Niech moc powtórzeń będzie z wami!

Przeżyjmy to jeszcze raz – z tej zasady czerpała siłę oryginalna Trylogia „Gwiezdnych wojen”. W „Ostatnich Jedi” moc słabnie.

08.01.2018

Czyta się kilka minut

 / PIXABAY
/ PIXABAY

Zacznijmy od pierwszej odsłony Nowej Trylogii „Gwiezdnych wojen”, która do kin trafiła dwa lata temu. Docenienie „Ostatnich Jedi”, którzy właśnie weszli do polskich kin, jako skomplikowanej gry powtórzeń możliwe jest tylko na tle „Przebudzenia Mocy”.

Oryginalne „Gwiezdne wojny” oglądałem pewnie ze sto razy (to nie hiperbola, tylko ostrożna estymacja). W trakcie seansu „Przebudzenia Mocy” siedziałem więc jak urzeczony, rozpoznając znajome motywy fabularne, parafrazy (i dosłowne powtórzenia) ulubionych dialogów, a nawet całe pieczołowicie skopiowane ujęcia.

Na najwyższym poziomie film J.J. Abramsa kopiuje główny schemat narracyjny „Nowej nadziei” – wyprodukowanej w 1977 r. pierwszej odsłony sagi. Oto znów tajna wiadomość zostaje zapisana w pamięci droida, który ucieka i wpada w ręce bohatera (ów tym razem jest bohaterką), stając się dla niego wezwaniem do porzucenia dawnego życia i wyruszenia do walki ze złym Imperium.

Ci źli budują wielką stację bojową, która – po teście obracającym w perzynę planetę (w Nowej Trylogii kilka planet) – zostaje ostatecznie unieszkodliwiona przez tych dobrych.

Na innym poziomie konstrukcji poszczególne sceny skopiowane są z oryginału z niezwykłą pieczołowitością. Gdy pilot Poe Dameron umieszcza tajne dane w pamięci droida BB8, ujęcie nawiązuje czytelnie do pamiętnego gestu księżniczki Lei pochylającej się nad droidem R2D2 w „Nowej nadziei”; ukazanie się Kylo Rena to powtórzenie wejścia Vadera; szturmowiec Finn ratujący Poe Damerona naśladuje gesty Luke’a Skywalkera ratującego w stroju szturmowca księżniczkę Leię. Spędziłem godziny, porównując poszczególne kadry i ujęcia. Niektóre były wręcz dokładnymi kopiami tych z „Nowej nadziei”, łącznie z oświetleniem czy kątem ustawienia kamery.

Gdy pilot Poe Dameron umieszcza tajne dane w pamięci droida BB8 („Ostatni Jedi”), ujęcie nawiązuje do pamiętnego gestu księżniczki Lei, pochylającej się nad droidem R2D2 w „Nowej nadziei”. / MATERIAŁY PRASOWE / LUKAS FILM

Na starej szachownicy

Najciekawiej robi się jednak na najgłębszym poziomie – przedmiotów, słów czy gestów wypełniających świat przedstawiony. „Przebudzenie Mocy” pieczołowicie odtwarza wnętrza, dźwięki, a nawet faktury materiałów, z których zbudowana jest galaktyka.

Bo „Gwiezdne wojny” to przede wszystkim ściśle określona estetyka, obejmująca dźwięki, pracę kamery i oświetlenia, materiały, kostiumy, nawet sposób gry aktorskiej. Galaktyczne Imperium (oraz jego pogrobowcy terroryzujący świat Nowej Trylogii) ma swój rozpoznawalny styl architektoniczny, równie charakterystyczny i bogaty, co starożytny Egipt, Grecja czy Rzym. Obejmuje on otwierające się z sykiem ciężkie drzwi, przełączniki (którymi wyłącza się pole siłowe), charakterystyczny design paneli kontrolnych, a także zamiłowanie do zawrotnie głębokich szybów, do których w finałowej scenie można zrzucić wroga. Ta estetyka jest tak spójna i wiarygodna, że aż trudno uwierzyć, iż jest tylko wytworem wyobraźni.

