Gwiezdne mity

George Lucas stworzył świat, postaci i historię, które trafiły w czuły punkt naszej kultury. Wywołał echa dużo potężniejsze, niż sugerowałaby prostota historii, którą opowiadał.

13.12.2015

Czyta się kilka minut

W londyńskim Muzeum Figur Woskowych, maj 2015 r. / Fot. Stuart C. Wilson / GETTY IMAGES
W londyńskim Muzeum Figur Woskowych, maj 2015 r. / Fot. Stuart C. Wilson / GETTY IMAGES

Ile dolarów dostałby dziś pisarz Homer za prawa do „Iliady” i jej sequela? Czy autor legendy o królu Arturze zarezerwowałby dziś sobie prawa do merchandisingu? Czy Mozart kłóciłby się o tantiemy ze Spotify? Ostatnio pewien mit wyceniono na cztery miliardy dolarów. Tyle Disney zapłacił Geor- ge’owi Lucasowi za jego Lucasfilm. Firmę, która w gruncie rzeczy ma tylko jeden produkt. Legendę. Opowieść. Baśń. Mit właśnie. „Gwiezdne Wojny” – po 40 latach wciąż są jednym z najtrwalszych elementów światowej popkultury.

Zawrotne sumy

Te cztery miliardy dolarów mogą, według wielu analityków, zwrócić się w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Na półtora miesiąca przed premierą sama przedsprzedaż biletów na najnowszą, wyprodukowaną już bez udziału Lucasa część „Gwiezdnych wojen” przyniosła ponad 50 mln dol. Dziś bilety na premierowe pokazy w USA osiągają na eBayu cenę 200 dol.

Ile Disney zarobił jeszcze przed premierą na koszulkach, zabawkach, kubkach do kawy, dronach w kształcie Sokoła Millenium, zestawach do makijażu, „gwiezdnowojennej” taśmie klejącej czy na milionie innych, coraz bardziej absurdalnych gadżetów, nie ujawnia nikt, ale szacunki analityków mówią, że docelowo merchandising może przynieść Disneyowi nawet pięć miliardów dolarów. To, ile zarobi sam film, staje się przy tej kwocie drugorzędne, choć prawdopodobieństwo, że „Przebudzenie mocy” będzie pierwszym w historii filmem, który przyniesie ponad trzy miliardy dolarów dochodu, jest całkiem spore.

Mówimy o filmie, który zarabia pieniądze zarezerwowane zwykle dla średniej wielkości państw, i którego realizacja była otoczona tajemnicą tak ścisłą jak operacje wywiadowcze. Co najdziwniejsze, nikogo to wszystko specjalnie nie zaskakuje. W końcu „Gwiezdne wojny” są częścią naszego kulturowego krajobrazu od blisko 40 lat. Warto jednak pamiętać, że w 1977 r. nikt nie wierzył w powodzenie filmu. Nawet sam Lucas.

Pożyczone historie

„George przyszedł na plan »Bliskich spotkań trzeciego stopnia« i był bardzo ponury” – wspominał w wywiadzie udzielonym BBC aktor Richard Dreyfuss. „»Chciałem zrobić film dla dorosłych, a zrobiłem film dla dzieci« – powiedział [Lucas]. A my współczuliśmy przyszłemu miliarderowi”.

Anthony Daniels, który grał w „Gwiezdnych wojnach” robota C-3PO, był jeszcze dosadniejszy, kiedy w rozmowie z Markiem Hamillem, czyli aktorem grającym Luke’a Skywalkera, mówił: „Jak możesz czytać tak idiotyczne kwestie i się nie śmiać? Ja przynajmniej gram w masce, nikt z moich kumpli nie będzie wiedział, że jestem w tym filmie”. Lucas był tak przekonany o swojej klęsce, że w dniu premiery filmu, 25 maja 1977 r., nie pojawił się na czerwonym dywanie. Pojechał na wakacje na Hawaje.

Kilka dni później był multimilionerem. Choć przed premierą studio musiało błagać niektóre kina, żeby zgodziły się wyświetlać film, ten okazał się fenomenem. Pierwsza część zarobiła – tylko na sprzedaży biletów – ponad 700 mln dolarów. Skala sukcesu nie mieściła się nikomu w głowie. Zwłaszcza że, o czym łatwo zapomnieć w nieustającym zalewie lepszymi czy gorszymi fantastycznymi widowiskami wypluwanymi dziś przez amerykańskie wytwórnie, przed „Gwiezdnymi wojnami” fantastyka nie sprzedawała się szczególnie dobrze. Oczywiście zawsze istniały filmowe seriale takie jak „Flash Gordon”, niskobudżetowe, zupełnie bezpretensjonalne zapychacze czasu ekranowego, ale prawdziwe tłumy do kin ściągały wielkie, historyczne widowiska, jak „Przeminęło z wiatrem”, „Ben Hur” czy „Spartakus”. Ich prymat, na dwa lata przed premierą „Gwiezdnych wojen”, przełamały dopiero „Szczęki” Stevena Spielberga (1975).

