Nieczytaty

Redaktorki moich książek często zwracają uwagę, że używam rusycyzmów, jednak w czym gorsze są rusycyzmy od anglicyzmów?

04.04.2016

Czyta się kilka minut

Koleżanka prowadząca zajęcia z pisania kreatywnego powiedziała mi ostatnio, że studenci proszą ją nie o ocenę lub recenzję, lecz o „feet back”. Przypomniałam sobie, że dostałam kiedyś takiego maila, ale źle zrozumiałam i wysłałam uczestnikowi kursu wykrętną odpowiedź, że moja noga z tyłu ma taki sam rozmiar jak z przodu (w odpowiedzi przysłał trzy buźki). W każdym razie „czytaty” i zaprzeczenie „nieczytaty”, pochodzące niewątpliwie z języka rosyjskiego, moim zdaniem lepiej oddaje stan czytelnictwa w Polsce niż różne eleganckie eufemizmy jak „spadek”, „kryzys”, „załamanie” tudzież „wykluczenie literackie”.

Wysłuchałam ostatnio wykładu jednego kolegi i przeczytałam książkę drugiego – wybaczcie, że prawem felietonu nawiązuję do tych faktów bez tytułów i nazwisk – szukających odpowiedzi na pytanie, dlaczego warto czytać. Odpowiedź jest mniej więcej jasna: bo książki otwierają głowę, literatura pozwala myśleć, czuć, wyrażać, porządkować. Wydaje się jednak, że w tej kwestii nie ma sporu i możemy tylko przekonywać przekonanych do tego, że społeczeństwo potrzebuje kulturowego lepiszcza, a najlepsze receptury super glue zawierają sporą domieszkę fikcji. Problem z realizacją imperatywu czytelniczego: ludzie statystycznie nie czytają, chociaż powinni, o czym my im mówimy. Czytaci do czytatych o nieczytatych – taki byłby opis sytuacji komunikacyjnej. Potrzebujemy odpowiedzi na pytanie, czemu społeczeństwo nie przyjmuje do wiadomości, że należy czytać, a nie robiąc tego, jak powiedzą radykałowie, nie istnieje.

Więc dlaczego woli nie istnieć? Jedni mówią, że rynek zabił książkę, bo handluje chłamem, spychając wartościowe produkty do magazynów. Inni wskazują na edukację opartą na systemie testów. Są tacy, którzy zwalają na krytyków kopiących ochoczo doły pod ambitnymi dziełami, by dołączyć do popkulturowej imprezy z gwiazdami. Oczywiście pisarki i pisarze też mają swoje za uszami, bo po pierwsze miotają się między pragnieniem celebryckiego blasku a przekonaniem o swojej wyższości, po drugie nie potrafią tak pisać, żeby wszystkich porwać. Właśnie, krytycy debatują nad miałkością współczesnej powieści, a pisarze dodają, że nie będą uwzględniać wypocin impotentów, ponieważ wolą policzyć sobie lajki pod zdjęciami, a kiedy ostatnio jakiś literaturoznawca miał tysiąc lajków pod swoją focią, nawet jeśli wrzucił kota? Jeszcze gorzej ma się sprawa na styku sztuk. Reżyserzy prawie bez wyjątku wypowiadają się pogardliwie o polskich książkach, a w teatrach utworzono zawód dramaturga, niekoniecznie piszącego książki, za to montującego scenariusz z języka codzienności, bo to ciekawsze i bardziej na czasie.

Po ogłoszeniu wyników konkursów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w priorytecie „Promocja literatury i czytelnictwa” wybuchła dyskusja wewnątrzśrodowiskowa. Tylko nieliczni jej uczestnicy zwrócili uwagę na ostatnie ogniwo procesu dotowania, czyli czytelnika. Idee stracą dopływ gotówki, autorzy jeszcze bardziej zbiednieją, redaktorzy się urobią bez sensu. Tak, wszystko to prawda. Po przejrzeniu listy szczęśliwie dofinansowanych i tych pod kreską pomyślałam przede wszystkim, że wielką ulgą jest nie być dziś redaktorką niszowego czasopisma, debiutantką szukającą miejsca dla swoich wierszy, recenzentką wierzącą w język krytycznoliteracki różny od marketingowego. We wszystkich tych wcieleniach byłabym dotknięta, bo we wszystkich jestem też feministką, więc kawałek tortu na tych urodzinach się mi nie należy. Ponieważ od paru lat nie redaguję i nie składam wniosków, mogę swobodnie dyskutować. Być może jednak w tej dyskusji trzeba przejść na stronę czytających. Pozornie są one i oni bohaterami połowy rubryczek w arkuszu oceny wniosków. Bo ich wiek (preferowani dzieci i seniorzy), ewentualna dysfunkcja (więc plus za audiobooki), zasięg promocji (czyli zarządzanie widownią eventów) dają wnioskodawcom fory we wszystkich konkursach priorytetu. Oczywiście niejawnymi priorytetami są światopogląd i postawy. Na niejawne czy mętne kryteria nie mamy sposobu.

Wygląda na to, że najważniejszym zadaniem literatury, czasopism, wydawców jest uczynienie czytelników z tych, którzy jeszcze nie czytają lub mają inne ograniczenia, na przykład słaby wzrok. Co z resztą? Kim jest ta reszta? Klubem zwolenników tytułu, autora, powieści? Gronem znajomych? Ekspertami? Kim są czytaci w Polsce? Odwróćmy na chwilę pytanie o nieczytanie. Zastanówmy się, kto i dlaczego czyta, może to przyniesie wskazówkę (feet back, niech będzie) w sprawie tego, co robić, żeby literatura była oczywistością jak ciepła woda w kranie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2016