W tym miejscu logika powtórzenia płata nam jednak interesującego figla. Dla zachowania spójności ze Starą Trylogią galaktyka pozostała na zawsze uwięziona w estetyce odpowiadającej temu, jak wyobrażaliśmy sobie nowoczesność pod koniec lat 70. XX w. Pulpity sterownicze, wyświetlacze, nawet hologramy – wszystko to utknęło na poziomie snu o kosmicznych podbojach, na jaki stać było kino prawie cztery dekady temu – topornych, mono- chromatycznych lub kilkukolorowych ekranów pokrytych prostymi diagramami. W uniwersum „Gwiezdnych wojen” funkcjonują laserowe działa i hipernapęd, ale nigdy nie pojawiły się wyświetlacze dotykowe, telefony komórkowe albo tablety.

Choć ostateczne oceny krytyków (i fanów) wahały się od ekstatycznego entuzjazmu do bolesnego rozczarowania, większość z nich zgadzała się co do dwóch rzeczy. Po pierwsze, J.J. Abrams wyznaczył całkiem nowy standard powtórzenia. Jego film to trochę sequel, trochę remake, a trochę fanowski hołd oddany „Nowej nadziei”. Po drugie, naprawdę emocjonujący jest fakt, że po uderzająco podobnym rozstawieniu figur na szachownicy dostajemy znów obietnicę tysięcy możliwych wariantów ciągów dalszych. „Stary mistrz”, „bohater znikąd” i „śmieszny droid” są w zasadzie jak wieża, goniec i pion – wiemy, jak się poruszają, jakie reguły kierują ich postępowaniem. Prawdziwą różnicę robiła jednak otwartość – losy bohaterów mogły się potoczyć zupełnie inaczej.

I właśnie w tym miejscu na scenę wchodzą „Ostatni Jedi”. Film podniósł grę w powtórzenia na zupełnie nowy poziom.

Nie drażnić fanów (uwaga, spoilery!)

Przede wszystkim „Ostatni Jedi” nie są prostą powtórką „Imperium kontratakuje”. Owszem, znajdziemy tu wiele nawiązań do (uznawanej za najlepszą) drugiej części Starej Trylogii – jak choćby sekwencje treningu Rey dublujące lekcje, jakie Luke pobierał niegdyś pod okiem mistrza Yody (włącznie z mroczną jaskinią). Zarazem jednak całe mnóstwo scen to powtórzenia (ponowne) motywów z „Nowej nadziei”. O ile więc film Abramsa sprzed dwóch lat faktycznie dublował „Nową nadzieję”, o tyle Rian Johnson kompresuje w jednym obrazie motywy zaczerpnięte z wszystkich części Starej Trylogii. Oznacza to, że na najwyższym poziomie swojej konstrukcji „Ostatni Jedi” to paradoksalnie film oryginalny. Skupiając się na przetwarzaniu pojedynczych motywów i elementów świata przedstawionego, Johnson składa je w całkiem nową całość.

Moim zdaniem jest to całość niespójna. Pomysł, żeby większość akcji zorganizowana była wokół absurdalnej pogoni, w której rebelianci są szybsi, ale zarazem zachowują stały dystans, jest chyba najsłabszym posunięciem fabularnym w uniwersum od czasu wprowadzenia na scenę Jar Jar Binksa.

Skompresowanie w środkowej odsłonie wątków ze wszystkich trzech starych filmów sprawia jednak, że fani z tym większym zainteresowaniem czekać będą na ostatnią odsłonę Nowej Trylogii. Tym razem bowiem – przynajmniej na pierwszy rzut oka – na powtórzenia zostaje bardzo niewiele miejsca. Imperator już zginął zabity przez Vadera (w języku Nowej Trylogii: Kylo Ren zabił Snoke’a). Zwrot akcji wieńczący Starą Trylogię już się dokonał. Co zatem przed nami?

Kolejnym interesującym (a czasem irytującym) aspektem uprawianej przez Riana Johnsona gry jest drażnienie się z fanami. Konwencja nieustannych powtórzeń sprawia, że oczekiwaniami widzów łatwo manipulować. Reżyser obiecuje nam jedno, a następnie daje coś innego. Rey wierzy, że Kylo Ren zmieni front, a wraz z nią wierzą i widzowie. Powtarzając wiernie słowa Luke’a wobec Vadera – „czujemy, że jest w nim dobro”. Gdy Kylo Ren zabija swego mistrza, wydaje nam się, że dostaliśmy to, czego chcieliśmy. Zamiast jednak dołączyć do Tych Dobrych, grany przez Adama Drivera młodzieniec ogłasza się nowym przywódcą Tych Złych. Niespodzianka!