Fantastyka lat 60. i 70. specjalizowała się w dystopijnych wizjach apokaliptycznego świata. Od „Ucieczki Logana” z jej krainą przymusowej młodości i szczęścia, w której wszyscy kończący 30 lat są uśmiercani, po „Zieloną pożywkę” z Charltonem Hestonem, w której przeludniony świat pogrąża się w chaosie i kanibalizmie. Ktoś, kto, zmęczony zimną wojną, Wietnamem, zamieszkami na tle rasowym, chciał pójść do kina, by oderwać się od rzeczywistości, na pewno nie wybierał kina fantastycznego, bo w nim dostawał tę samą depresyjną rzeczywistość w formie wydestylowanej.

I nagle na tym tle pojawia się baśń. Opowieść o walce wielkiego dobra z całkowitym złem, o bohaterstwie, przyjaźni, przygodzie i odkupieniu. Bardzo kolorowa bajka z przyjaźnie nieskomplikowanymi postaciami. Historia, która całymi garściami czerpie z innych, wcześniejszych światów. Tu kosmiczna księżniczka z „Księżniczki Marsa” Edgara Rice’a Burroughsa, tam śmiały, kosmiczny awanturnik z „Flasha Gordona”, gdzie indziej zamaskowany złoczyńca rodem z komiksów o superbohaterach. Jedyna rzecz, której „Gwiezdnym wojnom” zarzucić nie można, to oryginalność.

Ale czy oryginalny był Szekspir „pożyczający” całe historie i piszący je od nowa? Homer spisujący opowieści o wojnie trojańskiej, które krążyły w jego czasach w Grecji? Stawianie Lucasa i jego świata kosmicznych zabawek w jednym szeregu z nimi może brzmieć jak herezja, ale oni też tworzyli swoje dzieła nie ogarnięci jakimś bożym impulsem tworzenia Sztuki przez wielkie S, tylko próbując dzięki niej po prostu zarobić na życie. Byli komercyjnymi wyrobnikami, no i erudytami, którzy dzięki talentowi, szczęściu czy zbiegom okoliczności stworzyli coś, co dalece wykroczyło poza ramy komercji ich czasów.

Petycja w sprawie Gwiazdy Śmierci

Lucas stworzył świat, postaci, historię, które trafiły w czuły punkt naszej kultury i wywołały echa dużo potężniejsze, niż sugerowałaby prostota opowiadanej przez niego historii.

Każdy z „Gwiezdnych wojen” wynosił to, co chciał. W latach 80. w Polsce często odczytywano walkę Rebeliantów z Imperium Zła w kontekście politycznym. Szturmowcy na naszych ulicach byli świeżym wspomnieniem, nawet jeśli nie byli ubrani na biało. Amerykańscy neokonserwatyści ochoczo posługiwali się retoryką nawiązującą do „Gwiezdnych wojen”, gdy mówili o Związku Radzieckim. To prezydent Ronald Reagan nazwał komunistyczne mocarstwo „imperium zła”. W Hollywood – co z dzisiejszej perspektywy brzmi szczególnie ironicznie – film odczytywano jako manifest nowego pokolenia filmowców, „rebeliantów” takich jak Lucas, Francis Ford Coppola, Martin Scorsese czy Steven Spielberg, obalających dawny system wielkich producentów i gigantycznych studiów filmowych.

Do dziś pojawiają się analizy, które wykorzystują „Gwiezdne wojny” jako punkt odniesienia dla problemów naszego świata. Na przykład: w jaki sposób błędy popełnione przez Imperium w walce z Rebelią przekładają się na wojny w Afganistanie czy Iraku. Albo dlaczego zniszczenie Gwiazdy Śmierci (szacowany koszt: 419 trylionów dolarów, sfinansowane zapewne z obligacji i komercyjnych pożyczek) musiało doprowadzić do finansowej ruiny i politycznej niestabilności całej Galaktyki – co z kolei może być lekcją, jak nie wychodzić z finansowych kryzysów.

Nawet Biały Dom swego czasu musiał ustosunkować się do obywatelskiej petycji, apelującej o rozpoczęcie budowy Gwiazdy Śmierci: „Administracja podziela wasze pragnienie wzmocnienia obrony narodowej i tworzenia nowych miejsc pracy” – napisał w oficjalnym komunikacie doradca amerykańskiego prezydenta ds. nowych technologii i nauki Paul Shawcross – „ale nie planujemy takiej inwestycji, bo, po pierwsze, koszty budowy oszacowano na ponad 850.000.000.000.000.000 $. Staramy się ograniczyć deficyt budżetowy, a nie go powiększyć. Po drugie, nie popieramy wysadzania planet w powietrze, a po trzecie, po co mielibyśmy wydawać dolary podatników na Gwiazdę Śmierci obarczoną fundamentalną wadą konstrukcyjną, którą może wykorzystać jeden jednoosobowy statek kosmiczny?”.

