa. Zaowocowało to książką „Sprawa Galileusza” wydaną przez Znak w 1991 r. Kościół w XVII w. postąpił źle, potępiając system Kopernika i dzieła Galileusza. Życińskiemu bardzo zależało, by tego błędu nie powtórzyć przy teorii ewolucji. Tym bardziej że współcześnie chrześcijanie, zwłaszcza niektóre nurty protestanckie, nadal czytają Biblię literalnie i odrzucają ewolucjonizm.

Jeśli miałbym wskazać jedną ideę, na której jego intelektualna praca wspierała się przez całe życie, to takim myślowym kręgosłupem była racjonalność świata. Życiński był przekonany nie tylko intelektualnie, ale osobowościowo, że świat ma sens, że w świecie jest Logos. Nam ten Logos jest trudno odkryć – szukamy go po omacku, często na błędnych ścieżkach, ale świat ma rację, nie jest chaosem.

Mówił o polu racjonalności.

Pole racjonalności to zbiór wszystkich wydarzeń dziejących się w czasie, które są we wzajemnych relacjach. Nic nie dzieje się bez powodu – irracjonalnie. Nie jest to siatka tylko fizycznych połączeń – najgłębszy wymiar pola racjonalności tworzy opatrzność Boża. Ulubionym fragmentem Pisma Świętego było dla Życińskiego zdanie św. Pawła: „W Nim poruszamy się, żyjemy i jesteśmy” (Dz 17, 28).

Czyli Racjonalność przez duże „R”…

...którą odkrywamy przez racjonalność pisaną przez małe „r”, bo ta nasza jest zawsze ułomna – niepełna, nieostateczna. A jednak w naszym rozumieniu świata posuwamy się do przodu. Wiemy trochę więcej niż trzysta lat temu.

Świat dla Życińskiego miał jeszcze jeden ważny wymiar – poetycki. Przyjaźnił się z poetami – z ks. Janem Twardowskim, ks. Januszem Pasierbem. „Pan Cogito” Herberta był kluczem do niejednej jego książki. Uprawianie przez Życińskiego nauki nie kończyło się na formułach naukowych – sięgało dalej, do innych światów: poezji, literatury, muzyki. On ciągle przekraczał granice.

Czy Życiński zmienił się, gdy w 1990 r. został biskupem tarnowskim?

Zmienił się o tyle, że miał więcej zajęć i był jeszcze bardziej zabiegany. Przed święceniami był gospodarzem swego czasu. Z chwilą, gdy został biskupem, kto inny poprowadził go tam, gdzie niespecjalnie go ciągnęło. Swoją sakrę przyjmował jako zadanie. Natomiast jako człowiek się nie zmienił. Rzadko o tym mówimy, ale z biskupstwem wiąże się pewna samotność, bo biskup nie ma do kogo iść prócz Pana Jezusa, nie ma się komu zwierzyć.

Przyjeżdżał raz w tygodniu na wykłady do Krakowa. Wtedy oczywiście przychodził do seminarium na posiłek. I rzecz charakterystyczna: pierwsze kroki zawsze kierował do kaplicy. Czasami był tam tylko chwilkę, czasami zostawał dłużej. Ale było pewne, że od tego zacznie. Kiedyś w zimie zgubił rękawiczki. Udało mi się znaleźć tylko jedną. Powiedział: „Ta wystarczy, drugą rękę trzymam zawsze w kieszeni, bo tam mam różaniec”.

Był wyjątkowym biskupem. W diecezji tarnowskiej dokonał cyfryzacji. Wprowadził jawne roczne rozliczenia finansowe diecezji. Pilnował, by wybory do rad parafialnych były rzeczywiście wyborami, a nie nominacjami proboszcza.

Zredukował uroczyste powitania podczas wizytacji.

Inni biskupi niechętnie go naśladowali. Stąd się brała jego samotność?

To był jeden z dodatkowych powodów. Życiński przez swoją otwartość na liberalny świat i zaangażowanie np. w dialog z Żydami był atakowany, zdarzało się, że w sposób haniebny. Wiele o jego otwartości mówi np. lista osób zapraszanych na Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej, których był pomysłodawcą i organizatorem. Na KUL-u pojawiały się także osoby niewierzące, jak Kołakowski czy Bauman.

Sam pojawił się na Przystanku ­Woodstock. Wielu odczuło jego odejście 10 lat temu. Po wiadomości o jego śmierci Maja Woźniakowska zadzwoniła do ks. Adama Bonieckiego i zapytała: „Co ten Pan Bóg sobie myśli?!”.

Odpowiedź poznamy dopiero po drugiej stronie. Po śmierci w brewiarzu Życińskiego znaleziono wiersz:

Gdy budzę się rano, mówię:
jak celnik Zacheusz będę rozdawać,
jak Szymon będę nosić krzyże innych,
jak Weronika będę ocierać twarze,
jak Szczepan dam się kamienować,
jak Jezus na krzyżu będę przebaczać,
jak Franciszek będę kochać.
Wieczorem spoglądam w lustro i widzę
Adama, który dopiero zjadł owoc,
Kaina, który dopiero co zabił,
Judasza, który dopiero co zdradził,
Piotra, który dopiero co się zaparł,
Piłata, który dopiero co obmył ręce
I zasypiam na mokrej od łez poduszce.
A w nocy przychodzi Jezus i pyta:
miłujesz mnie?

KS. WŁODZIMIERZ SKOCZNY jest doktorem filozofii, byłym wieloletnim sekretarzem Wydziału Filozoficznego PAT. Były rektor Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Sosnowieckiej. Obecnie proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Będzinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2021