Inny przykład: misja „wyłączenia czegoś, żeby dobrzy mogli uciec”, wiernie powtarzająca schemat znany z „Nowej nadziei”, kończy się porażką. Choć już wcześniej („Powrót Jedi”) zdarzało się, że supertajne misje Rebelii okazywały się prostą drogą w pułapkę zastawioną przez Imperium, to dotychczas zawsze jednak poczynania bohaterów wieńczył sukces. Generatory pola były wyłączane, osłony wysadzane w powietrze, tajne plany wroga zdobywane przez szpiegów. Tym razem cały plan zakończył się klapą, a w dodatku od początku nie miał sensu, bo przywódcy Ruchu Oporu mieli całkiem inną wizję ucieczki. Kolejna niespodzianka!

„Gwiezdne wojny” to ściśle określona estetyka. Obejmuje otwierające się z sykiem ciężkie drzwi, przełączniki (którymi wyłącza się pole siłowe), charakterystyczny design paneli kontrolnych. Po lewej „Imperium kontratakuje”, po prawej – „Ostatni Jedi”.

Bardziej perwersyjną formą drażnienia się z widzami jest demonstracyjne ignorowanie ich oczekiwań. I znów – ma ono sens jedynie w dziele organizowanym przez logikę powtórzeń. Jesteśmy przekonani, że tożsamość rodziców Rey jest kluczowa, bo odkrywanie czyjegoś pochodzenia jest jednym z powracających toposów, który w Starej Trylogii odgrywał rolę pierwszorzędną. Kiedy więc dowiadujemy się (choć: czy to aby na pewno prawda?), że rodzice Rey nie są nikim ważnym z punktu widzenia fabuły, jesteśmy zaskoczeni. Tymczasem logicznie rzecz biorąc od początku naiwnością było wierzyć, że wszystkie istotne postaci w galaktyce muszą być w jakiś sposób spokrewnione z rodem Skywalkerów.

Jeszcze bardziej złośliwe, zwłaszcza wobec najbardziej zaangażowanych fanów, jest wspomniane już uśmiercenie (choć: czy aby na pewno?) przywódcy Najwyższego Porządku.

Od czasu premiery pierwszej części Nowej Trylogii fani na setkach forów internetowych i w starannie przygotowanych „śledczych” filmach na YouTubie zadawali sobie pytanie: kim jest Snoke? Jak to możliwe, że wcześniej o nim nie słyszeliśmy? Co porabiał, gdy Luke Skywalker i jego przyjaciele obalali Imperium? Samozwańczy tropiciele galaktycznej prawdy prześcigali się w budowaniu teorii, wśród których przodowała ta, że tajemniczy Snoke to wspomniany w jednym z dialogów Trylogii Prequeli mistrz Sith o imieniu Darth Plagueis, który „miał taką wiedzę o ciemnej stronie, że tych, których bardzo kochał, mógł zachować od śmierci”. Na potwierdzenie tej tezy analizowano blizny na twarzy Snoke’a, jego strój, wypowiedzi, książki, komiksy, a nawet gry komputerowe ze świata „Gwiezdnych wojen”. I jakie to wszystko ma teraz znaczenie, gdy Snoke leży na posadzce swej sali tronowej, przecięty na pół, po podstępnym ataku swego ucznia?

Te szczegółowe rozważania na temat budowy dzieł filmowych kierują nas ku bardziej ogólnym mechanizmom, które sprawiają, że Nowa Trylogia mierzyć się musi z bardzo poważnymi ograniczeniami.