Bohater o tysiącu twarzy

„Gwiezdne wojny” to mit zszyty przez George’a Lucasa z kawałków innych, starszych historii. Zaprojektowany dokładnie według schematu, jakim od tysiącleci rządzą się legendy o bogach, bohaterach i złoczyńcach .

Pisząc „Gwiezdne wojny” Lucas posługiwał się książką „Bohater o tysiącu twarzy” Josepha Campbella (1949). Antropolog wydestylował w niej z mitów całego świata jedną historię, jedną drogę, którą musi przejść bohater. Monomit, którego odbiciami są pozostałe.

I to właśnie ta Campbellowska struktura stała się podstawą „Gwiezdnych wojen” – od przybycia herolda przygody – dwóch porzuconych na pustyni robotów – przez przepowiednie, spotkania z mentorami, magami i boginiami, po pojednanie z ojcem i powrót – w chwale, ale i w mądrości. To droga, którą kiedyś pokonywali Gilgamesz, król Artur, Budda – a tu przechodził nią błękitnooki chłopak z farmy z amerykańskim akcentem.

Nie brak na niej również symboliki chrześcijańskiej. „Gwiezdne wojny” to przecież historia o buncie, miłości, grzechu płynącym z braku pokory i posłuszeństwa – i wreszcie o odkupieniu Darth Vadera. Chrześcijaństwo nie jest jednak jedynym systemem wartości, z którego czerpał Lucas: nawiązania do buddyzmu czy szintoizmu są równie wyraźne.

W ten sposób słabości „Gwiezdnych wojen” przekuwają się w ich siłę: płaskie, jednowymiarowe postaci muszą być takie – inaczej przestałyby być archetypami, stałyby się ludźmi zamiast mitycznymi herosami. Herkules też nie doczekał się przecież pogłębionej analizy psychologicznej.

Nikomu innemu nie udało się powtórzyć tego wyczynu. Co nie oznacza, że nikt nie próbował. „Matrix” czy „Harry Potter” też pokazywały wizje złożonych światów, także stosowały się do schematu Campbella. Ale czegoś im zabrakło. Może rodzaju naiwności, dziecięcego zachwytu fantastycznymi krajobrazami, obcymi istotami, przygodami dzielnych chłopców o niebieskich oczach i pięknych księżniczek. I nadziei, że dobro zwycięży, a pod najczarniejszą zbroją może bić serce, które nie zapomniało, czym jest dobro. Bajka? Oczywiście. Ale tak jak w czasach, gdy „Gwiezdne wojny” powstawały, świat wokół nas staje się na tyle ponury, że baśnie, bajki, mity i legendy znów będą miały swój złoty czas.

Disney już zapowiada, że nowe filmy osadzone w świecie stworzonym przez Lucasa będą ukazywać się co roku: kalendarz produkcyjny na najbliższych pięć lat jest zapełniony, a to dopiero początek. Magazyn „Wired” prorokuje, że żaden z nas nie dożyje ostatniego filmu z serii. Co oznacza, że „Gwiezdne wojny” staną się najprawdopodobniej najtrwalszym produktem XX-wiecznej popkultury. Na dobre czy złe będą dziedzictwem, które nasze pokolenia przekażą następnym. Tak jak kiedyś stały się nimi „Odyseja” czy „Makbet”. ©

Autor jest dziennikarzem Polsat News, stale współpracuje z „Tygodnikiem”.

ZIEMSKIE ŚLADY „GWIEZDNYCH WOJEN”

Twórca „Gwiezdnych wojen” zachował dla siebie wszelkie prawa dosprzedaży gadżetów, koszulek, kubeczków i zabawek – i to właśnie na nich zbudował swoją fortunę. Nikogo już nie dziwią szczoteczki do zębów czy buty z podobizną Vadera, ale zdarzają się na Ziemi gadżety bardziej osobliwe:

- Skondensowana zupa w puszce „Ciemna Strona Mocy” firmy Campbell (rosół z makaronem w kształcie hełmu Vadera)
- Drapaczka do szyb w kształcie odciętej łapy śnieżnego potwora z „Imperium kontratakuje”
- Dziecięce łóżko w kształcie kokpitu Sokoła Millenium
- Zbroja imperialnego szturmowca dla... psa
- Dreamlinery japońskich linii lotniczych ANA pomalowane tak, by przypominały droidy z najnowszego filmu
- Funkcja wyszukiwarki Google, która sprawia, że wyniki wyszukiwania hasła „A long time ago in a galaxy far away” pojawiają się w formie napisów początkowych filmu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2015