W Imperium nie ma seksu

Jeżeli krew pełni istotną rolę w „Gwiezdnych wojnach”, to tylko na sposób metaforyczny. Saga rodu Skywalkerów porządkowana jest więzami krwi, a rządy Imperium są „krwawe”. A jednak na ekranie w zasadzie krwi nie widujemy. Oczywiście można to tłumaczyć faktem, że zarówno miecze świetlne, jak i strzały z miotaczy natychmiast zasklepiają rany, nawet w przypadku odciętych kończyn. A jednak przy tylu wybuchach, przebiciach, przywaleniach, a nawet walkach na pięści całkowity brak krwi rozumieć należy raczej jako kolejną zasadę estetyczną. Pewną rolę gra tu oczywiście lęk przed zamknięciem filmu dla młodszych widzów (a więc idealnych konsumentów wszelkich możliwych gadżetów). Ale wydaje się, że mamy do czynienia z czymś więcej – z decorum, które organizuje świat przedstawiony na podobnej zasadzie, jak w romansach rycerskich czy tragedii greckiej.

Analogicznie w „Gwiezdnych wojnach” nie występuje seks. Może dlatego, że byłby ryzykowny w świecie, w którym nigdy nie wiesz, kto w kolejnej części okaże się twoją siostrą lub bratem.

Choć seks i przemoc są we współczesnym kinie nadreprezentowane i zwykle służą raczej spłycaniu niż pogłębianiu opowieści, to w przypadku „Gwiezdnych wojen”, zwłaszcza po czterdziestu latach od startu sagi, ich brak rodzi specyficzne spłycenie. Miłość w galaktyce jest platoniczna, pozbawiona żądzy i dramatycznych emocji. Gniew i nienawiść – destruktywne, lecz jakby pozbawione ciężaru.

Doskonale widać to na przykładzie sceny z „Ostatnich Jedi”, w której bohaterowie korzystają z pomocy pracujących w stajniach dzieci. W każdym współczesnym filmie, niespętanym logiką powtórzeń ani specyficznym „starwarsowym” decorum, scena ta musiałaby się skończyć tragicznie: rebelianci wprawdzie uciekają, lecz niewinne dzieciaki ponoszą straszliwą karę za udzieloną im pomoc.

Kiedy tragedia nie boli

W uniwersum „Gwiezdnych wojen” bohaterowie nie ponoszą konsekwencji swoich działań, bo logika świata przedstawionego nie uwzględnia tego, co Amerykanie określają mianem collateral damage, czyli nieprzewidzianych, ubocznych strat wśród ludności cywilnej. To jeden z interesujących mechanizmów ekranowej psychologii, powtarzających się już od „Nowej nadziei”.

Ciotka i wuj Luke’a zginęli zamordowani przez Imperium. Nasz bohater jest nieco smutny, ale zaraz przechodzi nad tym do porządku dziennego – przynajmniej teraz nic go nie trzyma na Tatooine, z dala od upragnionych przygód i kolegów, którzy dawno wyemigrowali. Wkrótce potem umiera Obi Wan, którego Luke poznał jakąś dobę wcześniej – i chłopak jest zrozpaczony. Reakcja Lei na anihilowanie całej jej rodzinnej planety w ramach testu Gwiazdy Śmierci jest nieco powściągliwa, zważywszy skalę tragedii.

Nowa Trylogia także pod tym względem przebija poprzedniczkę. Tu z mapy galaktyki znikają całe układy planetarne i nikt nie uroni nawet łzy. Co innego, gdy umiera Han Solo... Świat przedstawiony został skonstruowany w ten sposób, że miliardy niewinnych ofiar, które ścielą się na drodze walki dobra ze złem, nie obchodzą ani bohaterów, ani – co istotniejsze – widzów.

Nieobecność tego poziomu, który można by nazwać psychologicznym realizmem przemocy, uniemożliwia dostrzeżenie, że poza ideologicznymi konfliktami jest jeszcze zwyczajne życie. Może więc „dobro” i „zło” to umowne etykietki, które mają znaczenie tylko z punktu widzenia bohaterów? Co komu po zwycięstwie światła nad ciemnością, jeżeli wcześniej zostanie zamordowany, zgwałcony albo ograbiony ze wszystkiego, a jego planeta, królestwo bądź dzielnica zamienione w kupę ruin?

Piszę o tym także dlatego, że ten problem nie dotyczy odległej galaktyki, lecz świata, w którym przyszło nam żyć. Dokładnie ten sam mechanizm ignorowania realizmu przemocy chętnie wykorzystywała i wykorzystuje propaganda, odmalowująca świat jako konflikt „dobra” i „zła”, w którym nie liczą się ofiary, cierpienie czy warunki ludzkiego życia, lecz jedynie Najwyższa Wartość – rasowa czystość, komunizm albo narodowa niepodległość.

Świat bez konsekwencji

Co ciekawe, najnowsza fala telewizyjnej i kinowej fantastyki opiera się na próbach przełamania tej narracji i opowiedzenia epickich historii z uwzględnieniem punktu widzenia tych, którzy wcale nie są epiccy – nie mają supermocy, nie walczą ze złem, chcą jedynie przetrwać kolejny dzień. Dzięki dostrzeżeniu zwykłych ludzi, scenarzyści i reżyserzy próbują budować też bardziej pogłębione portrety rycerzy, kosmicznych awanturników, a nawet bohaterów obdarzonych supermocami. Bo jak tu się cieszyć z pokonania Złego, jeżeli się przy tym zrównało z ziemią całe miasto, jeżeli w promieniu wielu kilometrów, mil czy parseków nie pozostał nikt, kto mógłby wiwatować na naszą cześć?

Nie jest to, w żadnym razie, uniwersalny przepis na sukces. Czasem rezultaty takiego psychologizowania są żenująco słabe, jak nowe filmy o Supermanie i Batmanie. Bez próby uwzględnienia realizmu przemocy i punktu widzenia ofiar cywilnych nie byłoby jednak „Gry o tron” czy nowych superbohaterskich seriali Netflixa, cieszących się uznaniem krytyki.

Całkowita nieobecność tej perspektywy, tak ważnej dla współczesnego kina epickiego, razi w Nowej Trylogii. W świecie nieuwzględniającym realnych konsekwencji przemocy bohaterowie nie mają prawdziwych traum. Luke jako zgorzkniały mistrz nie jest w ogóle wiarygodny. Raczej irytujący niczym rozkapryszona primabalerina z prowincjonalnego baletu. „Nie wystąpię dzisiaj. Bo nie”.

Porównajmy wątek rozgoryczonego, emerytowanego mistrza chociażby z zeszłorocznym „Loganem”, którego krytycy chwalili jako wiarygodne „schyłkowe kino superbohaterskie”. Wolverine, bohater tamtego filmu, wciąż ma supermoce tak kiczowate jak zdolność błyskawicznej regeneracji czy pazury z najtwardszego metalu świata. Ale są one w zasadzie nieistotne w porównaniu z nękającymi go wyrzutami sumienia, poczuciem osamotnienia czy starością. Jego mentora – Profesora X – stopniowo obezwładniają nie bezlitośni wrogowie, lecz demencja.

W „Przebudzeniu Mocy” Rey wprost mówi, że myślała, iż Luke Skywalker i wszystkie opowieści o Jedi to mit. Czy to nie doskonała okazja, żeby powtórzenie zrewidowało i pogłębiło czterdziestoletni pierwowzór, dopasowując go do wymogów epoki? Luke mógłby wybrać samotność, gnębiony wizją miliardów ofiar, które przynosi konflikt jasnej i ciemnej strony mocy, a nie pod wpływem konfliktu z jednym uczniem. Na ekranie wreszcie moglibyśmy zobaczyć prawdziwą przemoc, a może nawet – seks. Może po takiej Nowej Trylogii bylibyśmy gotowi wrócić do oryginalnych filmów, by po czterdziestu latach zapłakać nad wujkiem Larsem, ciotką Beru i miliardami mieszkańców planety Alderaan? Może lepiej zrozumielibyśmy dramat Anakina, który porzuca zakonne życie Jedi, by ratować kobietę, którą kocha?

Moc powtórzeń ma jasną i ciemną stronę. Może działać dwojako – usypiając naszą czujność lub ją rozbudzając; rewidując i uzupełniając kanoniczne pierwowzory albo bezrefleksyjnie je powielając. Oryginalna Trylogia czerpała swą siłę w znacznej mierze właśnie z twórczych powtórek. George Lucas błyskotliwie przywoływał i przetwarzał rekwizyty, postaci i struktury fabularne z romansów rycerskich, mitów, baśni czy filmów Kurosawy.

Po „Ostatnich Jedi” odnoszę wrażenie, że w Nowej Trylogii moc powtórzeń słabnie. Ale jest przecież jeszcze nadzieja, którą niesie oczekiwanie na ostatnią jej odsłonę. W perspektywie trzeciego filmu wszystkie pozorne niedociągnięcia mogą się wszak okazać genialnymi zabiegami narracyjnymi. Dzieci, które pomogły rebeliantom w stajni, mogą ponieść okrutną karę. W jakiś sposób mogą się ujawnić prawdziwe przyczyny samotności Luke’a. Zaś tajemniczy Snoke może zmartwychwstać.

Bo w galaktyce niekończących się sequeli nic nie jest przesądzone raz na zawsze. To także ważny aspekt mocy powtórzeń. ©

PIXABAY.com

PRZEŻYJMY TO JESZCZE RAZ... I JESZCZE RAZ – CZYLI NAJPROSTSZE STRESZCZENIE „GWIEZDNYCH WOJEN”

TRYLOGIA PREQUELI

Część I: MROCZNE WIDMO (film 4, 1999 r.), reżyseria: George Lucas
▪ Galaktyką włada Republika, którą zwalczają Sithowie, wyznawcy Ciemnej Strony Mocy (fantastycznej siły, którą można władać). ▪ Sithowie więżą królową planety Naboo, Padmé. ▪ Ratują ją Qui-Gon Jinn i jego uczeń Obi-Wan Kenobi z zakonu rycerzy Jedi potrafiących kontrolować Moc. ▪ Młody Anakin Skywalker pomaga rycerzom Jedi. ▪ Okazuje się, że w chłopcu jest Moc. ▪ Anakin wyrusza w podróż szkolić się na Jedi u Qui-Gon Jinna. ▪ W bitwie Naboo pokonuje spiskowców. ▪ Darth Maul (Sith) zabija Qui-Gona. ▪ Obi-Wan zabija Darth Maula. ▪ Kanclerzem Republiki zostaje senator Palpatine.

Część II: ATAK KLONÓW (film 5, 2002 r.), reżyseria: George Lucas
▪ Anakin Skywalker ratuje Padmé przed zamachem. ▪ Zakochują się w sobie. ▪ Obi-Wan wyrusza przejąć armię klonów-szturmowców dla Republiki. ▪ Ludzie Pustyni więżą matkę Anakina. ▪ Ów rusza jej na ratunek. ▪ Matka Anakina ginie, a on morduje Ludzi Pustyni ▪ Okazuje się, że jest w nim Ciemna Strona Mocy. ▪ Spiskowiec Dooku więzi Obi-Wana, Anakina i Padmé. ▪ Ratują ich Jedi. ▪ Obi-Wan i Anakin walczą z Dooku. ▪ Anakin traci rękę. ▪ Wybucha wojna z Republiką.

Część III: ZEMSTA SITHÓW (film 6, 2005 r.), reżyseria: George Lucas
Sithowie pod wodzą Dooku więżą Palpatine’a. ▪ Anakin i Obi-Wan wyruszają mu na ratunek. ▪ Anakin zabija Dooku. ▪ Padmé jest w ciąży. ▪ Anakin boi się śmierci Padmé. ▪ Anakin odkrywa, że Palpatine jest przywódcą Sithów. ▪ Mistrz Jedi Windu walczy z Palpati­ne’em. ▪ Windu traci rękę za sprawą Anakina. ▪ Palpatine zabija Windu. ▪ Palpatine przeciąga Anakina na Ciemną Stronę Mocy, bo ten wierzy, że dzięki temu uratuje Padmé. ▪ Anakin staje się Darth Vaderem i prawie zabija Padmé. ▪ Obi-Wan walczy z Darth Vaderem i prawie go zabija, odcinając mu pozostałe kończyny. ▪ Padmé umiera, rodząc bliźnięta: Leię i Luke’a Skywalkerów. ▪ Palpatine tworzy Imperium.

STARA TRYLOGIA

Część IV: NOWA NADZIEJA (film 1, 1977 r.), reżyseria: George Lucas
▪ Galaktyką włada Imperium i zwalcza Rebelię. ▪ Młody Luke Skywalker trafia na droida R2D2 skrywającego plany Gwiazdy Śmierci (kosmicznej superbroni Imperium). ▪ Szturmowcy Imperium zabijają jego rodzinę. ▪ Luke wyrusza w podróż z Obi-Wan Kenobim, starym Jedi. ▪ Pomaga im pilot Han Solo. ▪ Darth Vader więzi księżniczkę Leię, która ukryła plany w droidzie. ▪ Vader przy pomocy Gwiazdy Śmierci niszczy jej rodzinną planetę. ▪ Vader zabija Obi-Wana. ▪ Luke ratuje Leię. ▪ Luke i Rebelia niszczą Gwiazdę Śmierci.

Część V: IMPERIUM KONTRATAKUJE (film 2, 1980 r.), reżyseria: Irvin Kershner
▪ Darth Vader ma schwytać Luke’a Skywalkera. ▪ Luke wyrusza w podróż ćwiczyć się na Jedi u Mistrza Yody ▪ Vader więzi księżniczkę Leię i Hana Solo, którzy się w sobie zakochują. ▪ Luke walczy z Vaderem, który chce go przeciągnąć na Ciemną Stronę Mocy i wyjawia, że jest jego ojcem. ▪ Luke traci rękę. ▪ Leia ratuje Luke’a.

Część VI: POWRÓT JEDI (film 3, 1983 r.), reżyseria: Richard Marquand
▪ Luke i Leia wyruszają na ratunek Hanowi Solo. ▪ Mistrz Yoda umiera. ▪ Duch Obi-Wan Kenobiego wyjawia Luke’owi, że Leia jest jego siostrą. ▪ Imperium buduje drugą Gwiazdę Śmierci. ▪ Imperator Palpatine chce przeciągnąć Luke’a na Ciemną Stronę Mocy. ▪ Luke walczy z Vaderem i Imperatorem. ▪ Vader ratuje Luke’a i zabija Imperatora. ▪ Vader umiera. ▪ Rebelia niszczy Gwiazdę Śmierci.

NOWA TRYLOGIA

Część VII: PRZEBUDZENIE MOCY (film 7, 2015 r.), reżyseria: J.J. Abrams
Galaktyką zawładnęła organizacja Najwyższy Porządek i zwalcza Ruch Oporu. ▪ Ruchem Oporu dowodzi Leia. ▪ Młoda Rey trafia na droida BB-8 skrywającego plany miejsca pobytu Luke’a Skywalkera, starego Jedi. ▪ Kylo Ren z Najwyższego Porządku więzi pilota Poe Damerona, który zdobył plany i ukrył je w droidzie. ▪ Rey spotyka Hana Solo. ▪ Kylo Ren z rozkazu Snoke’a, wodza Najwyższego Porządku, przy pomocy superbroni podobnej do Gwiazdy Śmierci niszczy planetę-stolicę Republiki. ▪ Kylo Ren więzi Rey. ▪ Okazuje się, że w dziewczynie jest Moc. ▪ Han Solo wyrusza na pomoc Rey. ▪ Han i Leia okazują się rodzicami Kylo Rena. ▪ Ren zabija Hana Solo. ▪ Rey walczy z Renem. ▪ W bitwie Ruch Oporu pod wodzą Lei niszczy bazę Najwyższego Porządku. ▪ Kylo Ren ucieka. ▪ Rey odnajduje Luke’a Skywalkera.

Część VIII: OSTATNI JEDI (film 8, 2017 r.), reżyseria: Rian Johnson

Część IX planowana na 2019 r., reżyseria: J.J. Abrams

POZA TRYLOGIAMI

ŁOTR 1 (2016 r.), reżyseria: Gareth Edwards
▪ Młoda Jyn wyrusza z misją odnalezienia architekta Gwiazdy Śmierci, który jest jej ojcem. ▪ Szturmowcy zabili jej matkę. ▪ Ojciec zostawia Jyn informację o defekcie Gwiazdy Śmierci i o tym, gdzie są jej plany. ▪ Za sabotaż ginie z ręki Imperium. ▪ Jyn wyrusza do bazy Imperium zdobyć plany superbroni. ▪ Pomagają jej Rebelianci i bojownik Cassian Andor. ▪ Jyn i Cassian zakochują się w sobie. ▪ Gwiazda Śmierci niszczy bazę. ▪ Jyn ginie (ale nie traci ręki).

MK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2018